To, co odróżnia nasz system sądowniczy od innych kontynentalnych, to stuletnie mutacje „odziedziczonych” zasad organizacji wymiaru sprawiedliwości. Wynikają one z braku poszanowania idei podziału władzy w państwie, wyrugowanej z naszej zbiorowej, narodowej świadomości przez… absolutystycznych władców.
Mutacje dziedzictwa zaborczego
W skrócie rzecz ujmując – po odzyskaniu niepodległości i przejęciu sądownictwa z doby monarchii absolutnych, praktycznie rzecz biorąc bez zawodowej kadry sędziowskiej i zaplecza materialnego, z mozołem przystąpiono do budowy sądownictwa w Polsce. Proces ten został przerwany już z początkiem lat trzydziestych. Zamach majowy, sanacja doprowadziły do przejęcia Sądu Najwyższego (usunięcie Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego Władysława Seydy, Prezesa Izby Karnej Sądu Najwyższego Aleksandra Mogilnickiego oraz sędziów Sądu Najwyższego takich jak: O. Szeller, L. Mendelsburg, F. Ochimowski, W. Barański, M. Fedyński).
Po sanacyjnym demontażu zrębów niezależności sądów, nastał czas procesów politycznych z finałem w Berezie Kartuskiej, po której nastała okupacja. Potem był okres PRL-u, w którym wyrugowano ideę trójpodziału władzy. Sejm, a nie Konstytucja, ucieleśniał najwyższe prawo. Niezawisłość sędziowska pojmowana była zgodnie z doktryną radziecką, w której sąd, jako organ państwa, nie może być niezależny od podmiotu, do którego przynależy. Dzisiaj reminiscencją tak rozumianej niezawisłości jest stwierdzenie posła rządzącej partii o „mentalności sędziego służebnej wobec państwa i narodu”. Pokazuje to, jak istotne jest dziedzictwo kulturowe i cywilizacyjne na kształtowanie bieżącej polityki i kierunków reform. W istocie mamy do czynienia ze sporem o dziedzictwo. Czy ma być nim spuścizna sanacji i PRL-u, która sprowadza sędziego do roli karykatury o służebności mentalnej, czy też dorobek kultury zachodniej (nie tylko kontynentalnej), w której sądy są równorzędną, niezależną i odrębną władzą od pozostałych.
Na wagę przeszłości w kształtowaniu teraźniejszości wskazuje również porównanie doby międzywojennej z czasem po roku 1989. Okresy te niemalże pokrywają się ze sobą. I wówczas, i w czasach współczesnych, najpierw mieliśmy chwile idealistycznej wizji niezależności, której nic i nikt nie zaneguje, stąd zaniechanie działań prewencyjnych, po czym nastała – wczoraj sanacja, a dzisiaj dobra zmiana. Nieuchronność dziejowa wskazuje, że utworzona izba dyscyplinarna w Sądzie Najwyższym wypełni rolę Berezy Kartuskiej, chyba że zdołamy oderwać się od koszmaru przeszłości, który bezrefleksyjnie ugruntowywały wszystkie dotychczasowe ekipy rządzące, do czasu aż przyszedł walec dobrej zmiany i wszystko wyrównał. Paradoksalnie w tym jest szansa.
Jaka piękna katastrofa
Niewątpliwie istniejąca ruina wymiaru sprawiedliwości wymaga odbudowy, co na pewno nastąpi, ale otwartą kwestią pozostaje według jakich wzorców? Kontynentalnych z sędziami urzędnikami wykształconymi w rządowych szkołach, z których tylko niektórzy po latach staną się sędziami par excellence, czy też pójdziemy drogą anglosaską, w której sędziowie nie są trzecią w kolejnością władzą, ale władzą równorzędną!
O ile system anglosaski poszedł w kierunku pozycji sędziego, jako reprezentanta równorzędnej władzy w państwie, system kontynentalny, realizujący konsekwentnie ideę niezależnego urzędnika, dostrzegając problem trójpodziału władzy w państwie, dokonał podziału na przedsionek wymiaru sprawiedliwości w instancjach niższych, gdzie nota bene rozstrzyganych jest ponad 95 % spraw i pisany dużymi literami wymiar sprawiedliwości w instancjach wyższych i najwyższych. Powołano centralne organy do strzeżenia praworządności i niezawisłości – Trybunały Konstytucyjne, Centralne Rady Sądownicze. Ostatnie lata pokazały, że było to złudne i nie stanowi zabezpieczenia przed autorytaryzmem i totalitaryzmem. Nie chcę powiedzieć, że z takim rządami mamy już w Polsce do czynienia, ale niewątpliwie, czy takie rządy powstaną, zależą od jednego człowieka umiejscowionego na dodatek poza konstytucyjnymi strukturami w państwie. To dość ryzykowny eksperyment, z którego muszą być wyciągnięte wnioski, nie tylko w Polsce.
