W piwnicy, na strychu, na torach, w lesie, na moście, sznur, żyletka, trucizna, lekarstwa, narkotyki. Ciężko nie układać działań samobójców w stereotypowe schematy. Zarówno miejsce, jak i sposób odebrania sobie życia jest niezwykle ważne, by móc choć spróbować odpowiedzieć na pytanie „dlaczego?”
Choć nie brakuje stereotypów i – przy ich okazji – prześmiewczego i lekceważącego podejścia do zachowań suicydalnych, współcześnie istnieją niejako miejsca przyciągające samobójców, słynące niechlubnie z wielu prób, tak zwane suicide hotspots. Niektóre z nich są powszechnie znane, ich motyw wykorzystywany jest w powieściach, filmach, utworach, bądź też przy ich pomocy są niestety „promowane”. Suicide hotspots można rozumieć dwojako – zarówno jako obszar terytorialny ze stosunkowo wysokim współczynnikiem samobójstw wśród jego mieszkańców, jak również jako miejsce, zwykle publiczne, wybierane przez osoby chcące odebrać sobie życie.
Biorąc pod uwagę to drugie znaczenie, można wyróżnić kilka miejsc, które owiane są tą złą sławą. Wśród nich znajduje się most Golden Gate w San Francisco – bardzo ważny węzeł komunikacyjny, łączący San Francisco z hrabstwem Marin. Według szacunków, codziennie przejeżdża nim ok. 3,5 miliona samochodów, a z każdym rokiem liczba ta wzrasta. Skoro mowa o liczbach – od chwili otwarcia mostu odnotowano ponad 2,5 tysiąca prób samobójczych, z których większość niestety zakończyła się powodzeniem. Samobójczy skok z Golden Gate przeżyło około 500 osób. Najmłodszą z ofiar Golden Gate, która zmarła w 1945 roku, była Marilyn DeMont. Miała zaledwie 5 lat. Najwyraźniej nie do końca zrównoważony ojciec najpierw nakłonił dziecko do skoku z barierki, a następnie skoczył sam. Na moście pozostał jedynie zaparkowany samochód, a w nim notatka – „ja i moja córka popełniliśmy samobójstwo”. Co ciekawe, główny projektant mostu, inżynier Joseph Strauss utrzymywał, że samobójstwo na tym moście nie jest ani prawdopodobne, ani możliwe. Biorąc pod uwagę, iż śmiertelność skoku z Golden Gate wynosi aż 98% trzeba przyznać, iż bardzo się pomylił.
Kolejnym z suicide hotspots jest japoński las Aokigahara, zwany również Morzem Drzew. Leży on u podnóża góry Fuji i swoją niechlubną popularność zawdzięcza literaturze, bowiem w roku 1960 ukazała się powieść Pagoda fal autorstwa Seichō Matsumoto opowiadająca o duchu kobiety, która popełniła samobójstwo w lesie Aokigahara. Kolejną pozycją jest Kuroi Jakai – opowieść o dwojgu kochanków, którzy decydują się na wspólne zakończenie życia w lesie. Zdecydowany wzrost liczby samobójstw nastąpił od momentu publikacji książki The Complete Manual of Suicide autorstwa Wataru Tsurumi w 1993 r. Kompletny podręcznik samobójstwa sprzedany został w ponad milionie egzemplarzy i opisuje las Aokigahara jako idealne miejsce na zakończenie życia. Co ciekawe, książka nadal jest dostępna w Japonii i nigdy nie została uznana za niebezpieczną, a w konsekwencji nie została zakazana. Między drzewami rozciągają się sznurki, sznury i wstążki – na drzewach wiążą je osoby, które nie są zdecydowane, a robią to po to, by móc wrócić z otchłani lasu na ścieżkę. W latach 1998-2003 odnotowano 442 przypadków odebrania sobie życia: 2003 r. – 105; 2002 r. – 78; 2001 r. – 59; 2000 r. – 59; 1999 r. – 68; 1998 r. – 73. Władze zaprzestały informowania o liczbie ofiar samobójstw w lesie, by w żaden sposób nie promować tego miejsca jako „idealnego”, by odebrać sobie życie.
Ostatnie miejsce na mrocznym podium zajmują angielskie Beachy Head – wysokie na 160 metrów klify, które przyciągają co roku blisko 20 samobójców. W 1976 r. postanowiono zamontować na szczycie klifu budkę telefoniczną, dzięki której potencjalni samobójcy dzwoniący na bezpłatny numer mogą uzyskać pomoc. Na terenie klifów odbywają się zarówno dzienne, jak i wieczorne patrole, które mają na celu ratowanie potencjalnych samobójców. Problem jest tak duży, że nawet pracownicy barów czy taksówkarze są specjalnie przeszkoleni i wyczuleni, żeby uważnie obserwować klientów.
Statystyki Komendy Głównej Policji wskazują na to, że ludzie najczęściej odbierają sobie życie w zamkniętych pomieszczeniach. Podobnie jest również w innych krajach, jednak wyżej opisane lokalizacje stały się miejscami owianymi zła sławą, owianymi śmiercią samobójców. Miejsc takich jest więcej – Wieża Eiffla (łączna liczba samobójstw sięga aktualnie ponad 400), Pałac Kultury i Nauki (do samobójstw dochodziło przed zamontowaniem krat ochronnych), Clifton Suspension Bridge (tam 90% samobójców to mężczyźni), Empire State Building (pierwszym samobójcą był zwolniony z pracy robotnik, ostatnim – prawnik, który w 2007 r. skoczył z 69 piętra), Sunshine Skyway Bridge (powstał o nim film dokumentalny Skyway Down) czy Wodospad Niagara (tuż po Golden Gate to najczęściej wybierane miejsce przez samobójców w Stanach Zjednoczonych) oraz wiele innych, o których znacznie mniej się mówi.
W powyższych miejscach samobójstwo staje się nie tylko dramatem samobójcy i jego ofiary – cierpią na nim również osoby postronne, które widzą śmierć innego człowieka. Cierpią patrole z lasu Aokigahara, które znajdują ciała samobójców, patrole wyławiające ciała z cieśniny Golden Gate. Cierpią opiekuni urn, w których znajdują się prochy niezidentyfikowanych samobójców. Cierpią ich bliscy, którzy do tej pory mają nadzieję, że ważne dla nich osoby żyją i wrócą.
Gdzie pojawia się śmierć, tam trudno mówić jedynie o statystykach. Choć opisane miejsca należą do ponadprzeciętnie pięknych, nigdy nie zostanie zatarta mroczna strona ich sławy.