W roku 1454 Gdańsk po niemal 150 latach krzyżackiej niewoli powrócił do Polski. Dostał liczne przywileje, a w 1466 r., po zakończeniu wojny trzynastoletniej, został stolicą województwa pomorskiego. Jednak półtora wieku niemieckiej okupacji zostawiło ślady. Większość mieszkańców Gdańska stanowili przybysze z Niemiec. Reszta mówiła po pomorsku: w owym czasie istniał przecież język pomorski, a jego dialektem był kaszubski. Miasto było niezbyt polskie.
Na najważniejszy ród Gdańska wyrośli Ferberowie, przybysze z Nadrenii. Twórcą potęgi rodu był Johann, burmistrz Gdańska w latach 1479 – 1501. Jego syn Eberhard został pasowany na rycerza przez księcia Pomorza Bogusława X Wielkiego, podczas pełnej przygód pielgrzymki naszego władcy do Ziemi Świętej. Wrócił do Gdańska w pełni chwały, a kilka lat później, w 1510 r. został, tak jak ojciec, jednym z burmistrzów Gdańska. Urząd ten pełniły (podobnie jak w Szczecinie) cztery osoby: każdemu podlegały określone służby, a co roku jeden z nich zostawał pierwszym burmistrzem i wszyscy zamieniali się zakresami obowiązków.
31 października 1517 r. w Wittenberdze niejaki Marcin Luter przybił do wrót kościoła swoje 95 tez i w ten sposób wynalazł reformację. Powszechny już druk rozniósł jego poglądy błyskawicznie po Niemczech i Europie. Wielu młodzieńców z niemieckojęzycznych rodzin gdańskich studiowało zaś w Niemczech, zwłaszcza na uniwersytecie we względnie bliskiej Wittenberdze. Kościół miał zaś w Gdańsku złą opinię. Brutalnie ściągano dziesięcinę, proboszczowie bogacili się i nie dbali o parafie, a tryb życia w klasztorach dalece odbiegał od tego, co z ambon głoszono o pokorze, umartwieniu i służbie Bogu. A że biskupi byli tacy sami, duchowieństwo żyło jak pączki w maśle.
Struktura społeczna miasta była rozwarstwiona. Patrycjat tworzyło dwadzieścia kilka rodzin. Trzymały się razem, zawierały między sobą małżeństwa, obsadzały wszystkie urzędy, monopolizowały handel i dusiły konkurencję. Spekulacja i lichwa były na porządku dziennym. Po prostu mafia. Reszta mieszkańców wegetowała bez perspektyw, ledwo miała na podatki. A właśnie w 1517 r. finanse miasta uległy załamaniu, Gdańsk praktycznie stał się bankrutem. Rada Miejska musiała zgodzić się wówczas na powołanie osobliwego organu – Kolegium 48, czyli 48 wybranych przedstawicieli mieszkańców. Przyznała w ten sposób, że sama reprezentuje tylko siebie. Nikt nikogo do odpowiedzialności za ruinę kasy miejskiej nie pociągnął. Miasto ratowano sposobem tym, co zawsze: podniesiono podatki. W dodatku obłożono akcyzą piwo, a to w Gdańsku pili wszyscy.
Burmistrzowie – Eberhard Ferber, Georg Brandt, Heinrich Wise i Filip Bischof, a więc sami Niemcy – nie przejmowali się biedotą. Zwłaszcza znienawidzony był Ferber, najbogatszy i najbardziej bezwzględny, kradnący pieniądze miejskie na potęgę. Był jednocześnie burgrabią królewskim, wykorzystywał to bez skrupułów. Trudno więc się dziwić, że reformacja, nawołująca do równości, pracy i potępiająca wyzysk, miała wielu zwolenników, a w Gdańsku już parę miesięcy po wystąpieniu Lutra pojawili się pierwsi predykanci, czyli kaznodzieje luterańscy. Pochodzili z zakonów, bo właśnie zakonnicy byli bardziej skłonni do głębszych przemyśleń teologicznych. Pierwszy był Jakub Knade, dominikanin, który zrzucił habit i się ożenił, ale on szybko przeniósł się do Malborka. Zostali inni: karmelita Mathias Binnewald, franciszkanin Aleksander Sweninchen, Jan Bonholt – proboszcz, który zmienił poglądy czy Jan Boschenschein, profesor ze Szwabii.
