Strach jest niezbędną w egzystencji, fizjologiczną emocją, jedną z podstawowych cech mających swe źródło w instynkcie przetrwania. Jest reakcją organizmu na zagrożenie z zewnątrz. Bywa osadzony w rzeczywistości, może być odpowiedzią na wyolbrzymione, ale prawdziwe zagrożenie, przy czym przedmiot lub sytuacja zagrażająca są uświadamiane.
Składniki strachu to elementy poznawcze, czyli oczekiwanie związane z zagrażającą szkodą, somatyczne tj. bladość skóry, wzrost napięcia mięśniowego, przyspieszenie tętna, przyspieszone bicie serca, oddechu, suchość w jamie ustnej, rozszerzenie źrenic, „gęsia skórka”. Składniki emocjonalne to uczucie silnej obawy, przerażenia, paniki, ściskanie w żołądku, dreszcze. Elementy behawioralne to ucieczka lub wycofanie, unikanie, zastyganie w bezruchu, albo agresja i drażliwość. Mamy strach biologiczny, społeczny, moralny i egzystencjalny.
Lęk z kolei powstaje w sytuacji pozornie całkowicie bezpiecznej, w obliczu czegoś o czym wiadomo, że nie jest zagrażające. Lęk, niepokój wywołane są przez zagrożenie wewnętrzne i ich przyczyna jest zazwyczaj nieuświadamiana. Lęk i niepokój są podobne do przeżyć nazywanych strachem, o ile jednak strach jest reakcją na zagrożenie zewnętrzne, to lęk wywoływany jest przez zagrożenie wewnętrzne. Lęk bywa uznawany za „osiowy” objaw tzw. nerwicy. Reakcja lękowa powstająca wyłącznie w jakiejś sytuacji niemającej zagrażającego charakteru nazywana jest fobią.
Najczęstsze fobie w naszym kręgu kulturowym to agoraphobia, tj. lęk przed znalezieniem się na otwartej przestrzeni, claustrophobia, tj. lęk przed pozostaniem w zamkniętym pomieszczeniu, monophobia, tj. lęk przed samotnością, mysophobia, tj. lęk przed zachorowaniem, thanatophobia, tj. lęk przed śmiercią itd. Fobie są stanami lękowymi podobnie jak ataki lęku, paniki i należą do szeroko pojętego spectrum zaburzeń lękowych.
Zastanawiam się, czy zjawisko, które w naszym życiu obserwuje się od dłuższego czasu, należy nazwać strachem, obawą czy już lękiem? Zjawisko to istnieje w komunikacji interpersonalnej międzynarodowej, krajowej i lokalnej. Rozmawiając bowiem z przedstawicielem stanów zachodnich nie należy wyrażać się pozytywnie o aktualnym prezydencie, należy zbyć milczeniem osobę jego żony, nie wspomnieć, że jest coraz mniej przedstawicieli rasy białej, nie wolno używać słowa „negr”, bo jest obrażające i politycznie „niepoprawne”. Nie można krytykować reprezentanta ich partii na urząd prezydenta, mimo że „swoje lata ma”, a wraz z nimi m. in. objaw morii, czyli wiłotności pod postacią między innymi dotykania i wąchania włosów młodej osoby płci przeciwnej. Tak samo w kontaktach z innymi mieszkańcami krajów zachodnich. Z mieszkańcami kraju wschodniego nie korespondujemy, bo mamy złe wspomnienia. Podobnie wyglądają rozmowy ze znajomymi mieszkańcami w kraju. Sympatie społeczno-polityczne, głosowanie, ocenę miłościwie panujących pomijamy milczeniem. Bo towarzyszy nam strach, może lęk? Okres, kiedy byliśmy inwigilowani, podsłuchiwani, okres, w którym czytano naszą korespondencję przecież mamy już za sobą. A mimo to ze wszystkich zakamarków wyziera ów strach. O sympatiach politycznych czy o przynależności do którejś z partii też mówić nie należy. Może po prostu boimy się, że zranimy interlokutora, narazimy się, ujawnimy własną, niepopularną opcję prezentującą poglądy „niepoprawne politycznie”? Przez telefon operujemy inicjałami danej osoby, a nie jej pełnym imieniem i nazwiskiem, bo mamy „takie czasy”. Znowu nas ktoś podsłuchuje? Przecież żyjemy w demokracji, w której podobno panuje wolność i swoboda poglądów. To dlaczego boimy się? Dlaczego ograniczamy się do stwierdzenia, że to „nie jest rozmowa na telefon”? Tu już nie chodzi nawet o coś, co dawniej nazywano cenzurą. Tu chodzi o zjawisko, które ujmuje się jako „poprawność polityczną” (ang.: political correctness), a coś co właśnie wywołuje strach, obawy, lęk, niepokój. Pisze się, że poprawność polityczna to taki sposób mówienia, który nie sprawi przykrości drugiej osobie pod względem rasowym, religijnym, seksualnym. No dobrze, ale ktoś, kto to pojęcie wprowadził i lansuje, liczy