Wniniejszym wywiadzie rozmawiam z Krystianem (imię nie zostało zmienione, mój rozmówca wyraził zgodę). Krystian nadal przebywa w zakładzie karnym, od 2006 roku, czyli od 14 lat. Zostało mu jeszcze 9. Zabił i znieważył zwłoki mając 17 lat. Co nim kierowało? Jakie ma plany na przyszłość? Jak zmieniał się człowiek, który jako nastolatek został osadzony w zakładzie karnym, a teraz jest dorosłym mężczyzną? Zapraszam do lektury.
Dagmara: Witaj Krystianie. Powiedz proszę, od kiedy przebywasz w zakładzie karnym?
Krystian: Cześć, dzień dobry. W zakładzie karnym jestem od 2006 r. Gdy trafiłem do jednostki penitencjarnej, miałem 17 lat, byłem bardzo młodym człowiekiem, do tego zagubionym. Z racji wieku od razu zostałem osadzony na celi „małolackiej” (celi, w której przebywają osoby, które nie ukończyły 21 roku życia). Były to cele pięcioosobowe. Można się tylko domyślać, jak wygląda przebywanie kilku młodych ludzi w jednej celi niemal całą dobę – każdy chciał zaistnieć, popisać się przed kolegą i nie mam tutaj na myśli czegoś dobrego. Zresztą o czym mogą myśleć młode osoby z niedojrzałą osobowością, które popełniły w tak młodym wieku przestępstwa, stłoczone na małej powierzchni, przebywające ze sobą 23 godziny na dobę, a jedyną odskocznią jest godzina spaceru? O psotach szeroko rozumianych.
Byłeś bardzo młody, powiedz proszę, za co zostałeś skazany i jaki wyrok wobec Ciebie orzeczono.
Zostałem skazany na karę 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo, a w trakcie odbywania kary jeszcze znieważyłem słownie funkcjonariusza służby więziennej, za co otrzymałem dodatkowe 3 miesiące. Myślę, że ten dodatkowy wyrok najlepiej obrazuje małolackie psoty, o których mówiłem wcześniej
Jak do tego doszło, co Tobą kierowało?
To dla mnie ciężkie pytanie i zawiła historia. Odkąd pamiętam, w moim domu była typowa melina – do mojej matki przychodzili różni ludzie, pili z nią alkohol i działy się różne rzeczy. Kiedy miałem kilkanaście lat, to z początku mi to pasowało, bo nikt mnie nie pilnował, robiłem, co chciałem. Po pewnym czasie mężczyźni, którzy przychodzili do mojej mamy, obrali sobie ze mnie kompana do kieliszka i wychowywali mnie. Imponowało mi to, ponieważ czułem się jak dorosły – piłem alkohol, wcześnie miałem kontakty seksualne z kobietami, zresztą o wiele lat starszymi ode mnie. Razem z nimi kradłem na bieżące wydatki do kieliszka. Czułem się dorosły. Wtedy sąsiedzi udawali, że nie widzą, co się dzieje, że to nie ich sprawa. Tylko jedna moja sąsiadka rozmawiała ze mną, mogę śmiało powiedzieć, że ta kobieta wniosła wiele dobrego do mojego życia. Lubiłem z nią rozmawiać. Pamiętam, jak zapytała, czy nie będzie mi wstyd, jeśli poznam dziewczynę i ona będzie chciała przyjść do mnie do domu. Pomyślałem: „faktycznie, trochę wstyd”. Wtedy zacząłem w domu wymagać od matki, aby skończyło się to, co się działo, przez to pokłóciłem się z nią, a moja matka wyprowadziła się z domu, zostawiając mnie samego. Miałem wtedy 15, może 16 lat. Kradłem, aby mieć, co jeść. Wtedy też poznałem dziewczynę, na której mi zależało i dla niej postanowiłem kontynuować edukację – po jej namowach. Wtedy poszedłem na komendę do dzielnicowego, aby mi pomógł znaleźć szkołę… Śmieję