W XVII wieku w Polsce działo się dużo – były to ciekawe czasy, w których życie było prawdziwym nieszczęściem. Widać to i w Kryminalnej historii Polski – to już ósmy jej odcinek rozgrywający się w owym stuleciu, a dochodzimy dopiero do półwiecza. Bohater niniejszej opowieści sławę zdobył w bardzo krótkim czasie. Ale na długo. Za to wątpliwą, dwuznaczną, budzącą kontrowersje do dzisiaj. A w gruncie rzeczy nawet nie bardzo wiadomo, kim był.
Urodził się gdzieś około roku 1620, prawdopodobnie we wsi Napierki w Prusach Książęcych, obecnie leży ona w powiecie nidzickim. Wieś należała do drobnoszlacheckiej rodziny: w 1371 r. dostali ją od wielkiego mistrza krzyżackiego Winricha von Kniprode jacyś Napierkowie. Od ich imienia nazwano wieś, a oni sami awansowali się potem z chłopskich Napierków na szlacheckich Napierskich. Ponieważ nosili herb Dąbrowa, nazywali się też Dąbrowskimi, a i wieś bywała nazywana dla odmiany Dąbrową. Urodzony w Napierkach Aleksander Leon nie był więc wielkiego rodu. Ale szczycąc się herbem Dąbrowa, podpiął się pod Kostków ze Sztemberku, z których pochodził m.in. Jan Kostka, pogromca zbuntowanego Gdańska, znany nam z Komisji Morskiej króla Zygmunta Augusta. Aleksander Leon zaczął więc posługiwać się nazwiskiem Kostka ze Sztemberku albo Napierski ze Sztemberku. Zależy, jaką miał akurat fantazję. Tylko imiona i herb Dąbrowa cały czas były te same.
Nikt nie wie, co robił mniej więcej do roku 1645. Pojawił się na historycznej scenie pod koniec wojny trzydziestoletniej. Służył w niej w armii szwedzkiej jako oficer jazdy, być może nawet pułkownik. Wiadomo, że czynił zaciągi w meklemburskim Wismarze (Szwecja zajęła to miasto jako zapłatę za wyzwolenie księstwa Meklemburgii spod cesarskiej okupacji) i w Szczecinie, osieroconym po wygaśnięciu dynastii Gryfitów. Gdy jednak król Władysław IV zaczął zbierać się na wojnę z Turcją, odwołał wszystkich służących w Szwecji żołnierzy i Kostka alias Napierski wrócił do kraju. Król jednak posłał go na zaciągi wojskowe znów do Szwecji. Napierski czyli Kostka kręcił się więc pomiędzy Sztokholmem i Gdańskiem z królewskim listem poselskim.
Do wyprawy na Turcję nie doszło. Najpierw w 1648 r. wybuchło powstanie Chmielnickiego, a zaraz potem Władysław IV zmarł: Napierski był wtedy w Sztokholmie. Prosił szwedzką królową Krystynę o przyjęcie go do służby. Potem znów kręcił się nie wiadomo gdzie i różne są tu przypuszczenia. Odnalazł się zaś nagle wiosną 1651 r. i to na przeciwnym końcu Polski – w Nowym Targu. Jako Aleksander Lew Kostka.
Był to moment trudny dla Polski. Trwało powstanie Chmielnickiego. Po okresie mniej więcej rocznej przerwy w walkach, ustalonej ugodą zborowską, walki rozgorzały ponownie w lutym 1651 r. Za łańcuchem Karpat czaił się węgierski książę Jerzy II Rakoczy. Miał stały kontakt z Chmielnickim, obydwu zależało na zamęcie w Polsce, Chmielnicki umocniłby się na Ukrainie, a Rakoczy próbowałby urwać coś na polskich ziemiach w Karpatach. I właśnie na tym obszarze zjawił się „Aleksander Kostka”.
