Jestem pod wrażeniem książki Jolanty i Wojciecha Wierciochów pt. „Psychiatra i demony”.
Poprzednio o A. Kępińskim czytałam w dziele Krystyny Rożnowskiej „Gra z czasem”, ale dopiero państwo Wierciochowie dali pełen przekaz zainteresowań, działalności i twórczości A. Kępińskiego.
A. Kępiński urodził się na dzisiejszej Ukrainie, dojrzewał w Nowym Sączu i Krakowie, gdzie uczęszczał do elitarnego liceum Nowodworskiego. Chciał zostać duchownym, ale rodzice nakłonili go do studiowania medycyny. Młody Antek wybrał psychiatrię jako specjalizację najbliższą mu mentalnie. Działania wojenne w latach 1939-1945 sprawiły, że Kępiński przez Węgry i Austrię dotarł do Hiszpanii, gdzie pod rządami gen. Franco został umieszczony w obozie koncentracyjnym w Mirandzie. Okrutne przeżycia w obozie wraz z przeżyciami przyjaciół będących w Auschwitz-Birkenau przetransponował później w tzw. KZ – syndrom, czyli syndrom obozu koncentracyjnego albo syndrom drutów kolczastych. W oparciu o KZ – syndrom rozszerzony o przebywanie rodaków na tzw. archipelagu Gułag, Polacy otrzymywali po wojnie renty jako osoby represjonowane.
Po uwolnieniu z obozu w Hiszpanii A. Kępiński poprzez Francję dotarł do Anglii, a następnie do Szkocji, gdzie kontynuował rozpoczęte w Krakowie studia lekarskie. Ukończył je i po wojnie przybył do Gdańska pełen obaw, czy znajdzie dla siebie miejsce w komunistycznej Polsce. Kierowany sentymentem do Krakowa przybył tam, został zatrudniony w Klinice Psychiatrycznej miejscowej Akademii, z czasem w funkcji asystenta, po obronie pracy doktorskiej i habilitacyjnej przeszedł na stanowisko Kierownika Kliniki. U schyłku życia niemal mieszkał na terenie szpitala w Krakowie, ponieważ długo leżał jako pacjent w oddziale nefrologicznym. Tam zmarł z powodu choroby nowotworowej, tj. szpiczaka, w czerwcu 1972 roku, mając zaledwie 55 lat.
A. Kępiński był osobą głęboko wierzącą i mówił, że Biblia, a zwłaszcza Stary Testament jest najlepszym podręcznikiem psychiatrii.
Angażował się w przeżycia swoich pacjentów, przyjmował ich z reguły za darmo w swoim mieszkaniu, innych chorych – w piwnicach Kliniki, ciemnych i obskurnych zwanych Hadesem. Wśród przyjaciół miał m. in. Karola – Lolka Wojtyłę, późniejszego papieża, Juliana i Jana Aleksandrowiczów i Jana Izydora Sztaudyngera. Sztaudynger imponował Kępińskiemu swoimi fraszkami, a szczególnie tą o psychoterapii. Mówił, że psychoterapia to wmawianie pokrzywie, że jest cudownym kwiatem.
Początkowo Kępiński nie zgadzał się z tym stwierdzeniem, z czasem przyznał „Jasiowi” rację. Kępiński marzył o tym, żeby pozostawić po sobie nie tylko wykształconych lekarzy, ale i książki, które – już będąc ciężko chorym – pisał. Wykreował świetnych psychiatrów, m. in. Marię Orwid – założycielkę psychiatrii młodzieżowej, Jerzego Aleksandrowicza – twórcę psychoterapii, Adama Szymusika – specjalistę psychiatrii sądowej, Jacka Bombę – specjalistę psychiatrii dziecięcej. Napisał m. in. „Rytm życia”, „Schizofrenię”, „Melancholię”, „Psychopatologię nerwic”.
Nie miał dzieci, marzył o córce, lecz brak potomstwa przyjmował jako wolę Stwórcy, z którą nie ważył się polemizować. Przez całe życie wzorował się na Dekalogu i Biblii. Był humanistą, człowiekiem renesansu, bardzo dużo czytał, nie tylko literaturę fachową, ale dzieła psychologów, filozofów, socjologów. Marzył o dziele łączącym te dyscypliny. Nie zdążył napisać. Interesował się życiem codziennym, ówczesnymi wydarzeniami społeczno-politycznymi, przeżywał marzec 1968, List „34”, dzieci-kwiaty, rządy „Gnoma” – Gomułki. Wczuwał się w świat i przeżycia chorych, uważał, że są oni wielokroć bogatsi od nas, ludzi umownie zwanych psychicznie zdrowymi. Tym bardziej, że w młodym wieku, w Krakowie, został pobity, przez kilka miesięcy przebywał w oddziale neurologiczno-psychiatrycznym jako pacjent, nie jadł, był karmiony sondą, w trakcie hospitalizacji zdradzał ostre zaburzenia psychotyczne o obrazie prawdopodobnie zespołu depresyjno-paranoidalnego. Być może dlatego tak dobrze rozumiał chorych?
Analizując dzisiaj osobowość A. Kępińskiego i równocześnie śledząc aktualną scenę społeczno-polityczną nasuwają się smutne, niestety, refleksje. Gdyby bowiem A.Kępiński obserwował aktualną polską rzeczywistość, pewnie wolałby przebywać w swoim Hadesie z tymi, którzy więcej czują i myślą i dlatego nazywamy ich psychicznie chorymi.
