Z jednej strony wywierane na sędziów naciski z góry: zwiększyć opanowanie wpływu! Zwiększyć ilość załatwień! Podnieść wyniki! Zwiększyć nadzór! Dlaczego tak mało! Co miesiąc sprawdzać statystyki! Rozliczać! Rozmawiać! Robić zebrania wydziałowe omawiając opanowanie ilości wpływających spraw! Dyscyplinować! Dyscyplinować! Pilnować! Nie dopuścić do zmniejszenia wydajności! Tak, tak, wiemy, pracujecie na 100%, ale… zwiększyć tempo! Podnieść jakość! Załatwiać więcej!
A z tej drugiej strony sędziowie.
Kiedyś już pisałam na łamach InGremio, jak wygląda praca sędziego. Wówczas jednak skupiłam się na charakterze pracy w instancji odwoławczej. Dzisiaj opowiem, jak rzecz się ma w wydziale cywilnym sądu okręgowego, ale w I instancji.
Generalnie sędzia sądu I instancji w wydziale cywilnym w sądzie okręgowym obowiązkowo ma przeprowadzić minimum 7 wokand miesięcznie (do grudnia ubiegłego roku było to minimum 8 wokand). Oczywiście piszę tu o sądzie szczecińskim. Przeciętnie w referacie sędziego jest ok. 150 – 170 spraw. Rozpoznawane tu sprawy cywilne to, z nielicznymi wyjątkami, sprawy o wielkim ciężarze gatunkowym i bardzo złożonym problemie prawnym, z reguły kilkutomowe, wymagające przeprowadzenia bardzo obszernego postępowania dowodowego. Wielotomowe sprawy o roboty budowlane, o dzieło, dotyczące umów bankowych, a głównie kredytów indeksowanych do franka szwajcarskiego, wszelkich roszczeń związanych z ochroną dóbr osobistych, roszczeń i zadośćuczynień z różnego rodzaju deliktów (w tym np. za szkody związane z działalnością służby zdrowia), dotacji, zamówień publicznych, zachowków, darowizn, bezpodstawnego wzbogacenia, odpowiedzialności Skarbu Państwa, pozbawienia wykonalności tytułu wykonawczego i wiele, wiele innych. Są to sprawy, w których wartość przedmiotu sporu przekracza 75 tysięcy złotych, z reguły sięga kwot rzędu kilkuset tysięcy złotych, niejednokrotnie żądanie pozwu przekracza milion złotych. Procesowa aktywność tak strony powodowej, udawadniającej zasadność swojego żądania, jak i pozwanej, która stanowisko powoda konsekwentnie neguje zgłaszając dowody przeciwne, jest więc bardzo duża. Niejednokrotnie już sam pozew i dołączone doń dokumenty uzasadniające żądanie obejmują kilkaset stron. Drugie tyle to odpowiedź na pozew czy też zarzuty od nakazu zapłaty. Jest to materiał, z którym prowadzący sprawę sędzia, rzecz jasna, musi się zapoznać.
W wielu pozwach zawarty jest wniosek o udzielenie zabezpieczenia roszczenia. Wymagający rozpoznania w terminie tygodniowym od momentu skutecznego wniesienia pozwu. Rozpoznanie takiego wniosku pod kątem istnienia interesu w zabezpieczeniu oraz uprawdopodobnienia roszczenia to częstokroć kilka godzin pracy i konieczność sporządzenia uzasadnienia postanowienia. Takie uzasadnienie to czasami 3-4 strony, ale przy obszernym materiale często już kilkanaście. Rozpoznanie takiego wniosku nie kończy się zakreśleniem sprawy, czyli numerkiem widocznym w statystyce. Tego „załatwienia”, acz często pracochłonnego, nie widać.
A zatem jeżeli sędzia ma obowiązek przeprowadzić dwie wokandy tygodniowo, jego tydzień pracy wygląda następująco: przez dwa dni przygotowuje się do tych wokand czytając najczęściej wielotomowe akta, analizując stan faktyczny i stan prawny. Który, jak wszyscy wiemy, na przestrzeni ostatnich kilku lat daleki jest od jasnego, klarownego i wewnętrznie spójnego. Kiedyś zresztą już o tym pisałam. Przebrnięcie przez ten ciągle zmieniający się stan prawny i dokonanie oceny, w jakim brzmieniu dany przepis znajdzie zastosowanie, wymaga czasu. A nie wymaga chyba większej argumentacji, że ów czas sędzia powinien po prostu mieć.