się chyba z tym, że każda rozmowa wzbudzając w nas uczucie strachu, lęku przed przykrymi konsekwencjami wygłaszania poglądów niepopularnych, ale płynących z naszego wnętrza, będzie nieprawdziwa. Pomijam już tzw. poglądy polityczne, bo polityka jest z gruntu amoralną i tacy są jej przedstawiciele. Zwłaszcza w naszym kraju. Opowiadanie, że robią „to” dla ojczyzny jest nieprawdą. Robią „to” dla siebie, aby pozbyć się kompleksów, aby się dowartościować, uwierzyć w swoje „ja”, pogłębić swój egocentryzm, osiągnąć profity czy też zwyczajnie „coś” robić. Pomijając więc poglądy czy sympatie polityczne, problem sprowadza się do strachu, obaw, lęku wynikających z naszych zasad moralno-etycznych, jakimi kierujemy się w życiu, a które są „niepoprawne”. Czy wobec tego chcąc być „na czasie” muszę mówić nieprawdę, np. że preferencje homoseksualne to inny sposób zaspokajania popędu, a nie dewiacja? Że transseksualizm, koncepcja tzw. gender, posiadanie potomstwa przez pary jednopłciowe winno być zalegalizowane? Że wreszcie związki jednopłciowe, skłonności pedofilijne m. in. osób duchownych, celebrytów to zjawisko normalne? Nie. Ale przyjmując tego typu postawę narażamy się nie tylko na ostracyzm społeczny, na wykluczenie, ale przede wszystkim właśnie na uczucie strachu, lęku. Przed odrzuceniem w pracy, w środowisku, w rodzinie. Bo rodzina bojąc się sama tego odrzucenia, oficjalnie nie akceptuje naszych wyborów, a często nie akceptuje tych wyborów rzeczywiście. Zaczyna więc nam i im towarzyszyć strach, jako skutek naszych postaw dzisiaj niepopularnych, nienowoczesnych, przestarzałych, nie idących z duchem czasu. Boją się wszyscy. Dlatego mówimy, że czytamy tylko „Gazetę Wyborczą”, oglądamy tylko TVN, głosujemy na syna jazzmana, uczestniczymy w tęczowych pochodach, chwalimy ex-prezydenta Słupska i jego partnera itd. To nic, że R.B. obraża mnie swoimi wypowiedziami, oficjalnie popieram go, a swoje poglądy chowam jako „średniowieczne”. Wówczas idę z duchem czasu, jak powiedział mi pracownik naukowy U.S. Boimy się swoich kolegów z pracy, którzy przy każdej okazji mówiąc o metodach „bolszewickich”, nie robią nic, aby je zmienić, bo są asekurantami i konformistami. Boimy się sąsiadów, do których uśmiechamy się radośnie, mimo że w okresie wyborczym wywiesili transparent z pewnym towarzyszem, którego nie tolerujemy. Boimy się wreszcie swoich najbliższych, posiedzeń rodzinnych, na których reprezentując różne światopoglądy rozmawiamy o zmianie klimatu, a poruszanie tematów drażliwych kończy się awanturą. Boimy się wirusa z Wuhan, którego zadaniem było zniszczenie światowej gospodarki i spowodowanie ofiar w ludziach. Boimy się ludzi starszych, schorowanych, bez maseczki i gumowych rękawiczek, kaszlących, gorączkujących. Nadal zresztą odczuwamy strach przed chińską zbrodnią, bo grozi nam kolejna pandemia, mutacje wirusa itd. Boimy się naszych chorych, którzy szeptem pytają nas o nasze poglądy, przy czym po cichu nam przytakują albo głośno wyrażają swój sprzeciw. I mówią, że religia to opium dla ludu albo że obecna władza pozbawiła ich środków do życia, bo w przeszłości pracowali w służbach. Boimy się konsekwencji wielotygodniowej izolacji w czterech ścianach. Nie wiem, czy była to integracja rodzin. Z pewnością zwiększy się liczba rozwodów, prób samobójczych, utraty pracy, bankructwa życiowego, zaburzeń adaptacyjnych, depresyjnych i emigracji wewnętrznej jako odległych skutków zarazy. I w tym wszystkim my. Owładnięci strachem, zniewoleni „poprawnością polityczną”, ale rzekomo wolni, bo żyjący w ustroju demokratycznym. Mimo wszystko nie czujemy się wolnymi. Paraliżuje nas strach przed ujawnieniem siebie. I jak w tym wszystkim pomagać chorym? Mającym już nie strach, ale lęk, np. psychotyczny, nerwicowy, organiczny, spowodowany uzależnieniem itd. Jak takim ludziom pomagać? Im dłużej pracuję i ocieram się o towarzyszący nam strach w ramach demokratycznej wolności i poprawności – tym mam więcej wątpliwości. Oczywiście nie jest tak źle. Gdybym odczuwała bardzo silny strach – to nie napisałabym tego i poprzednich felietonów zdecydowanie niepoprawnych politycznie.