Na przełomie kwietnia i maja był gościem podstarościego nowotarskiego Wiktoryna Zdanowskiego. Miał przy sobie królewskie listy zapowiednie i głosił, że prowadzi zaciąg na wojnę z Kozakami Chmielnickiego. Aby te listy uzyskać, nawiązał kontakt z niejakim Marcinem Radockim. Był to pochodzący z ludu eks-kleryk, sporo starszy od Kostki, który po porzuceniu stanu duchownego założył rodzinę i mieszkał w Pcimiu, gdzie był poważanym powszechnie nauczycielem. On to podrobił wszystkie listy i dokumenty królewskie dla Kostki. Do tego wyprodukował serię „królewskich” listów do chłopów, aby je rozprowadzać.
A chłopi na Podhalu byli charakterni. Masowe było zbiegostwo z pańszczyzn. Zbiegowie przenosili się do królewszczyzn albo wręcz brali się za zbójectwo. Dziedzicowie ziem podhalańskich odpowiadali brutalnością i prowokacjami, wymuszali np. upokarzające prawo pierwszej nocy. W takich warunkach chłopów łatwo było podbuntować, a szanowany przez nich Marcin Radocki od dawna potępiał wyzysk. Gdy trafił mu się Aleksander Kostka, natychmiast podchwycił podsunięty pomysł wywołania powstania. Przygotował więc chętnie fałszywe papiery i zaczął nawoływać chłopów do walki.
Innym towarzyszem Kostki został Stanisław Łętowski, sołtys Czarnego Dunajca, który już dwadzieścia lat wcześniej walczył zbrojnie z uciskiem: był więziony, ale jakoś ocalał. Teraz, gdy poznał plany Aleksandra, przyłączył się do niego jako „pułkownik”. Plan był jasny: na początek trzeba było zdobyć jakąś twierdzę. Wybór padł na zamek w Czorsztynie nad Dunajcem. 14 czerwca kilkudziesięciu chłopów z Aleksandrem Kostką i Stanisławem Łętowskim na czele ruszyło na zamek.
Weszli do Czorsztyna bez walki, ponieważ starosta Jerzy Plattemberg i jego ludzie wyjechali na pospolite ruszenie. Na miejscu pozostał tylko Salomon Włochowicz, Żyd, dzierżawca dóbr starościńskich i… jeden hajduk. Kostka i Łętowski zamknęli się więc w „zdobytej” twierdzy i zaczęli rozsyłać po okolicznych wsiach uniwersały wzywające do powstania i obalenia złych panów. Przygotował je oczywiście wcześniej wraz z Kostką Marcin Radocki, który tymczasem zbierał ochotników, aby dołączyć do powstańców. Przydały się też fałszywe listy zapowiednie. Kostka napisał do biskupa krakowskiego Piotra Gembickiego, który na czas wojny miał pilnować porządku na Podhalu. Zażądał od niego dział, prochu i kul i bezczelnie oświadczył, że zamek objął z polecenia króla w celu wzmocnienia obrony pogranicza.
Jako pierwszy zareagował starosta z Dobczyc Michał Jordan. Jego próba odbicia zamku zakończyła się jednak w dniu 18 czerwca niepowodzeniem, gdyż miał za mało ludzi – nie było ich nawet stu – i pojawiło się zagrożenie, że zostaną oni okrążeni przez chłopów. Wycofał się więc i zaalarmował biskupa, że ma miejsce po prostu chłopski bunt. Tymczasem Marcin Radocki zbierał ochotników i miał dołączyć do powstańców w czorsztyńskim zamku. Miał sprowadzić siły uzbrojone w cokolwiek: siekiery, łopaty. Jednak zawiódł swoich kompanów. Gdy dwa dni po odparciu ataku Jordana czekali oni na posiłki, nie przybył nikt.