Prof. A. Kępiński pewnie by też dla wyrobienia sobie w miarę obiektywnego spojrzenia na rzeczywistość, oglądał informacje w mediach sympatyzujące z tzw. lewicą i prawicą. I okazałoby się, że te media o tym samym mówią i piszą w diametralnie różny sposób. Np. to, co osiągnęliśmy w sprawie klimatu w Brukseli, lewica określa jako fiasko, prawica zaś jako sukces. Lewica stale pokazuje naburmuszoną M. Gersdorf jako ofiarę reformy sądownictwa, prawica zaś kolegę Grodzkiego, prywatnie przyjmującego podobno honoraria, państwowo – operującego, jako przejaw amoralności. Obie strony zaś eksponują radosnego p. Sasina, zadowolonego z siebie i z aktualnego rządu. Tak jest w większości problemów przedstawianych przez kolejną władzę, jaką są media.
Podobnie wygląda sytuacja z tzw. nadzwyczajną kastą, czyli ze środowiskiem sędziowskim. Nieskromnie zaznaczę, że jako biegły psychiatra stawałam przed Wysokim Sądem przez przeszło 40 lat. I być może będę stawała nadal. Więc jak sądy pracują? Różnie, najbardziej lapidarnie rzecz ujmując. Pracują bowiem raz bardzo dobrze, innym razem – gorzej. Znamy sprawy wielotomowe, wielowątkowe, trudne, niejednoznaczne, w których Wysoki Sąd stawał na wysokości zadania, ujawniał profesjonalizm, orzekał zgodnie z zasadami, a dla przeciętnego człowieka po prostu uczciwie. Znamy sprawy, gdzie Wysoki Sąd nie bardzo wnikliwie analizował sprawę i wyrokował dyskusyjnie. Oczywiście, nikt nie wątpi, że praca sędziego jest bardzo trudna. Należy znać bardzo dobrze akta, zeznania poszczególnych uczestników, należy wysłuchać bohaterów procesu i wydać sprawiedliwy wyrok. Przynajmniej dla jednej ze stron.
Można – jeśli ktoś się z wyrokiem nie zgadza – odwołać się do Sądu Odwoławczego, Apelacyjnego, Najwyższego itd., o czym osoby protestujące przed sądem najczęściej po prostu nie wiedzą. Podobnie – jeżeli już o tym mówimy – jest z osobami protestującymi w obronie Konstytucji. Te osoby Konstytucji nie znają, a protestują, bo tak obecnie wypada. Wracając jednak do pracy sędziego, pragnę jeszcze raz podkreślić, że jest to praca trudna i odpowiedzialna. Chylę czoło przed tym zawodem. Ale żeby od razu nazywać siebie nadzwyczajną kastą? Bez przesady. Określenia tego użyła nomen omen pani sędzia K. Spotkałam się ze stwierdzeniami, że pani K. takie „niefortunne” powiedzenie „się wyrwało”, że nie można się „przyczepiać” do jednego określenia. Podobno za słowa należy brać odpowiedzialność. I aby to podkreślić, pani sędzia K., mówiąca o „nadzwyczajnej kaście”, powiedziała dalej, że pała żądzą zemsty. Na kim? Za co? Zastanawiam się, jaką trzeba mieć osobowość i czym kierować się mówiąc o nadzwyczajnej kaście i żądzy zemsty? Z psychopatologicznego punktu widzenia. Co powiedziałby na takie stwierdzenia prof. A. Kępiński? Pewnie wysłuchałby jeszcze raz, uśmiechnąłby się i zacytowałby fragment Starego Testamentu lub św. Pawła z Tarsu. I zrobiłby to jako człowiek będący ponad te wszystkie swary, kłótnie, podziały kraju na pół, na zwolenników lewicy i prawicy. A jako psychiatra? Pomińmy to milczeniem. Nie przypominam sobie, aby ktoś z przedstawicieli mojego zawodu użył w stosunku do środowiska lekarzy określenia „nadzwyczajna kasta”. A przecież lekarze odpowiadają za coś, co jest najważniejsze dla człowieka, tj. za jego zdrowie i życie. Niesprawiedliwe wyroki są niczym w stosunku do zdrowia i życia. A nigdy nie nazwaliśmy się nadzwyczajną kastą. Przeciwnie – mówimy o sobie „służba”. Określeniem „nadzwyczajnej kasty” i „zemsty” pani sędzia K. niejako podzieliła społeczeństwo na tych, którzy uważają, że dzieje się sędziom krzywda i na tych, którzy uważają, że sędziowie mieli się dotychczas świetnie, że są niesprawiedliwi, że wolno im nie karać pana Durczoka, Najsztuba, sędziego, który „przez pomyłkę” zabrał 50 złotych na stacji benzynowej, sędzię, która zmieniała cenę na artykułach itd.
Nie wiem, czy moje refleksje ukażą się w „In gremio” w ogóle i kiedy. Piszę je na krótko przed Bożym Narodzeniem 2019 roku, kiedy będziemy składać sobie życzenia i dzielić się opłatkiem. Po podzieleniu się opłatkiem i przywitaniem Nowego Roku 2020 ponownie zaczniemy się boksować jako lewica i prawica. I tak do Świąt Wielkiej Nocy będziemy funkcjonować w ramach tzw. demokracji, którą Arystoteles nazwał ustrojem „zwyrodniałym”.
A w tym wszystkim spogląda na nas z góry prof. A. Kępiński, który dobrotliwie zdaje się mówić: ludzie, po co to wszystko? Niektórzy z was zachowują się tak, jak moi pacjenci. Z tym, że oni do mnie i mnie podobnych przychodzili i przychodzą, a wy – nie”.