Trudno powiedzieć dokładnie od kiedy, ale zaczęło go boleć chyba późną jesienią 2015 r. Raz czy drugi zakłuło w prawym boku, i przestało. Innym razem, gdy bóle trwały dłużej, wydawało mu się jakby tkwił pod skórą mały, twardy guz, choć dotykając uważnie okolice tej części brzucha, nic nie wyczuwał. Znowu zaczął regularnie oglądać telewizję. Dowiedział się najpierw, że prezydent może ułaskawić skazanego nieprawomocnie byłego szefa służb specjalnych, a potem, że wybór sędziów do trybunału konstytucyjnego przez poprzedni parlament to dla nowej większości sejmowej usuwalny element z porządku prawnego. Po tych wydarzeniach układany stopniowo przez całe życie w jego prawniczym umyśle świat rozsypał się w mgnieniu oka.
Nie wiedział wówczas, że będą się coraz częściej powtarzać. Najpierw umościły się na stałe między biodrem a żebrami, a potem odezwały ze zdwojoną mocą. Widać przełamane zostały bariery immunologiczne i wirus, lub coś innego, zadomowił się w jego ciele na dłużej. Bynajmniej nie miał do bólów pretensji. Zdawał sobie sprawę, że są tylko sygnałem wysyłanym przez organizm walczący z intruzem. Wtedy swój żywot zakończył niezależny od rządu prokurator generalny. Jego ustrojowe resztki wchłonął sprawnie minister sprawiedliwości, który od samego początku wykazywał duże zdolności absorpcyjne. Mimo apetytu, nie mógł jednak jeden polityk przetrawić wieloosobowego i historycznie utrwalonego trybunału konstytucyjnego. Dekonstrukcja takiego organu musiała więc mieć nieco inny charakter – powolny, rozłożony w czasie na etapy. Rozwiązanie trybunału przez likwidację i powołanie w jego miejsce ustawą nowego tworu, na przykład Trybunału Narodowego, nie wchodziło w grę z uwagi na jasną treść konstytucji. To by nie przeszło, choć z późniejszej perspektywy wcale nie było takie oczywiste. W każdym razie nikt na to wówczas w rządzącej partii się nie zdecydował. Zasadnicze zmiany w trybunale były jednak nieodzowne, stanowiły dla nowej władzy konieczność dziejową. Tylko przy kadłubku trybunału, z nowym prezesem, możliwe było przełamanie imposybilizmu prawniczego. Gdy to się ostatecznie stało, marsz kontynuowano.
Nie było tak, że nie mógł chodzić, pracować czy uprawiać sportu. Bóle mu w tym nie przeszkadzały. Owszem, zakłuło, czasami ciągnęło do trzewi, chwilami wręcz rwało, nawet dłużej niż godzinę, ale miało to miejsce jedynie w chwilach wyciszenia, gdy odpoczywał po pracy lub kładł się spać. Chciał pójść do lekarza, przynajmniej zadzwonić, ale nie mógł znaleźć czasu; dużo pracował. Tak dni i miesiące biegły, a zmiany ustrojowe następowały po sobie. Dzisiaj już niewiele osób pamięta, kiedy zlikwidowano służbę cywilną, media publiczne przemianowano na narodowe, a sędziom dolepiono łatkę kasty pozbawionej wszelkiej realnej odpowiedzialności. Gdy trybunał pozostał tylko z nazwy, na celownik wzięto najważniejszy sąd w kraju. Również i to zadanie zostało wykonane, choć trzeba było zmierzyć się z krótkim obywatelskim protestem i tarciami na szczytach władzy. Okres wakacyjny wyciszył emocje, górę wzięła pragmatyka, realne interesy. Wystarczyło zamienić w projektach ustaw słowo minister na prezydent, dodać kilka mało znaczących ozdobników prawnych, by maszyna dobrych zmian ponownie mogła ruszyć. Tuż po wejściu w życie nowych przepisów regulujących funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości budynek najwyższego sądu, na zlecenie nowego prezesa, przemalowano. Kolor zielony zastąpiono białym i czerwonym.