Natomiast do działania przystąpił biskup Piotr Gembicki, już w pełni zorientowany w sytuacji. Wysłał pod Czorsztyn swoje prywatne wojsko, tysiąc ludzi pod dowództwem pułkownika Wilhelma Jarockiego. 22 czerwca rano Kostka zdążył jeszcze wypuścić swój ostatni uniwersał, wzywający chłopów do obalania panów i do marszu na Kraków. Zaraz potem Jarocki otoczył zamek. Kostka i Łętowski mieli ledwie kilkudziesięciu chłopów, a Jarocki pokazał swoją siłę i przewagę: zaatakował zamek, zdobył jego dolną część i pozbawił buntowników jedynej studni. Potem zażądał od chłopów poddania się i wydania przywódców. Ciche negocjacje trwały dwa dni. 24 czerwca Aleksander Kostka i Stanisław Łętowski zostali wydani wojskom biskupa. Jarocki dotrzymał słowa i puścił chłopów wolno. Dragoni dla zasady zamek złupili i wrócili z jeńcami do Krakowa. Bunt upadł, bez ofiar, po dziesięciu dniach, które „siły powstańcze” spędziły w czorsztyńskim zamku.
Natomiast to, co znaleźli ludzie Jarockiego przy Kostce czy też Napierskim, wyjaśniło wszystko. Miał przy sobie listy Bohdana Chmielnickiego. „Wiadomo czynię wszystkim poddanym Korony Polskiej, iż za szczęściem i błogosławieństwem od Pana Boga nam danym, pod moc i władzę naszą podbiwszy państwo tejże Korony Polskiej, uwolnić was wszystkich obiecuję od ciężarów i robocizny” – pisał kozacki hetman. Oczywiste się stało, na czyje zlecenie Kostka Napierski wszczął rebelię na Podhalu.
A bunt wywołał spore niepokoje. Wiadomości o nim dotarły hen na wschód, pod Beresteczko, gdzie stał król Jan Kazimierz z wojskiem. Jak na tę odległość dość szybko, bo już 23 czerwca, gdy Napierski siedział jeszcze w Czorsztynie. Król posłał do walki z powstańcami dwa tysiące ludzi, posłał też uniwersał do ludności Podhala, ostrzegając ją przed przyłączaniem się do powstania. Posiłki odeszły spod Beresteczka 26 czerwca, niepotrzebnie, bo Kostka Napierski i Łętowski byli wtedy już wiezieni do Krakowa, a następnego dnia osadzeni zostali w wieży.
Osłabienie sił królewskich było na tyle nieznaczne, że nic Chmielnickiemu nie dało. 28 czerwca rozpoczęły się walki. Dwa dni później polskie wojska pod dowództwem Jana Kazimierza i księcia Jeremiego Wiśniowieckiego rozgromiły Kozaków, Chmielnicki i chan tatarski Islam III Girej w popłochu uciekli z pola bitwy. Część kozackich wojsk ustawiła tabor na bagnach Płaszówki, pod dowództwem pułkownika Filona Dziedziały. Ten próbował rokowań z królem, ale bezskutecznie. Kozacy pozbawili go więc dowództwa i na wodza wybrali innego pułkownika, Iwana Bohuna. 10 lipca fałszywe okrzyki, że dowództwo ucieka, wywołały panikę wśród Kozaków. Zdezorientowani początkowo Polacy dowodzeni przez przyszłego hetmana Stanisława Lanckorońskiego też omal nie uciekli, ale gdy dostrzegli posiłki, rzucili się na Kozaków i wyrżnęli ich bez litości. Iwan Bohun wyprowadził z pola bitwy tylko resztki armii. Powstanie Chmielnickiego zostało powstrzymane, a sam wódz odnalazł się w gigantycznym zamieszaniu dopiero po wielu dniach.