Kolejne co najmniej dwa dni sędzia spędza na wokandzie, rozpoczynając ją o godzinie 8.30. Do godziny 14.30, 15.00 czy 15.30 siedzi na sali, często nawet bez jednej przerwy. Słuchając stron i rzesz świadków czy biegłych.
Na wszystkie inne czynności, które są konieczne w każdej sprawie do wykonania, nie niosąc jednak za sobą załatwienia, czyli potocznie mówiąc numerka (a zatem niewidoczne w statystyce), a więc takie jak przygotowanie treści rozstrzygnięć, poprawianie protokołów z rozpraw, wydawanie zarządzeń niezbędnych w danej fazie postępowania każdej ze spraw, sporządzanie uzasadnień wyroków, formułowanie tez dowodowych do biegłych, analiza wydawanych w sprawach opinii czy formułowanie tez dowodowych do sądu wezwanego (przy czym czynności te poprzedzone są najczęściej koniecznością ponownego zapoznania się z całością zebranego już w sprawie materiału dowodowego), pozostaje sędziemu jeden dzień w tygodniu. Jest to praca wykonywana w zaciszu pokoju sędziego. Oprócz tego sędzia wszak zajmuje się wydawaniem nakazów zapłaty, co również wymaga często żmudnej analizy dokumentacji pod kątem stwierdzenia, czy żądanie pozwu pozostaje w 100% w zgodzie z ustaleniami poczynionymi wcześniej przez strony. Zajmuje się rozpoznawaniem wniosków o zabezpieczenie, rozpoznawaniem skarg na czynności referendarza, sporządzaniem uzasadnień oraz korektą uzasadnień sporządzanych przez asystentów. Poza wnioskami o zabezpieczenie zawartymi w pozwie sędziowie rozpoznają również wnioski o zabezpieczenie wniesione jeszcze przed wytoczeniem powództwa. Rozpoznają skargi na orzeczenie referendarza sądowego (najczęściej w przedmiocie kosztów sądowych, pełnomocnika z urzędu czy nadania klauzuli wykonalności), i to zarówno w sprawach z rep. „C” (a więc, gdy pozew jest już wniesiony), jak i w sprawach „Co”, w sprawie wniosków złożonych jeszcze przed wszczęciem postępowania.
Jak już wspomniałam, sędziów obciąża również obowiązek sporządzania uzasadnień wydanych wyroków. Będąc dwa dni w tygodniu na wokandzie i dwa dni się do niej przygotowując, na sporządzanie pisemnych motywów rozstrzygnięcia sędzia ma ów jeden dzień, wolny od pracy na wokandzie. Uzasadnienie, tak, by odnieść się do wszystkich istotnych argumentów przytaczanych w toku procesu przez strony, niemal zawsze przekracza 20 – 30 stron, często sięga kilkudziesięciu stron, zdarza się, że przekracza nawet 100 stron. Trzeba przy tym pamiętać, że w wydziale cywilnym pierwszoinstancyjnym nie rozpoznaje się raczej spraw powtarzalnych, jednorodzajowych, w których można wykorzystać, przynajmniej w znacznej części, uzasadnienie sporządzone w innych, podobnych sprawach. W tym wydziale każda w zasadzie sprawa jest inna, ma zupełnie odmienne ustalenia faktyczne i zupełnie odmienny stan prawny, który wymaga omówienia w uzasadnieniu. Można, co najwyżej, wykorzystać z innego uzasadnienia wstępne omówienie zastosowanych przepisów, ale już omówienie ich zastosowania w tej konkretnej sprawie wymaga napisania wszystkiego od podstaw.