się teraz z tego, bo gdzie jak gdzie, ale na komendę? Tak mi doradziła ta sąsiadka, o której wspominałem. Pamiętam, jak po pewnym czasie dostałem wezwanie do szkoły, wskazano, że mam stawić się z matką, miała podpisać jakieś papiery. Niestety moja matka na wieść o tym, że chcę kontynuować naukę, odpisała „radź sobie sam”. Porzuciłem więc tę myśl. Po pewnym czasie moja matka wprowadziła się do mnie, ale prosiłem, by nie piła i nie sprowadzała pijaków do domu. I tak było, ta moja normalność przez chwilę. Myślę, że całe moje dzieciństwo złożyło się na czyn, który potem popełniłem. Ale po kolei – któregoś dnia chciałem zrobić prezent swojej dziewczynie i kupić jej telefon. Akurat syn mojej sąsiadki (nie tej, o której mówiłem) miał telefon na sprzedaż, tak przynajmniej mówił. Dałem mu pieniądze. On miał przyjść na drugi dzień z telefonem i ładowarką oraz zdjętym z simlockiem (to jeszcze wtedy takie czasy były). Nie przyszedł, ale po dwóch tygodniach go spotkałem i zażądałem zwrotu kasy lub sprzedania telefonu. Z uwagi na to, że nie miał ani telefonu, ani pieniędzy dla mnie, to go pobiłem. W formie odwetu sąsiadka nasłała na mnie jakichś swoich znajomych. Ci dwaj przyszli do mnie do domu, kiedy mnie nie było. Za to była moja matka,
której opowiedzieli historię, więc moja matka kazała im przyjść później, jak będę. Tak też się stało – Dagmara, oni bili mnie w moim własnym domu na zmianę; jeden rozmawiał z moją matką, a drugi mnie bił! Przestali dopiero, jak moja matka powiedziała, że wystarczy. Po wszystkim kazali mi iść spać, a moja matka z jednym z nich piła alkohol, ten jeden z nich został u nas w domu. Po pewnym czasie zaczął udawać pijanego na tyle, że nie chciał od nas wyjść, on chciał od mojej matki „czegoś”, moja matka wzbraniała się. Ja to słyszałem i nie mogłem nie zareagować. Kiedy wszedłem do kuchni, pamiętam, że spojrzałem na matkę i dostrzegłem w jej oczach łzy. Nie myśląc pobiegłem do stołu po nóż i ugodziłem go parę razy w plecy. Co mną kierowało, pytasz? Kierowała mną złość, ale miałem zarazem dziwne przeczucie, że coś się stanie. Czułem się upokorzony przez tych facetów, którzy mnie bili, ale zarazem bałem się, że za chwilę znów dostanę od nich za swoje. Ta złość urosła we mnie do tego stopnia, że już nie panowałem nad sobą.
Czy byłeś świadomy tego co się dzieje, czy zdawałeś sobie sprawę wtedy z tego, co zrobiłeś?
Zadajesz same ciężkie pytania. Ale oczywiście odpowiem na nie, zgodziłem się na wywiad, więc teraz mam za swoje (śmiech). Wtedy byłem młodym człowiekiem z pomieszanymi wartościami i dużymi deficytami rozwojowymi na każdym polu życiowym. A tam, wtedy, kiedy ci mężczyźni mnie bili, nie pomyślałem o tym, później zdałem sobie sprawę z tego, że to moja matka pozwoliła na to, co się działo. Nie on był winien mojej złości. Tak czy inaczej, wpadając w taką złość nie zdawałem sobie z tego sprawy, jaki będzie skutek. Emocje przysłoniły mi wszystko. Te emocje porównałbym to do tego, jak podczas kłótni z bliską osobą mówimy czasem słowa, które ranią i nie zdajemy sobie z tego sprawy w danym momencie, dopiero jak ochłoniemy, dociera do nas to, co powiedzieliśmy i na ile jest to niezgodne z tym, co tak naprawdę czujemy do danej osoby.