„Z zewnątrz na uczelni nic się nie zmieniło – tylko przy wejściu, obok tablicy z napisem „Uniwersytet Nowej Sorbony Paris III”, zawisły gwiazda i półksiężyc ze złoconej blachy; wewnątrz gmachu administracji zmiany były jednak wyraźnie widoczne. W holu na honorowym miejscu umieszczono fotografię pielgrzymów wędrujących wokół Al-Kaby”.
W końcu było to widoczne gołym okiem. Nabrzmiała narośl wyraźnie rozpychała się pod skórą. Raz, gdy rozmawiał o tym z żoną przed pracą, nie był w stanie zliczyć nieprzespanych z bólów nocy. Od dłuższego czasu miał świadomość powagi sytuacji. Kolejne zmiany prawa doprowadziły do uwiądu organizacje pozarządowe, nazwane zgodnie z nomenklaturą używaną przez wschodniego sąsiada agentami. Na skutek uchwalonych regulacji dekoncentracyjnych niezależne do tej pory stacje telewizyjne zmieniły właścicieli, potem swoje programy, co doprowadziło do wyraźnego spadku ich oglądalności. Samorządom terytorialnym, nadal pozostającym częściowo w rękach partii opozycyjnych, odebrano resztki uprawnień do decydowania o funduszach unijnych, zmniejszono dotacje rządowe, pozostawiając jednocześnie szereg dotychczasowych obowiązków. Odpowiedzialnością za niezałatane dziury w nawierzchniach ulic, brak miejsc w przedszkolach, przeludnienie szkół a nawet niedziałającą sygnalizację świetlną niezadowoleni mieszkańcy miast obarczali włodarzy swoich miejscowości. Nie dochodziło jednak do większych protestów, bo w sytuacjach kryzysowych interweniował rząd lub podległe mu duże przedsiębiorstwa państwowe. Do prac fizycznych wykorzystywano ochotników z wojsk obrony terytorialnej, chociażby wtedy, gdy niewywożone tygodniami śmieci zaczynały zagrażać zdrowiu. Każdorazowo o uruchomieniu doraźnej pomocy informował społeczeństwo premier lub jakiś minister, zawsze w świetle kamer i zadowolonych z pomocy rządowej mieszkańców.
Trwało to już zbyt długo. Zdecydował się pójść do specjalisty, zadzwonił w tym celu do przychodni, ale najbliższy wolny termin był bardzo odległy. Tłumaczyli się brakiem pieniędzy na bieżące funkcjonowanie. Odłożył słuchawkę. Umawianie wizyty u lekarza na kilka lub kilkanaście miesięcy naprzód przypomniało mu czasy, gdy na taki okres odraczano rozprawy w sądzie. Zwykle po powrocie do kancelarii odkładał akta na przynajmniej cztery miesiące, a po tym czasie na nowo zapoznawał się ze sprawą, dziwiąc się przy tym często
wielu jej zapomnianym już szczegółom. Na bieżąco śledził relacje w jedynej emitowanej powszechnie telewizyjnej stacji państwowej, w której sporo miejsca poświęcano sukcesom międzynarodowym polskiego rządu. Polska, nie zgadzająca się na nic, choć zachęcana przez Unię Europejską do jej opuszczenia, również i tego nie chciała zrobić. Bruksela nie mogła sobie z tym poradzić; wyrzucenie członka ze wspólnoty było trudne, wymagało jednomyślności pozostałych, a tej nie było z uwagi na postawę Węgier. Choć wielokrotnie przez członkowskie komisje karany, zobowiązany do uiszczania grzywien, których zresztą konsekwentnie nie płacił, przy obniżonym wpływie środków unijnych, polski rząd zaparł się trwać w Europie.