Oczywiście sędziowie korzystają z pomocy asystentów, jednakże ich ilość, przy uwzględnieniu aktualnej ilości sędziów i ich obciążenia, jest co najmniej niewystarczająca. Przy uwzględnieniu obecnych realiów (na 14 sędziów czterech – pięciu czynnie pracujących asystentów) każdy z sędziów korzysta z pomocy asystenta przez 6 – 8 dni w miesiącu. Czyli mniej więcej przez 1/4 miesiąca. W teorii. Bo w praktyce, jeżeli asystent korzysta np. ze zwolnienia lekarskiego, sędzia w tym okresie pozbawiony jest pomocy. I niejednokrotnie bywa, że w miesiącu korzysta z pomocy asystenta jedynie przez np. trzy dni. Mając pecha (np. w okresie wzmożonych zachorowań na grypę), zdarza się, że przez cały miesiąc z pomocy asystenta skorzystać nie może. I nawet przy 100%-ej obecności asystentów, pracując z danym sędzią asystent jest w stanie sporządzić w grubszej sprawie maksymalnie jedno uzasadnienie. Bo, zanim przystąpi do pisania, musi wcześniej dokładnie zapoznać się z materiałem zgromadzonym w aktach sprawy. Materiałem sięgającym często kilkuset stron. Uzasadnienia te bardzo często wymagają poprawienia, wielu uzupełnień. To spoczywa już wszak na sędziach.
By wszystkiemu podołać, sędziowie czynią to kosztem swojego zdrowia, życia prywatnego i rodzinnego. Kilku z nich ma małe dzieci. Tymczasem zamiast po skończonej, męczącej, wyczerpującej wokandzie wrócić do domu i odpocząć, ludzie ci bardzo często pracują jeszcze do późnych godzin wieczornych. Standardem w tutejszym wydziale jest praca do godzin 20-22 oraz w każdą sobotę. Wychodzą z tej pracy zmęczeni i zniechęceni. Standardem jest, że niektórzy sędziowie ok. 15 jadą, czy to załatwić jakieś swoje sprawy, czy to odebrać dzieci z przedszkola czy szkoły, wiozą je do domu, oddają pod opiekę współmałżonka, jedzą obiad, ok. 17 wracają do pracy i pracują do godziny 21 czy 22. Standardem dla tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na powrót do pracy po południu, jest codzienne noszenie akt do domu, żeby wieczorem czy w nocy w sprawach wykonać wszystkie konieczne czynności. Standardem jest, że nawet będąc na zwolnieniu lekarskim sędzia w domu, miast leżeć w łóżku i się leczyć, rozpoznaje np. wnioski o zabezpieczenie, czy pisze uzasadnienia. Normą jest, że chory przychodzi do pracy tylko po to, by nie mieć później zaległości. To samo w odniesieniu do urlopów wypoczynkowych. I nie ma w tym, co piszę, cienia przesady. Przykład sprzed miesiąca. Sędzia w czasie zimowych ferii swych dzieci wziął tydzień urlopu. Żona z córką wyjechała, a sędzia przez ten czas siedział w domu z drugim dzieckiem i wypisywał uzasadnienia. Po co brał urlop? Bo gdyby go nie wziął, musiałby wszak odbyć swe obowiązkowe w tym tygodniu wokandy. I nie miałby czasu na wypisanie uzasadnień wyroków. Regułą już jest, że w zasadzie każdy wyrok, skutkiem wniosku którejś ze stron postępowania, wymaga sporządzenia pisemnego uzasadnienia. Przy czym niejednokrotnie ów wniosek składa strona, która proces w całości wygrała, a uzasadnienie jest jej potrzebne celem złożenia go do szuflady. Jeżeli sędzia w ciągu tygodnia wyda trzy wyroki, wpływają mu najczęściej również trzy wnioski o uzasadnienie. Przy odrobinie szczęścia jedno uzasadnienie sporządzi sędziemu asystent. Lepiej bądź gorzej, co będzie wymagało pracy i dokonywania wielu poprawek i uzupełnień. Pozostałe dwa sporządzić już musi sędzia. Pytanie, kiedy ma to zrobić w godziwych godzinach urzędowania, przy uwzględnieniu wszystkich innych czynności, które musi wykonać w pozostałych sprawach. Przy uwzględnieniu kolejnych obowiązkowych wokand w następnych tygodniach, kolejnych wydanych wyroków wymagających gruntownej analizy stanu faktycznego i prawnego, konieczności sporządzania kolejnych uzasadnień tych wyroków, rozpoznawania wniosków o zabezpieczenia, wydawania nakazów, pracy nad aktami dla podjęcia niezbędnych na danym etapie postępowania czynności itp.
