Dziś chciałabym przedstawić nieco inną historię. Moim rozmówcą jest kobieta, która – jak sama określa „cudem uniknęła więzienia”. Została skazana za dwa przestępstwa, odbywała prace społeczne, a także zapadł wobec niej wyrok pozbawienia wolności w zawieszeniu.
Milena (imię zmienione) także trafiła w pewnym momencie swojego życia pod opiekę Fundacji resocjalizacji i readaptacji społecznej Tulipan (obecnie Ośrodek Pomocy Postpenitencjarnej Tulipan), gdzie miałam okazję poznać Milenę. Milena jest po pięćdziesiątce, została prawomocnie skazana dwoma wyrokami ponad 10 lat temu. Sięgnęła – cytuję „dna, co spowodowało pójście na terapię, od której zaczęła się zmiana”.
Dagmara: Dzień dobry Mileno. Na samym początku powiedziałaś, że cudem uniknęłaś więzienia. Czy mogłabyś rozwinąć tę myśl?
Milena: Oczywiście. W ciągu jednego miesiąca miałam dwie sprawy sądowe i szybko dwa wyroki – jeden za posiadanie narkotyków, drugi za zdemolowanie restauracji typu fast food. Wtedy już czułam, że musi się coś stać, żebym wyszła z tej równi pochyłej. Miałam wyrok w zawieszeniu oraz musiałam odbywać prace społeczne, jeśli dobrze pamiętam po 30 godzin miesięcznie. Zanim mnie złapano piłam, ćpałam, sięgnęłam dna. Wtedy, kiedy po demolce w restauracji policja zawiozła mnie do izby wytrzeźwień, postanowiłam, że przestanę pić, że udam się po pomoc, bo dłużej tak nie może być. I wtedy dostałam wyroki. Po wyrokach zaczęłam chodzić na terapię, miałam kuratora. Miałam czekać na przymusowe leczenie, ale szybko zdecydowałam się, że pójdę sama, do ośrodka dziennego. Miałam dwie córki, bałam się, że zabiorą mi młodsze dziecko (starsza córka była już pełnoletnia).
Dagmara: Rozwiń proszę wątek picia i zażywania narkotyków. Jak to się stało, że matka dwójki dzieci, pracująca na pełen etat (jak dobrze pamiętam) nagle zaczęła pić i zażywać narkotyki?
Milena: Wiesz, to nie było tak nagle. Zacznijmy od tego, że byłyśmy z mamą bardzo biedne i mi imponowało, że wchodziłam w związki z mężczyznami, którzy mieli szybkie pieniądze. Z tym, że nie były one zarabiane legalnie. Wpadłam w takie towarzystwo, więc i sama zaczęłam popijać, aż stało się to nałogiem, piłam wiele lat, piłam pracując w przedszkolu, w tym czasie wyszłam za mąż (za łobuza), rozwiodłam się, wychowywałam córki sama. Żeby dorobić szmuglowałam alkohol i inne nieciekawe rzeczy przez granicę. Nigdy nie zostałam zwolniona przez alkohol. Pracując w przedszkolu zrobiłam maturę. Wtedy też posmakowałam narkotyków. Piłam też ciągami, bywały jednak okresy, że miałam np. rok abstynencji – robiłam sobie tzw. „zamki”, czyli robiłam przerwy bez terapii, to fachowo nazywa się „trzeźwość na sucho”. Jak wspomniałam wcześniej, byłyśmy z mamą bardzo biedne, mój tata zmarł, jak byłam mała. Trafiłam do bidula, jak miałam 5 lat. Stamtąd mama zabierała mnie do domu tylko na weekendy. Mąż wychowawczyni molestował mnie, wiedziałam, że mam mamę, że powiem to mamie, więc się buntowałam. W międzyczasie moja mama dowiedziała się o tym, zabrała mnie z bidula, gdyż wyszła za mąż za obcokrajowca (czyli Polaka) i dzięki temu mogła wyjechać z Ukrainy (gdzie się urodziłam i wychowywałam) do Polski. W Polsce po pewnym czasie moja mama się rozwiodła. Potem wyszła ponownie za mąż, trzeci raz, potem jej mąż wyjechał za granicę „za pieniądzem”. Moja mama do niego dojechała, jak ja już byłam dorosła. Ale i tak się rozwiedli. Za granicą poznała mężczyznę, z którym była 30 lat bez ślubu (on zmarł w zeszłym roku).