System dobrych zmian objął także i jego zawód. Choć początkowo wydawało się, że samorząd prawniczy nie może uwierać rządzących, z czasem okazało się, iż potrzeba istotnej korekty, w tym wymiany elit na lojalne lub przynajmniej neutralne, oraz przejawiana od początku wola rewanżu na starym porządku, były tak silne, że każdy byle pretekst detonował kolejne pokłady energii reformatorów. Machiny nie można było zatrzymać z prostej przyczyny – tylko jej nieustanny ruch gwarantował utrzymanie rozgrzanych nastrojów społecznych i pozwalał rządzącym utrzymywać poparcie w sondażach i wyborach na bezpiecznym poziomie 40%.
Wpływ na życie publiczne adwokatura miała stosunkowo niewielki, a po zmianach w mediach wręcz znikomy. Nie stanowiła dla rządzących większego zagrożenia. Jednak mimo to była miejscem funkcjonowania ludzi względnie niezależnych światopoglądowo. Izby były coraz liczniejsze, stąd i potencjalny problem dla władzy z roku na rok liczebnie narastał. Gdy zatem organizacja sądów została już uporządkowana, zajęcie się palestrą narzucało się samo. Sytuacja polityczna do tego zachęcała; wygrane kolejne wybory parlamentarne utwierdzały grono najwyższych funkcjonariuszy partii rządzącej, że tylko taka droga jest skuteczna.
„Zgromadzone towarzystwo było zwyczajową mieszaniną francuskich profesorów i arabskich dygnitarzy, ale tym razem pojawiło się stosunkowo dużo Francuzów; odniosłem wrażenie, że przybyli wszyscy wykładowcy. Było to dość zrozumiałe; ugięcie się pod jarzmem reżimu saudyjskiego wielu uważało za raczej wstydliwy akt kolaboracji, ale spotkanie we własnym gronie sprawiało, że wszyscy poczuli się silni swoją liczebnością, dodawali sobie wzajemnie odwagi i z satysfakcją przyjmowali możliwość powitania nowego kolegi”.
W nowej ustawie granice izb adwokackich znacznie zmniejszono, dostosowując ich okręgi do granic powiatów. Powstało przez to kilkaset nowych izb. Tłumaczono to koniecznością zwiększenia pluralizmu w adwokaturze i umożliwienia młodszym adwokatom pełnienia istotnych w samorządzie funkcji. Do tej pory znajdowały się one w rękach starszego pokolenia, pamiętającego przecież czasy, gdy krajem rządziła opozycja. W dużych miastach granice nowych izb adwokackich wykreślano według dodatkowych kryteriów geograficznych. Przykładowo Szczecin został przedzielony Odrą; powstały w ten sposób dwie nowe izby – Szczecin Prawobrzeże i Szczecin Lewobrzeże. Ostateczny kształt ustawy był efektem kompromisu. Prezesa Narodowej Rady Adwokackiej wybierał od tej pory – mający, jak wskazano, silny mandat społeczny i legitymację demokratyczną pochodzącą z powszechnych, bezpośrednich wyborów – prezydent, a dziekanów poszczególnych izb – minister sprawiedliwości, będący z kolei emanacją większości parlamentarnej.
Choć wcześniejsze zapowiedzi były odmienne, obowiązująca od niedawna nowa procedura karna nadal przewidywała możliwość udziału w procesie karnym obrońcy, nawet w sprawach politycznych. Jasne jednak było, że partia rządząca nie mogła pozwolić na to, by adwokat zakłócał sprawną pracę sądów. Szczególnie, że ich organizacja i sposób funkcjonowania w dużym stopniu były już naprawione. Także prokuratura od dawna znała i realizowała postawione jej cele i zadania. Przyjęto w ustawie, że sąd miał wydawać wyroki kierując się społecznym poczuciem sprawiedliwości. Jego właściwą interpretację zapewnić mógł jedynie suweren. W sprawach karnych zmieniono w tym celu liczebność składów sędziowskich i zasady ich doboru. Nie przeszedł co prawda pomysł jednej z partii, by powoływać do każdego postępowania ławę przysięgłych z grona, jak mówiono, zwykłych ludzi – unikano starannie słowa obywatel – ale przyjęty ostatecznie model procesu również dawał gwarancje jego sprawności. Otóż każda sprawa karna była rozpoznawana przez jednego sędziego i dwóch ławników – zasada ta dotyczyła każdej czynności w sądzie. Wyjątków od niej było niewiele, dotyczyły kwestii specyficznych, mających istotne znaczenie w procesie odbudowy zaufania społeczeństwa do instytucji państwowych. Przykładem były posiedzenia aresztowe – sąd mógł wówczas składać się tylko z ławników, nazywanych teraz przedstawicielami suwerena, a wybieranych przez ministra sprawiedliwości na wniosek prezesa danego sądu. Ich pensje zrównano z sędziowskimi.