Tymczasem ludzie biskupa krakowskiego ujęli w Pcimiu Marcina Radockiego i przywieźli do Krakowa. Tam organizatorzy „powstania” stanęli przed sądem, oskarżeni o podburzanie chłopów do buntu, fałszowania pism królewskich i zdradę – spiskowanie z wrogiem Rzeczypospolitej. Sprawę rozpoznawał krakowski sąd grodzki pod przewodnictwem Hieronima Śmietanki, oskarżał miejski instygator Grzegorz Tokarski. Radocki powołał się na swoje święcenia i zażądał procesu przed sądem biskupim, ale wniosek oczywiście odrzucono, skoro był żonaty i miał dzieci. 1 lipca sąd zezwolił na zastosowanie tortur. Wobec Kostki Napierskiego było to ewidentnym naruszeniem prawa: był on szlachcicem, czego nikt nie kwestionował, zatem tortur stosować wobec niego nie było wolno. Ale nikt się tym nie przejął. Torturowany Kostka Napierski w pewnym momencie oświadczył, że naprawdę nazywa się Wojciech czy też Stanisław Bzowski. Potem – że jest naturalnym synem króla Władysława IV, zapewne w nadziei, że to zszokuje przesłuchujących i ocali go przynajmniej na pewien czas. Natomiast na temat samego buntu nie powiedział nic. Zresztą nie było potrzeby, przebieg wydarzeń był znany, a znalezione przy przywódcy listy Chmielnickiego i sfałszowane uniwersały mówiły same za siebie.
Aleksander Kostka Napierski został skazany na karę wielce wówczas popularną, ale nie w Krakowie, a na kresach: nabicie na pal. Wobec Stanisława Łętowskiego sąd orzekł równie wyrafinowaną kaźń – ćwiartowanie. Marcin Radocki miał zostać ścięty zwyczajnie. Ostatecznie 18 lipca 1651 r. Napierski rzeczywiście został nadziany na pal, a „ułaskawiony” w ostatniej chwili Łętowski został ścięty, podobnie jak Radocki. To też było osobliwością, bo przecież ze szlachty się nie wywodzili, a ścięcie było karą szlachecką – chłopów wieszano. Łętowskiemu, który miał własny majątek, pozwolono rozporządzić nim w testamencie. Wyrok wykonano na wzgórku zwanym „Na Zbóju” – było to zwyczajowe miejsce egzekucji, na którym stała szubienica: dziś jest to plac Lasoty. Po egzekucji szczątki skazanych miały wisieć właśnie na szubienicach, ale syn Radockiego, organista, uzyskał zezwolenie na pochowanie ojca w Krakowie. Szczątki pozostałych skazanych też dyskretnie zabrano i pochowano. Nikt nie wie, gdzie.
Są historycy (zwłaszcza „socjalistyczni”), którzy uważają, że powstanie Napierskiego było wyłącznie buntem o podłożu społecznym. Przeważa jednak pogląd, że Napierski działał nie tylko na zlecenie Chmielnickiego, co udowodniono, ale także miał kontakt z jego sojusznikiem, Jerzym II Rakoczym, księciem Siedmiogrodu. Rakoczy, wstrętny typ, już wtedy ostrzył sobie zęby na Polskę. Kilka lat później zawarł sojusz ze Szwedami w czasie potopu i jako jedyny Węgier w historii, wbrew świętej zasadzie przyjaźni polsko-węgierskiej, ruszył na bratanków z szablą. Szczęśliwie przypłacił to klęskami zadanymi mu najpierw przez Stefana Czarnieckiego, a potem przez sprzymierzonych z Polską… Tatarów i w efekcie stracił wszystko, z własnym księstwem włącznie.
Aleksander Kostka Napierski, w istocie zdrajca ojczyzny i sprzedawczyk, był jednak przez wielu kreowany na bojownika o sprawiedliwość społeczną. Pisali o nim Kazimierz Przerwa-Tetmajer (powieść Maryna z Hrubego), Jan Kasprowicz (dramat Bunt Napierskiego), Władysław Orkan (powieść Kostka Napierski), a więc naprawdę tęgie polskie pióra. Uwielbiany był przez komunistów, którzy robili z niego uświadomionego społecznie szlachcica, walczącego o wyzwolenie chłopów. Tak też przedstawił go w 1956 r. Jan Batory w filmie Podhale w ogniu (Napierskiego grał Janusz Bylczyński). O zgrozo, jedna z ulic Szczecina do dziś nosi imię Kostki Napierskiego i ciągle nikt jej nie zdekomunizował. A przecież nawet jeśli proces w Krakowie nie przebiegał w sposób specjalnie praworządny, bo podsądny padł ofiarą tortur – to i tak naprawdę nie ma kogo czcić.