Z trzech synów Władysława Łokietka, dwóch starszych spotkała przedwczesna śmierć. Pozostał najmłodszy – Kazimierz, który w 1333 r., mając ledwie 23 lata, objął panowanie po śmierci ponad 70-letniego ojca. Młodzian znany był jako playboy uwielbiający damskie towarzystwo. Na Węgrzech uwiódł szlachciankę Klarę Zach, przez co jej ojciec dokonał zamachu na króla Karola Roberta i jego żonę, siostrę Kazimierza. Wziął udział w niepotrzebnej aferze wewnętrznej: Łokietek usunął ze stanowiska starostę generalnego Wielkopolski Wincentego z Szamotuł, aby na jego stolcu zarządzania uczył się królewicz Kazimierz. Paskudnie potraktowany Wincenty posunął się ponoć do zdrady (potem jednak walczył pod Płowcami u boku króla) i Kazimierza omal nie ujęli Krzyżacy, w ostatniej chwili uciekł z zamku w Pyzdrach. Królewicz uważany zresztą był za niezbyt rycerskiego: pamiętano, że ojciec ewakuował go z pola bitwy pod Płowcami w obawie o życie następcy. Zapowiadał się więc tak sobie, ale jakiż to był król!
Kazimierz spędził 37 lat na tronie i czego się tknął, w złoto się zmieniało. Nie toczył wojen, a obszar Polski urósł dwukrotnie. Ludzie żyli dostatnio, ale skarb królewski też napełnił się po brzegi. Ojciec był „królem krakowskim”, syn jednym z liderów Europy. Że był ministrem budownictwa, który zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną, wiedzą wszyscy. Ale sprawdził się nawet jako minister zdrowia: gdy w latach 1347-1353 „czarna śmierć”, straszliwa epidemia dżumy zabiła 100 milionów ludzi, w tym połowę ludności Europy, Kazimierz Wielki wprowadził ostrą kwarantannę na granicach kraju i miast. I Polska ocalała, jako jedyna czysta wyspa na oceanie zarażonego kontynentu. Same sukcesy. Tylko prywatnie nie miał szczęścia: pierwsza żona, matka dwóch córek, zmarła, zanim zdążyła urodzić i syna. Druga była bezpłodna, a zabrała jurnemu królowi, płodzącemu synów na lewo i na… lewo, wiele lat życia, bo unieważnić stadła papież nie chciał. W desperacji król popełnił bigamię, biorąc trzecią żonę. Dzieci doczekał się dopiero z czwartą, znowu samych córek. I tak to na Kazimierzu Wielkim wygasła królewska linia Piastów.
Opisywane wydarzenia miały miejsce, gdy Kazimierz miał za sobą już około dwudziestu lat panowania.
Ale zaczęło się w 1348 r. Ustępując wobec żądań wielkopolskich możnych, król zniósł wtedy urząd starosty generalnego Wielkopolski, wprowadzony przez Wacława II. Starosta generalny Wielkopolski był urzędnikiem zarządzającym największym obszarem w królestwie. Król przywrócił w to miejsce dwa urzędy starostów zwykłych: poznańskiego i kaliskiego. W Kaliszu na stolcu zasiadł Przecław Grzymała z Gułtów. W Poznaniu – Maciej, częściej zwany Maćko, Borkowic herbu Napiwon.
Ojciec Borkowica, Przybysław, był wojewodą poznańskim. Maćko Borkowic przez całe lata współpracował blisko z królem Kazimierzem, zdobywając jego zaufanie. Umiał je zdobywać mieczem i głową: brał udział w wyprawie na Ruś, zajmował grody pograniczne w Wielkopolsce, występował jako arbiter w sporach. Kazimierz nadawał mu spore dobra, w tym np. miasto Koźmin, powoływał na świadka przy rozmowach z Janem Luksemburskim, delegował do zawarcia pokoju z Krzyżakami. Wreszcie uczynił go wojewodą poznańskim, a kilka lat później właśnie starostą. Borkowic skupił w swoich rękach całość zarządzania poznańską częścią Wielkopolski: w Kaliszu funkcje wojewody i starosty połączone nie były, bo wojewodą był Mikołaj z Biechowa. Borkowic działał jednak z królem ramię w ramię. Wielkopolanie, pamiętający króla Przemysła II, którzy po przeniesieniu ośrodka władzy do Krakowa czuli się zepchnięci do nieco prowincjonalnej rangi, też byli zadowoleni. Króla reprezentował swojak, wielkopolanin.