Niepokojące wieści dotarły szybko do króla Zygmunta Starego. Herezja w Królestwie! W 1520 r. król wydał więc edykt, zakazujący posiadania luterskich dzieł oraz głoszenia, bronienia lub pochwalania zasad Lutra, pod karą spalenia na stosie. Ogłosił go w Toruniu, podatnym na reformacyjne nowinki. W obecności legata papieskiego kazał tam spalić dzieła Lutra i portret ohydnego heretyka. Toruń był strukturą społeczną bliski Gdańskowi i często spoglądał na nadbałtyckie miasto. Wszyscy wiedzieli, że jeśli reformacja wejdzie do Polski, to tylko przez Gdańsk. Wiedział to król, ale także Marcin Luter, który wspomagał swoich współwyznawców w grodzie nad Motławą, jak tylko mógł. Od 1522 zaczął działać w Gdańsku charyzmatyczny kaznodzieja Jakub Hegge. Na jego kazania waliły tłumy. I oto w październiku 1522 r. Kolegium 48 zażądało od burmistrzów, by choć w jednym kościele wolno było oficjalnie wygłaszać Słowo Boże według Lutra, a nie papieża.
Pierwszym burmistrzem był wtedy Eberhard Ferber. Rada Miejska zastosowała wybieg: oświadczyła, że potrzebna jest zgoda króla. W okresie oczekiwania na tę zgodę Ferber podjął próbę przeciągnięcia na swoją stronę części Kolegium 48. Ci jednak roztrąbili po całym mieście, że burmistrz chce ich przekupić. W listopadzie 1522 r. w mieście wybuchły zamieszki. Ferber wyczuł zagrożenie i uciekł do Tczewa. Rozwścieczony tłum zdemolował grobowiec Ferberów w Kościele Mariackim i poszedł na ratusz. Radę uratował sprytny Filip Bischof, który był wówczas burmistrzem numer dwa. Odciął się w imieniu rady od Ferbera, ogłosił go banitą, zapowiedział konfiskatę jego majątku. Tłum się uspokoił. a na wakujące miejsce burmistrza rada wybrała Matthiasa Lange.
W Tczewie Ferber został przez króla za wierność religii i władcy mianowany starostą tczewskim: pełnił ten urząd do śmierci w 1529 r. Gdańsk zaś nie uspokoił się. W sierpniu 1523 r. tłum znowu ruszył na ratusz. Napastników rozpędzono, a ich przywódca, czeladnik felczerski nazwiskiem Materna, położył głowę na pniu. Ale zdesperowany plebs nie miał nic do stracenia. Miesiąc później zdemolowano kilka kościołów i pobito zakonników: kler zaczął uciekać z miasta. Zygmunt Stary zorientował się, że jego edykt nie jest w Gdańsku przestrzegany. Zażądał od Rady zastosowania się do tego prawa. Rada wiedząc, że nie opanuje sytuacji, posłała do króla posłów z prośbą o przybycie sił królewskich do miasta. Ale król w tym czasie szykował się do kolejnej wojny z Krzyżakami i nie w głowie mu była interwencja w Gdańsku.
Rajcy wymyślili więc wyjście pośrednie. W lutym 1524 r. zaakceptowali reformę liturgii przygotowaną przez Aleksandra Sweninchena, ale zakazali krytykowania w kazaniach kogokolwiek, szczególnie władz miasta i króla. Kompromis, jak wiadomo, nikogo nie zadowala. Tymczasem do Gdańska przybył biskup włocławski Maciej Drzewiecki, który zmiany odrzucił i kazał uwięzić luterańskiego kaznodzieję Pawła Grünewalda. Tłum zaatakował więc kwaterę biskupa. Ten ustąpił i uciekł, a ludzie przestawali płacić dziesięcinę.
Reformatorzy planowali dalsze kroki i zimą 1524/25 r. ruszyli do działania, kierowani przez kowala Jana Koeniga i prawnika Jana Wendlanda. Wyłonili dwunastoosobowe kolegium pod przewodnictwem Wendlanda. To opracowało nowe miejskie prawa. Wprowadzały luteranizm jako obowiązującą religię: ze zniesieniem celibatu, nabożeństwami po niemiecku, komunią pod dwiema postaciami, prawem głoszenia kazań dla osób świeckich. Puste kościoły, których proboszczowie uciekli z miasta, obsadzili pastorowie: Jakub Hegge, Matthias Binnewald, Paweł Grünewald i inni. Klasztory miały być zamienione na szkoły i szpitale. Gdańszczanie ruszyli plądrować kościelne skarbce.
