Krystyna Winkler-Marecka
1961-2019
Latem 2000 r. (to tak jakby wczoraj) siedziałam w swojej nowej, od niedawna funkcjonującej kancelarii, gdy zadzwoniłaś… Umówiłyśmy się w pobliskiej kawiarni na pierwsze spotkanie. Dwie kobiety, różne wiekiem i stażem zawodowym. Mimo że starsza wiekiem, w zawodzie byłam od niedawna, Ty już byłaś dojrzałym adwokatem. Rozmowa potoczyła się tak płynnie, naturalnie, że gdy rozstałyśmy się, obie wiedziałyśmy, że to początek przyjaźni.
Popatrzyłam na Ciebie ze szczerym podziwem. Piękna, młoda, zachwycająca. Niebieskooka i pełna radości. Tematy: o rodzinie – oczywiście, o zawodzie trudnym, pełnym zaskakujących sytuacji, o bliskich nam osobach. Nie ustawałaś w opowiadaniu o swojej dorastającej córce Joasi, ambitnej, zdobywającej kolejne szczeble wiedzy, uczącej się równolegle trzech języków, o mamie Tereni, mówiąc każdorazowo „Mamunia”, o bliskich. Ja – od niedawna wdowa, nie narzucałam moich związanych ze śmiercią Męża – tematów. Jako że właśnie weszłam do nowego zawodu, byłam ciekawa i skupiłyśmy się na barwnych opowieściach o wielu ciekawych postaciach palestry szczecińskiej. Miałaś za sobą pracę w zespole adwokackim, ja opowiedziałam trochę o swojej pracy w wydziałach karnych wówczas sądu powiatowego.
Opowiadałaś, że w piątkowe dyżury do Twojego zespołu adwokackiego przychodzi wielu klientów poumawianych precyzyjnie na konkretne godziny. Atmosfera, jaka otaczała ten zawód, była dalece inna i można powiedzieć, że zawód adwokata cieszył się uznaniem i estymą.
Przyszły pierwsze miesiące letnie, odbyłyśmy sporo wypraw nad morze, a także uczestniczyłyśmy w sympozjach adwokatów w Szklarskiej Porębie, Szpindlerowym Młynie, Międzyzdrojach. Poznawałyśmy ciekawych ludzi, omawiałyśmy nasze trudniejsze sprawy z sędziami Sądu Najwyższego.
W okresie Świąt Bożego Narodzenia w 2000 r. zdecydowałam, że odwiedzę moich mieszkających na Roztoczu Rodziców. Dosyć wysłużonym dieslem Volvo wybrałyśmy się z moim przyjacielem – malarzem (mieszkającym w Brukseli) w podróż od Kołobrzegu, Gdyni, Torunia, poprzez Ciechocinek, Lublin, Kazimierz Dolny, z przerwą w moim rodzinnym roztoczańskim mieście.
Poznałaś wielu bliższych i dalszych znajomych, rodzinę. Przyjaciel pozostał w swoich rodzinnych stronach, my zaś obie śmiało rozpoczęłyśmy podróż powrotną do Szczecina. Prowadziłam Volvo, obiecując Ci, że przejmiesz kierownicę na trasie. Do Poznania nie upominałaś się o kierownicę. W Poznaniu późną nocą znalazłyśmy się na największym skrzyżowaniu i wtedy zdecydowanie oświadczyłaś, że „teraz ja”. Sprzeciwiłam się i to był jedyny przypadek, kiedy się podąsałyśmy na siebie. Przez wiele lat pozostawania w przyjaźni byłyśmy dla siebie życzliwe i oddane. Lojalność, jaka zawsze Cię cechowała, szacunek, ciepło, ogromna życzliwość – to cechy jakie miałaś. Nigdy nie byłyśmy na siebie „pogniewane”. Trudne tematy i sytuacje omawiałyśmy szczerze, umiejętnie omijając rafy.
Miałaś szczególnie poważny stosunek do prowadzonych spraw. Byłaś rzetelna, odpowiedzialna i nadzwyczaj lojalna. Pomimo różnych postaw współuczestników w prowadzonych sprawach, zachowywałaś nienaganne maniery, wrażliwość i subtelność, które nie pozostawały bez wpływu na Twoje zdrowie.
Nie wierzę, że Ciebie nie ma. Jesteś i będziesz. Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci. Krysiu – Przyjaciółko! Pozostaniesz jak dotąd uśmiechnięta, pełna życia, radości, ciepła i miłości. Niebieskooka rozświetli chmurne dni.