Co się wydarzyło tuż po? Czy myślałeś wtedy o konsekwencjach? O karze?
Pierwsza myśl, gdy ta złość opadła, to: „co ja zrobiłem?”. Przede mną leżał mężczyzna, który się nie ruszał, a ja stałem nad nim, trzymając nóż w dłoni. Wybiegłem z domu zbiegając do sąsiada, do którego chwilę wcześniej pobiegła moja matka. Usiadłem u niego na łóżku, zaczęło docierać do mnie, że pójdę siedzieć na wiele lat. Jak dotarło do mnie, że czeka na mnie więzienie, padł pomysł o poćwiartowaniu zwłok, co w danym momencie nie mieściło mi się w głowie, ale sąsiad przekonał mnie, że to jedyny sposób na uniknięcie kary. Koniec końców wziąłem w tym udział jako próbie uniknięcia odpowiedzialności.
Jakie były początki w zakładzie karnym?
Było mi ciężko odnaleźć się w tym miejscu, doszły do tego problemy emocjonalne związane z rozłąką z dziewczyną i brak wpływu na sytuacje, które miały miejsce na wolności. Ta bezsilność była najtrudniejsza, trzeba było przestawić się na życie tylko tu, w zakładzie karnym. Miałem często bardzo podły humor. Na celi małolackiej, jak któryś wyłapał, że jeden za nas myślał o wolności, miał chandrę, to zawsze padało hasło „nie zamulaj celi”, co znaczyło, że stan emocjonalny udzieli się każdemu, a nikt nie chciał się smucić i myśleć o tym, jak jest tam na zewnątrz, bo i po co to myślenie, przecież ono nic nie zmieni.
A później, przyzwyczaiłeś się do warunków więziennych?
Tak, potem przystosowałem się do tych warunków. Ale z drugiej strony jako siedemnastolatek nie znałem takich typowo normalnych warunków, wiesz co mam na myśli? Nie miałem kochającego ciepłego domu. Jedno jest pewne, w więzieniu jest łatwiej pod względem zapewnienia sobie podstawowych potrzeb, takich jak jedzenie, dach nad głową, woda, utrzymanie higieny. Dostajemy to po prostu, tak jak mydło, ręcznik, szampon. Na zewnątrz trzeba się utrzymać samodzielnie, zadbać o te podstawowe potrzeby. Na wolności jako 17-latek dawałem sobie radę jako tako, ale dzięki kradzieżom. Nigdy nie pracowałem legalnie (potem w zakładzie karnym, owszem). Pamiętam tylko pewien epizod z aktywną akwizycją, ale zakończył się on szybką rezygnacją z tej pracy, nie zgodziłem się na naciągnięcie biednych starszych ludzi. Dlatego doświadczenie życiowe mam tylko tutaj, umiem żyć tutaj za murami, wiem, jak funkcjonować, jak się odzywać, co robić. Oczywiście tęsknię za wolnością, ale jednocześnie wiem, że będzie trudno na początku odnaleźć się w niej. Jestem jednak zdeterminowany, żeby żyć normalnie, marzę, żeby założyć rodzinę, mieć dzieci.
Czy było coś, co Cię zaskoczyło w zakładzie karnym?
Opowiem o zaskoczeniu pozytywnym – bardzo pozytywnie zaskoczył mnie więzienny psycholog, który naprawdę bardzo dużo mi pomógł. Nigdy wcześniej bym nie przypuszczał, że to on mi pokaże, że przeszłość kształtuje przyszłość, że zdobywamy jakieś wzorce zachowań od rodziców/środowiska, które później powielamy w swoim życiu. A jednak można inaczej.
Czy Twoim zdaniem istnieje resocjalizacja w zakładzie karnym?