Dagmara: Czy myślisz, że Twoje dzieciństwo mogło mieć wpływ na późniejsze wydarzenia?
Milena: Niestety tak. To, co działo się w moim dzieciństwie, miało bardzo duży wpływ na postrzeganie świata, moje zaburzenie też z tego wynikało. Mam obecnie zdiagnozowane borderline, a wiem, że na to zaburzenie cierpią m.in. osoby wykorzystywane, po traumach.
Dagmara: Dopytam Cię później o to zaburzenie. Ale chciałabym powrócić na chwilę do tematu terapii. Powiedziałaś wcześniej, że odbyłaś terapię. Czy ona Ci pomogła?
Milena: Na początku jak poszłam na terapię, to myślałam, że się prześlizgnę, żeby mieć papiery dla kuratora. Wiesz, trzeba było brać pieczątki, że jestem na mityngach. Ale zaczęłam chodzić na grupy AA i AN, poznałam tam kilka fajnych osób, pomogły mi załatwić sprawy urzędowe, poszły ze mną do opieki społecznej po pomoc. Myślałam, że tylko „patologia” tam chodzi, a okazało się, że nią jestem. Wtedy nie bardzo miałam jak iść do pracy, bo odpracowywałam godziny, chodziłam na mityngi. Odbiłam od starego towarzystwa, spodobali mi się nowi znajomi, muszę podkreślić – nowi trzeźwi znajomi. Chodziłam regularnie do kuratora. Zrobiłam też sobie dodatkowe kursy – np. komputerowy, decoupage, paznokci. Po kilku latach trafiłam tak do Tulipana (Fundacja resocjalizacji i readaptacji Społecznej Tulipan), żebym opowiedziała o sobie na grupach wsparcia. W pewnym momencie zaczęłam także jeździć na mityngi, żeby dawać świadectwo o sobie, już wtedy kilka lat nie piłam. Potem jak odwiedzałam swojego kuratora, to przynosiłam mu też ulotki dot. AA i AN, zachęcałam ludzi, by chodzili na mityngi. Mi one naprawdę bardzo dużo dały. Potem założyliśmy grupę AN z dwójką znajomych. W święta zazwyczaj się najwięcej ćpa albo pije, to są takie wyzwalacze w święta. Często w domach uważa się, że siedzenie przy stole bez wody ognistej to coś dziwnego. Dlatego jesteśmy też czynni w święta, bo wtedy jest wbrew pozorom bardzo dużo ludzi zagubionych w tych nałogach. W międzyczasie też zaczęły mi się rodzić wnuki, spodobała mi się nowa relacja babci w rodzinie. Terapia zatem pokazała mi nowe życie. Ale program 12 kroków pokazał mi, że mogę być wolna, że właśnie nie muszę wierzyć w Boga, nigdy tego nie czułam. Niektórzy po tym programie 12 kroków zaczynają bardzo wierzyć w Boga. Ja z kolei dzięki temu, że wytrzeźwiałam, przyjęłam, że mogę mieć swoją wolę, czy chcę być katoliczką czy nie, bo zostałam ochrzczona wbrew mojej woli. Poddałam się apostazji. Oczywiście mam mnóstwo znajomych o różnych religiach, jestem tolerancyjna, i oni zresztą też. Łączy nas wspólna choroba – uzależnienie. A program 12 kroków jest duchowy, chodzi o to by w sercu mieć to dobro.
Dagmara: Rozumiem, że już dawno odbyłaś terapię?