Coś się jednak po pewnym czasie zaczęło psuć. Kazimierz doszedł do wniosku, że nowy podział – z dwoma starostami – nie sprawdza się. Nowi starostowie okazali się zbyt mało aktywni w dbaniu o praworządność i spokój, co było ich podstawowym zadaniem. Powszechne były chąśby na gościńcach, czyli mówiąc współcześnie, czyny z art. 280 § 2 kodeksu karnego popełniane na drogach publicznych. A dokonywało ich wątpliwej moralności miejscowe rycerstwo. Kupcy byli tak zagrożeni, że miasto Poznań wystawiało własne straże. Anarchia szalała. Król, który nieraz okazywał stanowczość i zdecydowanie, podobnie postąpił i teraz. W 1352 r. przywrócił dawny porządek. Zniósł oba utworzone urzędy starostów, odwołując Przecława i Maćka. Na powrót ustanowił starostę generalnego całej Wielkopolski, a w dodatku oddał ten urząd Wierzbięcie Niesobii z Paniewic, pochodzącemu ze Śląska, a więc obcemu. Borkowic zachował stanowisko wojewody poznańskiego, a Mikołaj z Biechowa – kaliskiego. Ale urząd wojewody znaczył wtedy niewiele. Niemal każdy rycerz miał immunitet książęcy i nie podlegał sądom wojewodzińskim. Naprawdę liczyli się starostowie. To oni mieli w rękach królewskie sądownictwo karne.
Wierzbięta z Paniewic na obcym sobie terenie prawdopodobnie poczynał sobie dość ostro. Już 2 listopada 1352 r. rycerstwo wielkopolskie ogłosiło zawiązanie konfederacji – pierwszej w historii Polski. 84 rycerzy podpisało akt (czy umieli go przeczytać, to inna sprawa), przysięgając sobie wzajemną miłość i pomoc przeciwko samowoli urzędników władzy wykonawczej, zwłaszcza starosty generalnego. Akt konfederacji podkreślał, że nie jest ona skierowana przeciwko królowi. Jako pierwsi podpisali go Maćko Borkowic i Przecław z Gułtów, dwaj odwołani starostowie. Od nazwiska pierwszego sygnatariusza nazwano akt konfederacją Maćka Borkowica.
Konfederacja niewątpliwie skierowana przeciwko królowi nie była, bo już w następnym miesiącu Borkowic był u króla w Krakowie, a w lutym 1353 r. Kazimierz przybył do Wielkopolski i Borkowic go tu witał. Ale wkrótce zrobiło się gorzej. Oto zmarł wojewoda kaliski Mikołaj z Biechowa. Na jego miejsce król powołał Beniamina Zarembę z Uzarzewa, który prywatnie był… szwagrem Borkowica. Nie był on członkiem konfederacji, stał twardo po stronie króla. Król nie próbował nijak karać konfederatów, ale posłał na rozmowy z nimi Beniamina. Wyszedł z założenia, że rozmowy typu „my ze szwagrem” dadzą efekt. Jednak nie udało się. Podczas rozmów w 1354 r. doszło nagle do zamieszek. Maćko Borkowic i kasztelan nakielski Sędziwój z Czarnkowa, syn Wincentego z Szamotuł, dobyli mieczy. Beniamin z Uzarzewa padł zamordowany.
Wybuchła otwarta wojna domowa w Wielkopolsce, konfederaci i stronnicy króla sięgnęli po miecze.
Maćko Borkowic, skazany na banicję, uciekł na Śląsk, do Wrocławia. Co ciekawe, nie został pozbawiony stanowiska wojewody poznańskiego – tak mało znaczyło ono dla króla. Sędziwój z Czarnkowa też miał proces, ale o tym potem.
Poza tym, że rycerstwo wielkopolskie biło się między sobą, niewiele o konfederacji Borkowica wiadomo. Nic konkretnego nie zrobiła. Główny przywódca uciekł z Polski, a rozsądny Przecław z Gułtów nie rwał się do rozrób. I tak stopniowo sprawa przycichła. W marcu 1357 r. nagle Maćko Borkowic znalazł się przy królu w Krakowie. O banicji nikt jakoś już nie mówił. Niespełna rok później, w styczniu król Kazimierz wyruszył na objazd Wielkopolski – z Borkowicem u boku. 16 lutego 1358 r. znaleźli się w Sieradzu i tu niespodziewanie wojewoda poznański złożył królowi uroczystą przysięgę wierności. Przysięga ta przeszła do historii z powodu, który dla ówczesnych zapewne nie był dostrzegalny. W jej tekście po raz pierwszy Polska nazwana została Rzeczpospolitą. Owa przysięga uznana została za ostateczne zakończenie konfederacji wielkopolskiej.