Ból już niemal nie ustępował. Regularnie promieniował z okolic biodra w stronę kręgosłupa. Dzwonił na pogotowie, ale telefonu nikt nie odbierał. Być może dlatego, że system ratownictwa medycznego finansowany był jedynie ze środków samorządowych. Wydawać się więc mogło, że wszystko jest na dobrej drodze. I że tak uregulowany wymiar sprawiedliwości będzie działał sprawnie, bez konieczności wprowadzania dalszych zmian. Nie można było jednak nie zauważyć częstych sytuacji, gdy adwokat nie zgadzał się na sali sądowej z prokuratorem, gdy twierdził, że oskarżony jest niewinny, składał nieuzgodnione z prokuratorem wnioski dowodowe, a po wyroku składał nawet apelację. Taki rozdźwięk w miejscu wymierzania sprawiedliwości nikomu nie służył. Powstawało wrażenie, że prawda jest nieoczywista, a w szerszej perspektywie, że nadal istnieją w społeczeństwie podziały, szczególnie w warstwie tak wyedukowanej jak prawnicy. Zaproponowano zatem, i szybko uchwalono, by obrońców przydzielał i wyznaczał do spraw karnych dziekan izby adwokackiej, a nie sam oskarżony. W końcu, jak tłumaczono, to szef lokalnej palestry zna najlepiej swoich adwokatów i ich umiejętności, wie zatem, który z nich najbardziej nadaje się do obrony w danym procesie, a tym samym daje gwarancje skutecznego dojścia do prawdy. Nowo wybrany prezes NRA publicznie pochwalił uchwaloną regulację, dostrzegając w niej przejaw zaufania władzy ustawodawczej do środowiska adwokackiego.
„Ceremonia przejścia na islam będzie bardzo prosta. Rankiem specjalnie dla mnie zostanie otwarty hammam, […] włożę przygotowane na tę okazję nowe szaty i wejdę do dużego pomieszczenia, przeznaczonego na czynności rytualne. Wokół mnie zapadnie cisza. […] a potem spokojnym głosem powtórzę formułę, której nauczę się fonetycznie na pamięć: „la ilaha illa-llah, mu ammadun rasulu-llah”. Co oznacza dokładnie: „Nie ma boga prócz Boga, a Mahomet jest jego jedynym Prorokiem”. I na tym koniec: od tej chwili będę muzułmaninem”.
Dzisiaj słabiej niż zwykle zakłuło go pod żebrami, niepotrzebna była tabletka. Nie musiał nawet odrywać się od lektury periodyku publikującego szereg nowych zmian w prawie obyczajowym. Pulsujący niemrawo ból zagłuszyła syrena pędzącej limuzyny rządowej. To przedstawiciel ministra sprawiedliwości zmierzał do Izby Adwokackiej Szczecin Lewobrzeże. Za kwadrans mecenasi mieli tam poznać nazwisko nowego dziekana izby. Ubrany w swój najlepszy garnitur, w pośpiechu dopijał kawę. Był już przygotowany do wyjścia z kancelarii, odłożył gazetę. Ostatecznie odrzucił wcześniejsze wahania. Szedł do izby szybkim krokiem, wyprostowany. Z przekonaniem, że powinien jak najszybciej pogratulować wyboru nowemu dziekanowi i życzyć mu powodzenia. Miał nadzieję, że uroczystości nie popsują mu bóle w prawym boku.
Cytowane fragmenty pochodzą
z powieści Michela Houellebecqa „Uległość”,
Wydawnictwo W.A.B., rok 2015.