Milena: Odbyłam faktycznie już dawno. Ale nie skończyłam terapii na etapie podstawowym, chciałam iść na terapię poszerzoną, która ma kilka etapów. Żeby jednak odbyć tę pogłębioną, to trzeba było przejść wszystkie poprzednie i to zrobiłam. Dodatkowo raz do roku powtarzam terapię, i to nie wtedy, kiedy się bardzo źle czuję, kiedy czuję, że dopada mnie moje BPD (borderline), tylko właśnie regularnie po to, żeby nie było tych objawów. A wiesz, że wielu przestępców ma BPD? Według mnie człowiek z normalną osobowością nie popełnia przestępstw.
Dagmara: Czy po terapii, po odbyciu wyroków miałaś chwile zwątpienia? Ciągnęło Cię wówczas do tamtego poprzedniego życia?
Milena: Nieraz chciałam się napić. Były takie trudne chwile, przeszłam kilka załamań nerwowych. W 2014 r. odbyłam terapię na oddziale nerwicowym dziennym psychiatrycznym i tam mnie dokładnie zdiagnozowano, że mam zaburzenia osobowości BPD. Jako dziecko miałam zdiagnozowane zaburzenia, ale nikt się tym dalej nie zajął, nikt mnie nie leczył.
Dagmara: Po odbyciu kar z wyroków, kiedy już skończył się u Ciebie nadzór kuratora, czy bałaś się, że nie wytrzymasz, że i tak wrócisz do popełniania przestępstw?
Milena: Bałam się. Pewnie! Kiedy skończył się kurator to paradoksalnie zamiast się ucieszyć, to właśnie bałam się. Okazało się, że kurator to ktoś, kto chce pomóc, a ja wcześniej podchodziłam nieufnie. Z kolei po wielu latach choroby było tak, że głody nawracały nie w czasie, kiedy jest źle, tylko właśnie dobrze, kiedy się wszystko układa. W związku z tym podejmowałam dalsze etapy terapii, byłam w stałym kontakcie z moją terapeutką, mimo że wielokrotnie mówiła, że już mogę skończyć tę terapię. Bałam się właśnie, że po ustaniu kuratora coś zrobię. A ja do tej pory czasem idę do mojej terapeutki. Po dokładnym zdiagnozowaniu i oswojeniu się z chorobą niejako zaprzyjaźniłam się ze swoim zaburzeniem, widzę, kiedy zaczyna się coś dziać, obserwuję siebie.
Dagmara: Cieszę się, że wszystko u Ciebie się poukładało.
Milena: Ja bardziej (śmiech). Wiesz, obecnie mam dobre relacje ze swoimi córkami. Wcześniej zaniedbywałam dzieci, często miałam zwolnienie lekarskie nie na chorobę, a na kaca, więc dzieci oddawałam do teściowej. Na kacu robiłam lepszy makijaż niż normalnie, szłam po dzieci. Alkoholiczka potrafi bardzo manipulować. Jak już byłam po terapii, to starsza córka mi wyrzuciła, że musiała matkować młodszej córce. Opowiedziałam o tym mojej terapeutce, która powiedziała, że to, że córka mi wyrzuca pewne rzeczy, jest dobre, bo oznacza, że nie boi się mnie. Teraz mamy dobre relacje, zajmuję się wnukami obu córek. I wiesz – te relacje z wnukami uważam za czyste, nie skalane moimi błędami z przeszłości. Wnuki mnie nie widziały pod wpływem środków zmieniających świadomość, czyli nie tak jak z moimi córkami. I tą obecną miłością do wnuków próbuję chociaż trochę naprawić błędy popełnione wobec moich córek, mając nadzieję, że kiedyś mi do końca wybaczą. A ja sama staram się także robić coś dla innych, oprócz wspomnianych grup AA i AN regularnie także chodzę na mityngi do Aresztu Śledczego w Szczecinie, żeby dawać świadectwo. Cieszę się z tego, co obecnie robię w życiu.
Dagmara: Bardzo miło mi słyszeć, że jesteś zadowolona, to bardzo ważne. Dziękuję za rozmowę i poświęcony czas.
Milena: Ja również. Przy okazji dam Ci kilka ulotek o AN i AA. A o borderline poczytasz sobie w Internecie. Życzę Ci dużo zdrowia, czytelnikom także!