Czy ja śnię, czy też naprawdę nasza praca ma polegać jednak głównie na załatwianiu numerków? Czy my pracujemy dla statystyki? Bo zawsze mi się wydawało, że chodzi o to, by sprawę rozpoznać uczciwie i dogłębnie. Tak, jak ta konkretna sprawa tego wymaga. Taką, podstawową zasadę tej pracy, wpajano mi w od dzieciństwa. Żeby można było spojrzeć nazajutrz w lustro i powiedzieć sobie „zrobiłam/em dobrze”. Tymczasem, jak się okazuje, nie tego się od nas oczekuje, a dla wielu praca sędziego to wyłącznie rozprawy i załatwienia, choć w rzeczywistości na przygotowanie się do wokand i ich przeprowadzenie poświęcamy ledwie ok. 50% swojego czasu. Choć są to w sumie cztery dni w tygodniu.
Jakieś dwa miesiące temu zadano mi pytanie, czy jest prawdą, że sędziowie nieformalnie umówili się pomiędzy sobą, że nie będą wydawać wyroków ponad określoną ilość miesięcznie. Bo spadła załatwialność w sprawach „C”. I wyniki są niezadawalające.
Chyba zbyt idealistycznie oceniam świat i ludzi, a może coś mi umknęło, ale podobny pomysł, widząc, jak i ile pracują, raczej nie wpadłby mi do głowy. Generalnie wszak przewodniczący wydziałów czy prezesi wiedzą, kto pracuje rzetelnie i uczciwie, a kto wręcz przeciwnie. Więc może jedynie tych ostatnich należałoby dyscyplinować.
Dlaczego o tym wszystkim piszę?
Niedawno głośne stały się bulwersujące doniesienia o śmierci 39-latka, Krzysztofa, czekającego bezskutecznie dziewięć godzin na pomoc w Izbie Przyjęć sosnowieckiego szpitala. Człowiek umierał na oczach obojętnego, przechodzącego obok personelu SOR, wykrwawiał się, tracąc przytomność, a interesowała się nim tylko pani sprzątająca, która co kilkanaście minut wymieniała ręczniki spod jego ociekającej krwią i innymi wydzielinami nogi. Nikt mu nie pomógł.
Gdzieś się zatraciliśmy. Straciliśmy z pola widzenia to, co jest najważniejsze. Ludzi. I to tych po obu stronach. Ważne stały się procedury i ich dochowanie. Ważna jest dokumentacja. Pracujemy dla statystyk. Moje pytanie. Gdzie w tym wszystkim jest człowiek? Gdzie się podział cierpiący pacjent, któremu właśnie cały personel SOR powinien był natychmiast przyjść z pomocą? Czy można ich już zobaczyć jedynie w popularnym serialu? Co z chorym systemem, który pozwala, by pracę świadczyli niedoświadczeni, przemęczeni wielogodzinnymi dyżurami lekarze rezydenci? Zniechęceni i sfrustrowani, i pewnie przez to zobojętniali na wszystko? Robiący jedynie odtąd – dotąd i nic więcej, bo na więcej nie mają ani siły, ani cierpliwości, ani już może nawet chęci? Czy my, sędziowie, też mamy się tacy stać? Mieć, jak to niektórzy, brzydko, acz dosadnie mówią „wywalone”? Ważne, załatwić, ważne, że szybko, nieważne, czy dobrze? Klepnąć numerek, najwyżej uchylą, nie moje to już będzie zmartwienie, bo pozbędę się sprawy, a może się uda uprawomocnić? O to ma chodzić w naszej pracy? Wielu z nas ma już naprawdę dość. Wykonujemy ciężką, bardzo odpowiedzialną pracę. W ciągłej nagonce. W atmosferze wiecznego niezadowolenia. Znienawidzeni i deprecjonowani przez władzę i media, opluwani w pismach przez ludzi, którym się wydaje, że mogą wszystko. Tymczasem przecież my pracujemy nie dla siebie, ale właśnie dla ludzi. Od nas, od naszych przemyślanych decyzji i rozstrzygnięć często zależeć będzie ich los. Ich sytuacja majątkowa i osobista. My nie pracujemy przy taśmie i na akord. Proszę, pozwólcie nam normalnie, spokojnie i rozważnie pracować rozumiejąc, że każda rozpoznawana przez nas sprawa jest inna. Dajcie nam czas na