Rada Miejska błagalnymi listami wzywała króla na pomoc. Pomocy nie było. 22 stycznia 1525 r. Aleksander Sweninchen został przegnany z Kościoła Mariackiego. Rada poleciła uwięzić warchołów, którzy wszczęli zamieszanie. Wówczas kaznodzieja Jakub Schwarz wezwał do powstania. I zaczęło się! Patrycjat zabarykadował się na Długim Targu, oblężony przez mieszczan, którymi dowodził bosman Jan Schultz. Po dwóch dniach rada skapitulowała i musiała spełnić żądania ludu. Zakazano lichwy, zarządzono rozwiązanie monopolistycznych karteli handlowych, wprowadzono progresywne podatki, urzędników i proboszczów miała wybierać ludność. Ogłoszono zmiany w sądownictwie i opiece społecznej. Z burmistrzów uchował się tylko złotousty Filip Bischof, lubiany, gdyż nie znosił znienawidzonego Ferbera. Trzej pozostali zostali zmuszeni do ustąpienia, a na ich miejsce wybrano Kurta von Süchtena, Jerzego Zimmermanna i przywódcę buntu Jana Wendlanda.
Rada zaprzysięgła wierność Słowu Bożemu (nowemu), królowi i miastu. Wysłano poselstwo do króla, wyjaśniające, że zmiany są zgodne z wolą mieszkańców. Obawiano się działań Ferbera, który był blisko króla. Posłano też Jana Bonholta z listem do Marcina Lutra. Ten zląkł się zbyt bojowej postawy gdańszczan. Zalecił umiar, wyrzeczenie się przemocy i zaniechanie rewolucji społecznej: nowa religia potrzebowała wsparcia możnych. Gdańszczanie chcieli sprowadzić do miasta Jana Bugenhagena, bliskiego współpracownika Lutra. Ten jednak wprowadzał reformację na Pomorzu, we współpracy z Gryfitami i był zajęty. Przybyli inni kaznodzieje i uspokoili lud.
Ale 10 kwietnia 1525 r. sytuacja się zmieniła. Albrecht von Hohenzollern klęknął przed swym wujem, królem Zygmuntem Starym i złożył mu Hołd Pruski. Państwo krzyżackie stało się luterańskimi Prusami, lennem Polski. Teraz król mógł się wziąć za Gdańsk. Już dwa tygodnie później nakazał zwrócić majątek Eberhardowi Ferberowi i wypłacić mu wielkie odszkodowanie. W maju ostro rozkazał przywrócić w Gdańsku katolicyzm. Rajcy nie wiedzieli, na ile ten rozkaz będzie egzekwowany: przecież dopiero co król zaakceptował przejście Prus na luteranizm! Wysłano więc do króla poselstwo z Jerzym Zimmermanem. Król delegację uwięził. Następnie wezwał do siebie osoby, które uważał za przywódców buntu – w tym kaznodziejów Jakuba Heggego i Jana Franckena oraz bosmana Jana Schultza – pod groźbą banicji.
W Gdańsku zapanował strach, nikt nikomu nie ufał. Co bogatsi uciekali z miasta. Na początku grudnia 1525 r. rada wystosowała do wojewody malborskiego Jerzego Bażyńskiego list z obietnicą, że wykona zalecenia króla. Ale król odpowiedział jeszcze surowszymi rozkazami: być może pisma się minęły. W kościele Mariackim przywrócono katolickie msze, wydalono z miasta Heggego i Franckena. W styczniu 1526 r. do króla wyruszył Filip Bischof. W Piotrkowie Trybunalskim spotkał się ze zbiegłymi rajcami gdańskimi oraz biskupem krakowskim Piotrem Tomickim. Załatwił sobie audiencję u króla i trzy dni później rzucił mu się do kolan. Błagał o pomoc, o pokaranie buntowników i przywrócenie dawnego, jedynego słusznego porządku, któremu on zawsze chciał wiernie służyć. Zygmunt Stary zapowiedział więc osobiste przybycie do Gdańska.