Ktoś mi kiedyś powiedział, że gwoździa można wbić młotkiem, ręką albo głową, ale użycie młotka jest jedynym bezbolesnym sposobem na wbicie tego gwoździa. To zdanie według mnie najlepiej odpowiada pojęciu resocjalizacji. W zakładzie karnym według mnie jest resocjalizacja, przynajmniej w tych, w których ja bywałem – są szkoły, kursy i różne terapie, które pokazują właśnie, jak „bezboleśnie wbić tego gwoździa”.
Czy jest coś, czego żałujesz i z czego jesteś dumny będąc w zakładzie karnym?
Jest wiele zdarzeń, których żałuję. Najbardziej jednak żałuję tego, że nie było mnie przy mojej siostrze wtedy, kiedy mnie najbardziej potrzebowała. Nie poradziła sobie w życiu i powiesiła się, a ja w tym czasie przebywałem w zakładzie karnym za morderstwo. Oczywiście to jest konsekwencja mojego zachowania i jestem tego świadom. Żałuję jednak tego czynu, skrzywdzenia tego człowieka oraz tego, że nie byłem wsparciem dla moich bliskich. Dumny zaś jestem z tego, że przekształciłem w sobie wartości. Dam Ci przykład. Pamiętasz dziewczynę, o której wcześniej wspominałem? Kontakt nam się urwał, odkąd poszedłem do zakładu karnego. Po kilku latach to ja odnowiłem z nią kontakt, ale okazało się, że jej styl życia to alkohol i różne imprezy, dla niej kontakty intymne z różnymi mężczyznami były na porządku dziennym. Miałem wtedy możliwość, żeby przyjeżdżała do mnie na widzenia intymne, sama mi to proponowała. Koledzy z celi mówili „korzystaj”, a ja nie chciałem. Nie chciałem już mieć takiego życia, jak miałem wcześniej. Chciałem mieć prawdziwe relacje z kobietą, mówię o uczuciach. Zerwałem z nią kontakt.
Wiem, że piszesz książkę. Czy mógłbyś coś opowiedzieć na jej temat?
Tak, piszę książkę o swoim życiu, o tym co mnie w nim spotkało, o głębokiej patologii w jakiej żyłem oraz o zabójstwie, w którym brałem czynny udział. Książka ma tytuł „Morderca”. Postanowiłem ją napisać, aby wyjść naprzeciw ludziom, których fascynuje tak zwane dorosłe życie, ludziom, którzy tak jak ja kiedyś miałem, mają pomieszane wartości. Kiedyś w wiadomościach podano, że w Polsce doszło do makabrycznego mordu z udziałem młodych ludzi. Utożsamiałem się z nimi. Ale zastanawiałem się nad szerszym aspektem, co na to ogół społeczeństwa? „Niech zgnije w więzieniu”, ludzie powiedzą. Z jednej strony mają rację, że boją się takich zwyrodnialców. Ale z drugiej – czy sami są fair, oceniając w ten sposób? A co, jeśli to są te dzieciaki, na które sąsiad patrzył i odwracał oczy, aby nie widzieć, że matka pije i bije? Albo głodzi? Albo co chwilę przyprowadza innego pana do domu, który terroryzuje? Ja nie chcę się wybielać czy wybielać innych młodych ludzi, jeśli popełniamy przestępstwa, ale chodzi o to, że to wykolejenie, to tak naprawdę ma podłoże w dzieciństwie, ale nie tylko w domu rodzinnym, ale w szerszym gronie, ludzi, którzy widzieli, ale odwracali oczy. Dlaczego taka np. Kowalska jako sąsiadka widziała, ale nie starała się zaradzić w jakikolwiek sposób krzywdzie dziecka jako osoba dorosła i bardziej świadoma? Przyglądała się wtedy biernie, jak ten obecnie już „zwyrodnialec”, będąc dzieckiem uciekał z domu, bo dochodziło w nim do libacji, awantur. Wszyscy wiedzą, ale nikt nie pomoże, bo przecież „to nie moja sprawa”. Nie chcę obwiniać społeczeństwa, bo uważam, że to ja jestem mu coś winien. Dlatego ta książka. Tam też chcę wskazać właśnie na bierność ludzi dorosłych. Przypomniało mi się jeszcze, jak siedziałem chwilę w jednej celi z chłopakiem, który był skazany za rozboje. Któregoś dnia zapytał mnie, jak to jest, jak wbija się nóż w ciało człowieka. Byłem w szoku. Młody człowiek patrzy na mnie i zadaje takie pytanie z iskrą w oku przejawiającą fascynację… Po czym nie czekając na moją odpowiedź, mówi: „Jak wyjdę to muszę to sprawdzić”. Dagmaro, rozumiesz to?! Zastanawiałem się, czy potraktować go brutalnie, żeby zapamiętał, że to jest złe myślenie, czy może odwrócić wzrok, czy jednak wytłumaczyć? Pomyślałem jednak, że jak ja mu nie przetłumaczę, to kto? Opowiedziałem mu swoją historię, opowiedziałem o tym, jak moja siostra się powiesiła. Pamiętam, jak patrzył na mnie, słuchał i widziałem, że czuł to, co ja – żal.
