Od wielu lat na naszą wyobraźnię oddziałują obrazy przerażających morskich łupieżców pod czarną banderą, tnących fale Morza Karaibskiego w pogoni za pełnymi złota galeonami. Oglądając takie filmy i seriale, czytając pełne takich wizji książki, możemy się czasem zastanawiać: „Czy Bałtyk jest po prostu za nudny na piratów?”
Nic bardziej mylnego! To właśnie na naszym morzu powstał symbol piractwa, który mroził krew w żyłach europejskich żeglarzy przez dwa wieki. Co więcej – tradycja bałtyckich piratów wcale nie zamarła! Jak to możliwe? Przede wszystkim – jak to możliwe, że mało kto o tym słyszał?
Historia zaczyna się w latach 90-tych XIV wieku, kiedy królowa Danii, Małgorzata, walczyła z królem Szwecji, Albertem Meklemburskim, o szwedzki tron. Albert przegrywał wojnę – sam Sztokholm był pod oblężeniem – i w 1392 roku postanowił sięgnąć po dodatkowe środki. Zatrudnił grupę bałtyckich żeglarzy, aby przywozili zapasy do miasta od strony morza. Dzięki temu zadaniu, grupa ta zyskała swoją późniejszą nazwę – Bracia Witalijscy. Jednak fakt, że ich praca polegała na dowozie zaopatrzenia nie oznaczał, że nie byli zmuszeni walczyć na morzu. Duńczycy otrzymywali wsparcie od Lubeki, przez co lubeckie okręty często ścierały się z Braćmi. Już po około roku bractwo rozpoczęło także inną działalność. W tym samym okresie na pewien czas zajęli część Fryzji i Szlezwiku, a także ograbili wiele miast na wybrzeżach Finlandii i północnej Szwecji. Ostatecznie, w 1394 – korzystając z tego, że oficjalnie nadal byli zatrudnieni do walki z Danią – napadli i zajęli dla siebie całą Gotlandię, z której uczynili swoją bazę. Stamtąd najeżdżali wszystkie wybrzeża Bałtyku (w szczególności jednak Szwecję i Finlandię) przez cztery lata.
Ostatecznie miało miejsce wydarzenie złudnie podobne do pewnego momentu naszej historii, który bardzo gorzko wspominamy. Szwedzki król Albert – który właśnie przegrywał wojnę przeciw Danii i stracił kontrolę nad prawie całym krajem – zaoferował Gotlandię jako lenno Krzyżakom, w zamian za wypędzenie piratów. Podobnie jak wcześniej w przypadku Polski i Prusów, zakonnicy wykonali swoje zadanie i zostali na Gotlandii na dłużej. 11 lat później królowa Małgorzata odkupiła od nich wyspę.
Po utracie bazy na Bałtyku, większość Braci wpadła w ręce Krzyżaków, Szwedów lub Duńczyków. Schwytani zostali straceni, jednak ich legenda przetrwała. Bracia Witalijscy zyskali bowiem naśladowców, którzy – wzorem Robin Hooda – po napadach na bogate porty, dzielili się zdobyczami z biedną ludnością. Ich nową siedzibą były niewielkie miasteczka w północno-zachodnich Niemczech i wschodniej Fryzji, a ich nowym obszarem działania było Morze Północne. Ich działalność stopniowo wygasała, a po 1440 roku nie ma wzmianek, aby dalej funkcjonowali.
Tymczasem na Bałtyku, zwłaszcza w XVI wieku, popularność zyskały floty korsarskie. Prawdopodobnie najsłynniejszym korsarzem na polskiej służbie był Arend Dickmann, który został dowódcą floty podczas bitwy pod Oliwą. Po śmierci Zygmunta III Wazy dążenia do potęgi na morzu zamarły, przez co w kolejnych dekadach piractwo na Bałtyku przeszło raczej w ręce Szwedów – między innymi baronowej Krystyny Anny Skytte czy jej brata Gustawa Skytte, którzy w latach 60-tych XVII wieku siali postrach wśród kupców w okolicach Bornholmu.
Proceder przypominający piractwo – chociaż bez spektakularnych bitew na morzu, ani czarnych bander na okrętach – prowadzili przez długi czas nasi rodzimi Kaszubi. Mieszkańcy nadmorskich osad w średniowieczu często cieszyli się prawem własności do wszystkich przedmiotów wyrzuconych na brzeg. Szybko więc przedsiębiorczy mieszkańcy wybrzeża w okolicach Łeby i Karwi wpadli na pomysł, aby pomóc szczęściu i na rozmaite sposoby sprowadzać statki na skały. Ponadto, kilku Kaszubów w XVIII i XIX wieku zostało piratami na miarę dzisiejszej popkultury. Kazimierz Lux plądrował brytyjskie okręty w zemście za dwuletni pobyt w więzieniu, a Izydor Borowski oprócz piractwa trudnił się przemytem broni dla walczącej o niepodległość Wenezueli. Najciekawszą chyba postacią był jednak Ignacy Blumer. Wysłany na Karaiby jako członek napoleońskich Legionów był świadkiem przejęcia okrętu przez Brytyjczyków. Ci jednak aresztowali Francuzów, a Polaków wraz z okrętem zostawili w spokoju, przez co ci mogli bez problemu rozpocząć piracką karierę. Pewnego razu, po uszkodzeniu ich okrętu, musieli lądować na Florydzie, gdzie część załogi chciała założyć polską kolonię. Sam Blumer jednak nie był zainteresowany i znalazł sposób na powrót do Polski, gdzie został generałem powstania listopadowego.
Prasa z okolic Warmii i Mazur donosiła w 2003 roku, że w miejscowościach nad Zalewem Wiślanym grasują niewielkie grupy przestępcze. Zdarzały się przypadki napadów na kutry, a także udział w przemycie we współpracy z podobnymi grupami po stronie rosyjskiej. Chociaż może się zdawać nieco ironiczne, że nie na Pomorzu, ale okazuje się, że zachowały się w Polsce społeczności, obdarzone iście… pirackim charakterem.