„Dzienniki” Jarosława Iwaszkiewicza to ciekawa wiwisekcja duszy dosyć frapującego pisarza. W Dwudziestoleciu należał do piątki legendarnych skamandrytów. Był jednakże wówczas nieporównywalnie mniej utalentowany od swych kolegów (talent w nim wzrastał wraz z upływem czasu). Stał trochę w ich cieniu i dopiero przez lata „trwania” wypracował sobie pozycję w świecie pisarzy.
Tak, bardziej raczej pozycję w świecie pisarzy, niż pozycję w świecie literatury. Po II wojnie światowej pełnił ważne funkcje na rzecz nowej władzy, wiążąc się z nią chyba tak najbardziej na zimno, pragmatycznie. Jakżeż wyglądało to inaczej niż żywiołowe zachowania emocjonalnego Tuwima, lub stosunkowo krótki, zakończony zerwaniem koniunkturalizm Słonimskiego. Iwaszkiewicz po prostu piastował różne publiczne, z biegiem lat coraz bardziej polityczne funkcje. Wysoko sobie cenił możliwość „jaśniepańskiego” życia na Stawisku, co w czasach dyktatury proletariatu zakrawało na paradoks. Nie stał się co prawda nigdy służalczym Kruczkowskim, ani Putramentem, zachował pewien dystans. Biorąc to wszystko pod uwagę, można byłoby oczekiwać, że w swych dziennikach pokaże twarz gracza, skoncentrowanego na intrygach i przyziemnych celach. Nic bardziej mylnego. To właśnie dopiero tam objawia się jako prawdziwy, wrażliwy poeta. Na kartach jego książki pojawiają się bowiem informacje o innych literatach i różnych prywatnych problemach. Jest to jednakże skala bardzo ograniczona. Znacznie ważniejsze okazują się miotające Iwaszkiewiczem emocje. Sprowadzają się one do pewnej frustracji, zawodu (zarówno najbliższymi, jak i środowiskiem pisarskim), uczucia niespełnienia i pewnego lęku przed przemijaniem i śmiercią. Wokół tego, może nawet mimowolnie, prowadzona jest narracja. Czasem uważa się za najwybitniejszego żyjącego pisarza polskiego, zasługującego na Nobla, kiedy indziej konstatuje, że jest co najwyżej takim Syrokomlą.
Zresztą… Czy dzienniki w pełni oddają prawdziwe dylematy i psychikę autora? Zapewne często są formą kamuflażu, nawet swoistej gry autora. Każdy dziennik bywa inny. Udowadniają to również te najnowsze: Jerzego Pilcha, Andy Rottenberg, czy opublikowany w październiku tego roku kolejny tom zapisków Józefa Hena. Mimo zastrzeżeń warto pamiętać o jednym. Żyjemy w okresie upadku powieści. Można czasem poczytać kryminały, jakieś namiastki literatury obyczajowej, ale na dłuższą metę bywa to płytkie i jednowymiarowe. Można grzebać w przeszłości i cofnąć się do powieści sprzed stu lat, ale siłą rzeczy nie w każdym zakresie odpowiedzą nam na wszystkie realne problemy. Ostatecznie współcześnie to właśnie dzienniki okazują się najbardziej wszechstronnym ujęciem i szczegółową charakterystyką minionych i bieżących czasów. Choćby dlatego warto czytać Iwaszkiewicza.