Czy w zakładzie karnym przebyłeś jakieś terapie i czy one Tobie pomogły?
Tak, przebyłem badania już na początku, dla „małolatów”, podczas których psycholog ustalił, jakie są moje deficyty oraz obrał tok terapeutyczny. Zostałem skierowany do oddziału terapeutycznego, w którym spędziłem wiele lat. Tam miałem regularne spotkania z psychologiem-terapeutą, z którym rozmawiałem o swoim dzieciństwie, rodzinie, sposobach radzenia sobie z agresją oraz poruszaliśmy bieżące sprawy, jakie miały miejsce. Czy coś mi dały? Oczywiście! Jestem bardzo Pani Monice wdzięczny (proszę, aby jej imię zostało bez zmian), gdyż to ona zgodziła się pracować ze mną, pomimo dokonanego przeze mnie zabójstwa i znieważenia zwłok. Poświęciła swój czas i energię, nie zraziła się do mnie, a nie było łatwo. Myślę, że to właśnie dzięki jej pracy i temu, że wierzyła we mnie, jestem teraz innym człowiekiem.
Pamiętam, jak kiedyś mi powiedziała, że jakbym przewartościował swoje życie, to i tak moja relacja z tą dziewczyną by się rozpadła. Na tamten czas myślałem, że gada jakieś bzdury, ale po tej 10-letniej przerwie faktycznie, jak odnowiłem kontakt, okazało się, że mamy zupełnie inne wartości. Przypomniałem sobie jej słowa i postanowiłem napisać list z podziękowaniami. Dla mnie ta kobieta to kolejny anioł, który stał gdzieś w danym momencie i działał, aby mój świat stał się lepszy.
Czy według Ciebie można byłoby zmienić coś w zakładach karnych, aby ta resocjalizacja była jeszcze lepsza, pełniejsza?
Myślę, że więcej jakichś form oddziaływań. Nie ma co myśleć w sposób odwetowy, kara ma być długa i uciążliwa, a złodziej chudy i wystraszony. Przecież kiedyś wyjdziemy z tego miejsca, nie będziemy trzymani w nieskończoność, a musimy uczyć się umiejętności normalnego życia w społeczeństwie.
Czy myślisz o przyszłości, masz plany, marzenia?
Oczywiście. Chciałbym pomagać ludziom, wykorzystać to doświadczenie, pomagać podobnym rodzinom, młodzieży. Znam to środowisko, ten ból i wiem, jak to jest. Może dzięki temu spłacę chociaż część długu w stosunku do społeczeństwa oraz zasłużę na to, abym mógł wrócić do niego. Chcę założyć normalną rodzinę i zostawić po sobie nie tylko ból i łzy, ale coś cennego, wartościowego.
Bardzo dziękuję za tą poruszającą rozmowę, za chęć podzielenia się swoją historią i trzymam kciuki za książkę oraz dalsze marzenia!
Ja również dziękuję za rozmowę.