Swojego czasu, zresztą już sporo lat temu, Leopold Tyrmand popełnił artykuł o tytule Fryzury Mieczysława Rakowskiego. Próbował w nim wykazać, jak zróżnicowane pozy ówczesny naczelny Polityki miał przybierać w różnych dziejowych momentach. Pomińmy chwilowo zasadność niniejszej oceny. Ale metafora zawarta w tytule pamfletu Tyrmanda przychodzi na myśl, przy okazji analizy ostatnich postaw ustawodawcy.
Zapewne hasło „różne fryzury ustawodawcy” byłoby średnio czytelne. Ponadto – analiza dotycząca Rakowskiego była rozpisana na długie lata. Nasza obejmie zaledwie kilkadziesiąt miesięcy. Ale coś jest na rzeczy. Otóż wydawać by się mogło, że ustawodawca powinien być w miarę konsekwentny i spójny. Że przepisy powinny być ze sobą wzajemnie powiązane i mówiąc matematycznie – mieć wspólny mianownik, związany chociażby z wartościami konstytucyjnymi. Natomiast ostatnio (niezależnie od zmian politycznych) były z tym problemy. Ustawodawca pokazał kilka różnych, wzajemnie sprzecznych twarzy.
Przy okazji wprowadzania w życie ustawy o rewitalizacji (koniec roku 2015) była to twarz prawie że naukowa. W ustawie próbowano (mniej lub bardziej udolnie) wykorzystać kilka naukowych pojęć (partycypacja, interesariusze rewitalizacji), czy odpowiedzieć na ważne diagnozy przestrzenne (czego wyrazem był bilans terenów pod zabudowę). Część rozwiązań póki co średnio się sprawdza, inna część jest wypaczana, ale ogólnie ustawa zawiera sporo ciekawych prób w zakresie reformy systemu gospodarki przestrzennej w Polsce. I pewne zmiany sprowokowała.
Cóż z tego, kiedy po kilku miesiącach ustawodawca pokazał zupełnie odmienną twarz rewolucjonisty. Zakrzyknął wprost „nie wolno!”, blokując, za jednym zamachem, poprzez niezbyt udolnie napisaną ustawę, prawie cały rynek nieruchomości rolnych.
Oczywiście, w pełni zrozumiałe są argumenty związane z ochroną rolników, ale ustawodawca nie zważał na żadne niuanse – i jak to na rewolucjonistę przystało – za jednym zamachem zablokował (a przynajmniej znacząco utrudnił) sprzedaż praktycznie każdego gruntu rolnego. Konsekwencje powyższego prawnicy zapewne widzą do dzisiaj.
Po kolejnych kilku miesiącach ustawodawca znów zmienił twarz, stając się chwilowo – proszę wybaczyć – nie do końca douczonym mędrkiem – liberałem. Takim co liznął kilka haseł von Hayeka, czy Friedmana i głośno krzyczał „moja działka – moja sprawa”. Pozwolono ścinać drzewa na nieruchomościach prywatnych. Co było potem, wszyscy pamiętamy – piły poszły w ruch, a ile drzew padło, na wołowej skórze się nie spisze. Ale… i tu akcja przyspieszyła, zaraz potem ustawodawca wrócił do twarzy rewolucjonisty, powołując WCzekę… oj, przepraszam, chciałem napisać Komisję weryfikacyjną do spraw reprywatyzacji o iście wszechstronnych kompetencjach. Po czym, znów kilka miesięcy i ustawodawca wrócił do twarzy koncyliacyjnej, zmieniając postępowanie administracyjne w taki sposób, że co chwila pojawiają się tam koncepcje związane z partycypacją społeczną, mediacją i współzarządzaniem.
Jednym słowem – pomieszanie z poplątaniem. Nie wspominam już o subtelnych zabawach ustawodawcy z władzą sądowniczą, które wszyscy dobrze znamy. Konkluzje są smutne. Nasz ustawodawca, pomimo założeń, które musimy stosować, wcale nie jest racjonalny. On zaczyna mieć schizofrenię, biegając z pomysłami i pozami od Annasza do Kajfasza. Ktoś mógłby pomyśleć, że dobrze, że mamy takie zróżnicowanie i że jest to lepsze od ślepego brnięcia w jedną stronę. Ale nie cieszmy się zbyt szybko. Takie rozchwianie pogłębia chaos prawny. Z perspektywy całego systemu coraz trudniej jednoznacznie zdiagnozować, o cóż tak naprawdę naszemu ustawodawcy chodzi… Pozostaje mieć nadzieję, że po jakimś czasie będzie zauważalne to, że koncyliacyjno – fachowa twarz ustawodawcy jest najlepsza i sam ustawodawca to zauważy. Marzenia ściętej głowy?