Barcelona wygrywa w El Clasico, Marie Le Pen w II turze wyborów we Francji, sądy chwieją się pod naporem władzy, szóstka w lotto, wypadek w kujawsko – pomorskim. Najgorsze, że ciepła wódka w barze, ale przecież wódka już nigdy nie będzie taka zimna, jak bywała zimna kiedyś…
Nie jestem tchórzem. Tchórzem jest ten,
kto się boi i ucieka, a ja się boję, ale nie uciekam– Fiodor Dostojewski „IDIOTA”
I zapyta ktoś pewnie dlaczego znów wódka, a ja wtedy odpowiem, że dlaczego nie, jesteśmy przecież w kraju zboża i kartofla, wódka to symbol, a symbole trzeba szanować, zresztą niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie pił lub pić nie chciał. Jesteśmy w kraju, w którym przywraca się normalność, godność i uczciwość – zatem jak tu nie pić na tak doniosłą sprawiedliwość dziejową? Oczywiście znajdą się tacy, którym to nie w smak, buntownicy bez powodu, kontestatorzy sprawiedliwości dziejowej i oportuniści ciepłej wódki.
Precz z takimi.
Zrozumieć otoczenie i jego uwarunkowania to rzecz fundamentalna, okoliczności natury w jakich przyszło nam żyć są wszak wartością najwyższą, by nie powiedzieć, że egzystencjalną. Rzeczą ze wszech miar szlachetną powinno im być uleganie, zatem i ja ulegam. Ulegam choćby z przekory, tej lekkiej frywolności ducha, mierzonej wzrastającymi promilami, poddaję się i w ten oto, spośród znaczących zdarzeń pewnej kwietniowej niedzieli, zmuszony jestem najważniejsze spośród nich przełykać w temperaturze raczej pokojowej. Zatem przełykam co ciepłe i na bok odkładam oczekiwania co do pożądanej temperatury.
Z każdym łykiem łatwiej znieść kierunek zmian.
Jakże doskonałym tworem jest ludzki organizm w jego zdolności do przystosowania i adaptacji. Jakiż inny boski twór potrafi dostosować się do otoczenia, zaaklimatyzować, funkcjonować w zmienionych okolicznościach czyniąc wszystko, by w tym atawistycznym pędzie – najzwyczajniej przetrwać i koegzystować w symbiozie z otoczeniem i zgodnie z linią zmian/rewolucji/ewolucji. Wystarczy rozejrzeć się by dostrzec jak organizmy tuż obok dostosowują się do zmieniających warunków, jeden po drugim układają z otoczeniem, przyjmują dyktowane warunki, wygodnie mniej lub bardziej wyciągają kończyny na nowych synekurach. Dawni buntownicy i zesłani wracają ze sztandarami wypełnionymi wiatrem górnolotnych haseł, głosząc chwałę dobrych zmian, trwa publiczny lincz tych, którzy jak śpiewak szli sami. Lincz, w chwili obecnej zwany szerzej pod pojęciem „grillowania” nie oszczędza nikogo, kto kiedyś przeciw, albo wspak – czemu się jednak dziwić w tym społeczeństwie, pełnym chrześcijańskich frazesów o miłości bliźniego, w którym szubienica dla nie-lubianego bliźniego jest alternatywą równoważną procesowi/więzieniu/banicji.
Barcelona wygrywa, jakże smutni kibice w Madrycie. Wódka ciepła, trzeba się dostosować by łańcuch nie zwisł nam u nóg.
Demokracja wygrywa, czemuż się dziwić zatem, że suweren zostaje twarzą zwycięskiej partii. Choć może jest i odwrotnie i to partia jest obliczem suwerena – nawet jeśli jest to różnica, to jest to różnica semantyczna, zmiana być musi, a jeśli zaś zmiana – to rzecz jasna na lepsze. Skoro jest lepsze, to było gorsze, logicznym jest zatem nie popierać gorszego w dążeniu do zmiany na lepsze. Logika zmiany kreśli linię demarkacyjną, jak brzytwa przecina społeczeństwo wskazując, na których pozycjach wróg. Definicja wroga jest nader klasyczna, wróg sam, a może nawet razem, ale przeciwko, bez dania racji, bez argumentacji, a jeśli już z argumentacją, to z brukseli/berlina/moskwy *.
Wróg niejedno ma imię, wróg nie daje się ugiąć, hardo patrzy w oczy suwerena, nie ugnie karku, nie pochyli głowy. Ta harda kasta protestująca bez zdania racji z pustymi hasłami konstytucji i demokracji w ustach. Wystarczy spojrzeć z perspektywy właściwej i od razu łatwiej dostrzec, że nader bliski wydaje się ten moment, w którym ci wszyscy tak mocno znienawidzeni przez żądne prawdy i przyzwoitości społeczeństwo, staną przed właściwym pręgierzem dyscyplinarnych sądów, ba, zmienią swe czarno – fioletowe trykoty na trykoty więzienne, by w gronie sobie godnych okrążać przestrzeń pomiędzy wartowniczymi wieżami. Bóg da, żeby nie trzeba było stawiać szubienic…
Wódki już nie ma, czarne myśli odchodzą. Dziejowa sprawiedliwość toczy się gdzieś z boku, w telewizji powtórki madryckiego meczu. Nie będzie przecież więziennych trykotów, nie będzie pręgierza, nie zabrzmi wiersz o prosto idących czwórkami do nieba sędziach. Oni przecież też mają pragnienie przetrwania, być może wykształcone bardziej doskonale, bo przecież przetrwali już wiele, ale nie dla nich barykady. Jak zresztą krzyczeć jednym głosem mają ci, którzy przyzwyczajeni do krzyczenia – każdy własnym tembrem i solo – co najwyżej w trzy lub pięć osób. Od kiedy profesor Bartoszewski oficjalnie nie jest już i profesorem i autorytetem – nie warto już nawet być przyzwoitym.
A może warto krzyczeć, warto mówić głosem wspólnym i nie podzielonym, nie godzić się na zgniły kompromis ciepłej wódki i rozdanych na nowo synekur. Nawet za cenę niepokoju i strachu.
Bo można się bać, rzecz jednak w tym, by nie uciekać.
Kropka.
* niepotrzebne skreślić lub właściwe dopisać