Polityczna omnipotencja, której jesteśmy świadkami, pokazuje wyraźnie, że centralne i naczelne organy sądowe w starciu z bezwzględną polityką nie mają szans. Arytmetyka sejmowa jest bezlitosna. Politycy uznali, że 79 sądów jest zbędnych, to je znieśli, a kiedy doszli do przeciwnego wniosku – przywrócili. Chcieli rozdzielenia funkcji Ministra Sprawiedliwości od Prokuratora Generalnego, to rozdzielili. Wymyślili powrotne połączenie, to połączyli. Nie podobał się skład TK, to go zmienili, tak samo jak zmienili skład Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego.
Na przeszkodzie w realizacji politycznego nihilizmu stanęli sędziowie sądów powszechnych, poniewierani przez lata i niedoceniani, na których zawsze sądowi notable patrzyli z manią wyższości. To oni dzisiaj, a nie dostojnicy z Trybunału Konstytucyjnego, Krajowej Rady Sądowniczej stoją przed koniecznością uratowania nie tylko wymiaru sprawiedliwości, ale także praw i wolności obywatelskich, ustroju państwa, kompromisu społecznego. To od ich postawy zależy, czy pierwowzorem wymiaru sprawiedliwości staną się sejmowe komisje śledcze, bez domniemania niewinności, szacunku i godności, praw procesowych uczestników postępowań sądowych. Komisje te odsłaniają polityczną wizję wymiaru sprawiedliwości, której należy się przeciwstawić wszelkimi możliwymi sposobami. Środkiem do tego nie są z pewnością nadzwyczajne kongresy, wygłaszanie elaboratów na temat wyższości stanu sędziowskiego nad innymi, podejmowanie anonimowych uchwał przez stowarzyszenia sędziowskie. Sędziowie potrzebują wsparcia, gdyż jako wykształceni urzędnicy do załatwiania spraw, stanęli przed zadaniem, do którego nie byli przygotowani. Doniesienia prasowe wskazują jednak, że zaskakująco dobrze się czują w tej innej, wielkiej i dziejowej roli, jako strażnicy ładu konstytucyjnego. Rozproszona kontrola konstytucyjna stała się faktem. W tej materii sędziowie wymagają bezwzględnego wsparcia, gdyż każda kontrola niesie za sobą ryzyko wydalenia ze służby w niedalekiej przyszłości. Mimo to podejmują ryzyko. Chwała im za to. Wydarzenia te, pokazują, że omnipotencja polityczna nie ma zastosowania do rozporoszonego sądownictwa powszechnego sprawującego wymiar sprawiedliwości codziennie, a nie tylko od święta.
Postawa sędziów najniższych instancji w obliczu upadku „sądowych pałaców” pokazuje wzorem anglosaskim, że warto stawiać na sędziów, a nie na instytucje, a najlepiej na jedno i drugie, niczego nie zaniedbując.
Płomień wolności
Wydarzenia ostatnich lat pokazały ponad wszelką wątpliwość, że system wymiaru sprawiedliwości, oparty na obcych wzorcach skorodował do nieakceptowalnych granic. Istniejący kryzys ujawnił duży potencjał świadomości konstytucyjnej wśród sędziów. Okazało się, że budowany przez lata mur dzielący sędziów i społeczeństwo, pozbawiony był podstaw i sensu. Dialog z obywatelami, nie tylko nie zaprzecza zasadzie bezstronności, ale wzmacnia ją poprzez budowanie zaufania do sędziów i sądów. Nic, tak jak zaufanie, nie legitymizuje władzy sądowniczej w świadomości społecznej. Proces ten dopiero się narodził. Jest jak ziarno rzucone na glebę. Sędziowie gremialnie odrzucają radziecką służebność mentalną wobec państwa i jego politycznych funkcjonariuszy. To krok we właściwym kierunku. Trzeba jednak iść dalej i głębiej w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania: kim jesteśmy i jaka jest geneza struktur, w których przyszło nam funkcjonować?
Paradoksalnie, doprowadzenie do stanu karykatury systemu kontynentalnego, może być siłą sprawczą przyszłej reformy, jeśli uświadomimy sobie, że system, w którym funkcjonujemy jest zapożyczony i wynaturzony. Wymusza to potrzebę poszukiwania nowych rozwiązań, opartych nie na obcej tradycji, ale na zdrowym rozsądku przy wykorzystaniu postępu nauki, jak choćby teorii zarządzania. O tym, że jest to możliwe, wskazuje system holenderski – też kontynentalny, ale już bez dziedzictwa monarchii absolutnej, oparty na zarządzaniu, a nie nadzorze administracyjnym, także rodem z XIX wieku.