Sama konfederacja, jak pokazała przyszłość, na coś się przydała. W wyniku jej zawiązania, z uwagi na stawiane przez nią zarzuty samowoli sądowej starostów, król dostrzegł potrzebę skodyfikowania prawa zwyczajowego stosowanego w sądach. Powierzył to zadanie arcybiskupowi gnieźnieńskiemu Jarosławowi Bogorii Skotnickiemu. Jarosław, człowiek równie wielki jak król – arcybiskup, znakomity administrator gospodarczy i wybitny prawnik (prywatnie szwagier Przecława z Gułtów) – wykonał zadanie świetnie. Powstał najpierw statut wielkopolski, uchwalony na wiecu (jeszcze nie sejmie) w Piotrkowie gdzieś przed rokiem 1362, regulujący w 34 punktach prawo zwyczajowe, a potem statut wiślicki (małopolski), uchwalony w 1362 r. w Wiślicy, liczący 59 punktów i będący właściwie już ustawą. Statuty Kazimierza Wielkiego nie zachowały się w pełnej treści, ale co w nich było, mniej więcej wiadomo. Pierwsza polska poważna kodyfikacja karna, proceduralna i cywilna.
To jednak było ciut później, a wrócić wypada do Borkowica. Przysięga sieradzka, która miała jego sprawę zamknąć, zakończyła tylko konfederację. A sam Maćko Borkowic, wszakżeż wojewoda – cały czas ten tytuł posiadał – nie mając za sobą już konfederacji, zabrał się za kierowanie… zorganizowanymi grupami przestępczymi, pewnikiem tymi samymi, które szalały wcześniej w Wielkopolsce. Na pograniczu wielkopolsko-śląskim, głównie na obszarze ziemi kaliskiej, którędy przebiegały liczne szlaki handlowe, znowu chąśbiono. Zbójcerzy chronił i organizował im działalność Borkowic. Znowu zapanował zamęt, nie sposób było prowadzić handel. Król w końcu postanowił interweniować osobiście. Przybył na początku 1360 (choć ta data nie jest zupełnie pewna) do Kalisza, gdzie był królewski zamek. I oczywiście pojawił się tam zaraz pewny siebie Maćko Borkowic. Ilekroć przybywał do króla, nic złego go przecież nigdy nie spotkało.
Kazimierz jednak wiedział wszystko i miał dość. Przybyły wojewoda został natychmiast uwięziony. Król osobiście przeprowadził proces i osądził możnowładcę-gangstera. Maćko Borkowic, zakuty w kajdany, przewieziony został do zamku Olsztyn, na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Tam, prawdopodobnie 9 lutego 1360 r., po drabinie zszedł do lochu pod główną wieżą. Drabinę podniesiono, a klapę zabito ćwiekami. Skazany na śmierć głodową wojewoda pozostał w lochu, odcięty od świata na zawsze. Losy jego rodziny nie są zaś pewne, hipotez jest kilka i mocno sprzecznych.
Bunty i rabunki się skończyły, zapanował porządek. Starosta generalny Wierzbięta z Paniewic doprowadził do końca proces Sędziwoja z Czarnkowa. Według niektórych źródeł Sędziwój skazany został na śmierć, ale jest to informacja mocno niepewna i większość historyków w nią nie wierzy. Przecław z Gułtów, drugi przywódca konfederacji, zaraz po skazaniu Borkowica został wojewodą kaliskim (poznańskim po Borkowicu został Pasek z Benic, wcześniej kasztelan gnieźnieński), a pod koniec swego życia król mianował Przecława nawet starostą generalnym Wielkopolski, na miejsce zmarłego Wierzbięty z Paniewic. Nie ma więc wątpliwości, że udział w konfederacji za żadną zdradę uznany nie został. Nie za to skazano Borkowica, ale za rzeczywiste i konkretne zbrodnie.
Skazanie Borkowica, pokazowe złamanie samowoli pewnego siebie możnowładcy, opisane zostało wielokrotnie w literaturze.
Pisał o nim Józef Ignacy Kraszewski, pisał zapomniany dziś, bo nie dorównujący mu piórem i rzetelnością Adam Krechowiecki, pięcioaktowy dramat o buntowniczym wojewodzie stworzył Wincenty Rapacki senior. Legendę o zbrodniczym magnacie, który oczywiście sprzedał duszę diabłu Borucie, spisał Stanisław Świrko. Utrwalił scenę egzekucji Maćka znany fotograf Jan Matejko (jego kilkakrotnie kopiowany obraz przez wiele lat był zaginiony, odnalazł się w USA w 2014 r.). Odtworzyli ją w swoim filmie „Kazimierz Wielki” Ewa i Czesław Petelscy – w roli Borkowica wystąpił Wiesław Gołas. A w rozległych ruinach zamku Olsztyn, w których wieża śmierci Borkowica się zachowała, duch zagłodzonego wojewody straszy do dziś, złorzecząc królowi i brzęcząc kajdanami. Ale cóż to byłby za zamek, gdyby nie miał porządnego ducha?