Dwulicowy Bischof wrócił do Gdańska i zapewniał wszystkich, że król nikomu nie uczyni krzywdy. Nie wszyscy mu wierzyli, znowu doszło do zamieszek. Jednak król w kwietniu 1526 r. pojawił się w Malborku i okazał posłom z Gdańska, w tym Janowi Schultzowi, demonstracyjną łaskawość. Obiecał, że nie będzie nikogo karać. 17 kwietnia 1526 r. wjechał z wojskiem do Gdańska i hucznie witany wkroczył na ratusz.
I zaczęło się. Król oficjalnie przywrócił na urzędy starą Radę Miejską. Pozostał na stanowisku spryciarz Bischof, powrócił Matthias Lange, wybrano dwóch nowych burmistrzów, a Wendlanda, von Süchtena i Zimmermana pozbawiono urzędów. 21 kwietnia wezwano wszystkie cechy i gildie na Długi Targ. Ogłoszono, że teraz złoczyńcy będą osądzeni. Wybuchła panika, a król kazał zamknąć bramy miasta, by nikt mu nie uciekł. 3 maja zaczęły się procesy. Niejeden, który przychodził zeznawać jako świadek, stawał się nagle oskarżonym. Królewskie sądy zaczęły wyrokować. Bez litości: z góry wiedziały, kto jest winny.
13 czerwca i 19 lipca 1526 r., na dwie raty, na Długim Targu odbyło się czternaście egzekucji. Ścięci zostali między innymi inicjatorzy powstania Jan Wendland i Piotr Koenig, a także bosman Jan Schultz, złotnik Jan Brunskorn, browarnicy Joachim Netack i Laurentius Bolhagen. Tym czterem ostatnim król osobiście obiecał w Malborku, że ich nie ukarze. Gdańsk przekonał się, ile warte jest słowo królewskie. Dla czterech skazanych kaznodziejów wybłagał łaskę Albrecht Hohenzollern, padając na kolana przed swym srogim wujem. Zostali wygnani do Niemiec.
W całej królewskiej części Prus zakazano luteranizmu pod karą śmierci. Zygmuntowi Staremu krwawe stłumienie reformacji w Gdańsku potrzebne było z przyczyn politycznych. W oczach papieża i cesarza dużo stracił, gdy zgodził się na sekularyzację zakonu krzyżackiego i wprowadzenie liczącego sobie ledwie siedem lat protestantyzmu w Prusach Książęcych. Papież nadał mu przecież tytuł Defensor Fidei – Obrońca Wiary. Trzeba było dowieść, że król nań zasługuje. Hipokryzji i kłamstwa nikt mu nie mógł wypomnieć, bo po pierwsze, był królem, a po drugie, kto bronił herezji, ten szedł na stos.
Przywrócona Rada Miejska, klan bogaczy, który odzyskał władzę, złożyła uroczysty hołd królowi. Statuty królewskie zatwierdziły wszystkie przywileje patrycjatu. Nie wrócił tylko Eberhard Ferber, ale jego rodzina tak. Luteranom nakazano opuścić miasto, księży, którzy przyjęli herezję, wygnano natychmiast. Po egzekucjach i hołdzie król wyjechał do Warszawy, przejąć włączone do Polski Mazowsze. Wśród ponurego milczenia katoliccy księża odprawili uroczystą mszę, świętując powrót jedynej słusznej religii do Gdańska. Jednak odtąd kościoły były puste. Bo Gdańsk definitywnie przeszedł na protestantyzm i nie sposób było tego odwrócić.
O tym, co jest rewolucją, co powstaniem, a co buntem, decydują historycy i politycy. Opisane wydarzenia w istocie były nieźle zorganizowaną rewolucją społeczno-religijną, która obaliła mafijne władze Gdańska i uległa dopiero przemocy z zewnątrz. Ale historycy, już królewscy, oficjalnie nadali jej pogardliwą nazwę „tumult gdański”. Cóż, grudzień 1970 i sierpień 1980 dla władzy też byłyby pewnie tumultami gdańskimi. Ale… wtedy był też Szczecin! W 1525 r. Szczecin, jakże podobny społecznie do Gdańska, nie leżał w Polsce, władze miał lepiej wybrane, a reformację wprowadzili na Pomorzu spokojnie sami książęta. Bez Szczecina Gdańsk nie miał szans, tylko jeszcze tego nie wiedział.