przemyślenie problemu. Wszak każdy z nas jest tylko człowiekiem. Nie robotem, nie elementem w złożonej maszynerii zwanej sądownictwem, ale człowiekiem. A każdy z nas jest inny. Są sędziowie, którzy rzucą okiem i wiedzą. I są w pracy szybcy. Znam takich, ale to jedynie garstka i nawet nie ma co się równać. Są tacy, którzy patrzą jedynie powierzchownie. I ważne, że jest szybkie załatwienie, więc statystycznie będzie super. Takich też znam. Są też jednak i tacy, a tych na szczęście jest zdecydowana większość, którzy naprawdę potrzebują więcej czasu, aby problem przemyśleć tak, by być przekonanym do rozstrzygnięcia. Bo, znając wagę tego zawodu, oceniają sprawę w kilku płaszczyznach. W tym, co robią, są bardzo dokładni, niektórzy wręcz pedantyczni, ale to nie jest, a przynajmniej nie powinno być oceniane jako ich wada. Dostrzegają wiele innych wątków, być może niewidocznych dla innych albo przez innych zbagatelizowanych. Pisząc, dbają o poprawną budowę zdania, o właściwy dobór słów oraz o interpunkcję. Bo to, co wychodzi spod ich ręki, musi być napisane bardzo dobrze tak pod względem merytorycznym, jak i stylistycznym oraz gramatycznym. Rzetelnie prowadzą postępowanie dowodowe i nie machną ręką na pojawiające się w sprawie liczne wątpliwości, ale będą je wyjaśniać. I może nie wydadzą rozstrzygnięcia za miesiąc, ale za trzy – cztery miesiące. Ale to oni, a nie przewodniczący wydziału czy prezes podpiszą się pod orzeczeniem. I to oni do takiego rozstrzygnięcia muszą być przekonani. Pytanie: który z sędziów powinien rozpoznać moją sprawę, gdybym miał/miała na to wpływ? Na sędziego geniusza nie ma co liczyć, to garstka i raczej na takiego nie trafię, więc zdecydowanie wybrałabym tego ostatniego. Bo wiem, że zanim coś zrobi, to to najpierw wnikliwie przepracuje. I zrobi to dokładnie.
Każdy z nas jest inny. Tak jest i z tym należy się pogodzić. Nie można oczekiwać, że wszyscy będą pracować w jednakowym tempie. Bo każdy z nas, ludzi, pracuje inaczej. W swoim tempie, uzależnionym od wielu czynników. Takich jak samopoczucie, temperament, stopień dokładności, wypracowana przez lata technika tej pracy czy doświadczenie.
Słyszałam, że w jednym z wydziałów cywilnych wdrożono tzw. program naprawczy. Polegający między innymi na tym, że na wokandzie mają być przynajmniej 4 sprawy. Nieważne, ile masz do przesłuchania osób w sprawie pierwszej czy drugiej i jak długo będą oni zeznawać. Przepraszam za porównanie, ale to trochę tak, jakby prof. Relidze, który np. przez 7 godzin przeszczepiał serce, narzucono jeszcze, tak, żeby były wyniki, konieczność usunięcia trzech wyrostków. I jeszcze oceniono, że ten przeszczep można było zrobić w 4 godziny.
Nie potrafię sobie przypomnieć, jak się nazywa filozof, autor sentencji, którą na szkoleniu w Świnoujściu, wiele lat temu przytoczyła nam jedna z ówczesnych sędziów Sądu Najwyższego, Pani Jadwiga Skibińska – Adamowicz: „Dobry sędzia to taki, który słucha długo, a myśli wolno”. Czyżby ta maksyma tak bardzo się zdezaktualizowała w obecnych, polskich realiach? Mamy wyłączyć myślenie? Mamy być bezduszni i bezrefleksyjni? Tego się od nas oczekuje? Właśnie czegoś takiego doświadczyła ostatnio Pani Sędzia Alicja Czubieniak. W głośnej już na całą Polskę sprawie dyscyplinarnej przed Izbą Dyscyplinarną w Sądzie Najwyższym. Nie wiem, jak Państwo, ale ja nie chcę się upodobnić do pracującego przy taśmie bezdusznego robota. Tym samym, cóż, chyba nie wpiszę się w obecne oczekiwania.
Proszę. Obudźmy się.