Zachodnie firmy farmaceutyczne śladem Pfizera wznoszą się na wyżyny, produkując szczepionki przeciwko Covidowi-19. Zrobiła to też firma ze wschodu promując Sputnika-V, z którego chcą podobno skorzystać Niemcy. Równocześnie krążą komentarze dotyczące szczepionek Pfizera czy Moderny ze stwierdzeniami, że szczepionki te zbyt szybko wyprodukowano, co już jest podejrzane. A antidotum przeciwko, np. polio (choroba Heinego-Medina) czy grypie tworzono latami. Jak to więc możliwe? Widocznie możliwe, bo Covid-19 jest chorobą trawiącą cały świat, dlatego nazywa się pandemią.
Tak odpowiadamy sceptykom, którzy nie wierzą w istnienie ani choroby, ani szczepionki. Dopóki sami nie zachorują. Sceptycy opowiadają jeszcze inne historie łącznie z taką, że wszczepia się nam „czipy” i przez to możni tego świata będą mieli nad nami kontrolę, śledząc co robimy. Nie mówią tylko, po co. Oczywiście takie wywody, oporne na krytykę i perswazję, świadczą albo o prymitywnej osobowości, albo (i) zaburzeniach psychicznych. Znamy to dobrze z pracy. Gorzej, bo tego typu poglądy udzielają się innym i to nazywamy paranoia inducta (psychoza udzielona). Mało tego. Szczepionki rzekomo dają podejrzane odczyny poszczepienne, „niecodzienne”, „specyficzne”. Odczyny poszczepienne były, są i będą. To zaczerwienienie w miejscu szczepienia i obrzęk, ból kończyny górnej szczepionej, czasem podwyższona temperatura ciała. Odczyny te ustępują, może nie być ich wcale, więc w czym problem? Jeden pan w TV powiedział, że Covid-19 to choroba lekka i przyjemna. Niech wobec tego przejdzie się po szpitalnych oddziałach covidowych.
Ci sceptycy byli takimi jeszcze wczoraj, dzisiaj awanturują się, że nie mogą zarejestrować się „na szczepionkę”. Tacy są Rodacy, o których J. Piłsudski mówił, że trudno z nimi stworzyć coś sensownego. Najłagodniej parafrazując wypowiedź Marszałka. Pomijamy milczeniem stołecznych celebrytów i Pana Rektora. Artyści zawsze byli osobowościami narcystycznymi, tj. zakochanymi w sobie, histrionicznymi czyli histerycznymi, niedojrzałymi charakterologicznie. Dlatego wybrali ten zawód chcąc być w centrum zainteresowania. Nie są naszym dobrem narodowym, jak powiedział pan J. z miasta P., a w ramach swojej osobowości często gardzą tzw. prozą życia. I nagle boją się tej prozy zaszczepiając się? Gdzież ta wielkość, poczucie misji i bycie „ponad”? Już marginalnie stwierdzamy, że szczepionkę w ramach grupy „0” przyjęliśmy, nie mieliśmy ani odmiennych stanów świadomości ani odczynu poszczepiennego, nie czujemy wprowadzonego do organizmu „czipu” i spokojnie czekamy na szczepienie (wszczepienie – skąd ten neologizm?!) drugie.
I kwestia zasadnicza to wspomniane dylematy diagnostyczno-orzecznicze. Oddziałów psychiatrii sądowej jest w kraju kilka. W Szczecinie taki oddział powstał na bazie Szpitala Aresztu Śledczego i rozpoczął swoją działalność 02.01.1974 roku. Powstał z inicjatywy ówczesnego Ministra Sprawiedliwości, Ministra Zdrowia i przychylności Kierownika Kliniki Psychiatrycznej PAM, pasjonata orzecznictwa – Prof. L. Wdowiaka.
Orzekanie jest dziedziną medycyny bardzo trudną, ryzykowną i podlegającą nieustannej presji. Prof. L. Wdowiak chciał szczecińskie orzecznictwo wznieść na znaczący poziom, a efekty tego obserwowaliśmy nieraz ścierając się przed Wysokim Sądem z tuzami polskiej psychiatrii.
Jak wspomniałam, działalność oddziału zaczęła mieć miejsce 02.01.1974 roku i przez przeszło 30 lat kontynuowaliśmy ją. Mieliśmy setki obserwantów, nierzadko z pierwszych stron gazet, jak np. „Skorpiona” z Gdańska, „Wampira z Gorkiego”, czy też „Wampira z Bytowa”. Przeprowadzaliśmy obserwacje na zlecenia sądów i prokuratur niemal z całej Polski. W „złotym” okresie działalności oddziału pracowali w nim m. in. Prof. M. Jarema, dr med. J. Pobocha, mgr psychologii H. Wódecka i niżej podpisana, jako szara eminencja odpowiedzialna nie tylko za orzecznictwo, ale i za korespondencję oraz ustalanie terminów przyjęć. Byliśmy młodzi, pracowici, entuzjastycznie podchodzący do orzecznictwa. Z reguły spotykaliśmy się z pozytywnym przyjęciem naszych opinii zarówno w tut. mieście, jak i w innych rejonach kraju. Wyjątkiem był Sędzia z P. – mgr J.S., który na sali sądowej był zbywający, impertynencki, wielkościowy i traktował biegłych z prowincjonalnego Szczecina „z góry”. Pan Sędzia J.S z czasem awansował na stanowisko Sędziego Sądu Najwyższego, stał się autorytetem prawniczym, miał podobno tzw. grupę fanów (?).
Pracując na oddziale każda sprawa, szczególnie medialna, była priorytetowa, a w niej tymczasowo aresztowany, który był przyjmowany natychmiast. Bo była to sprawa głośna i nie chcieliśmy, aby m. in. media wytykały oczekiwanie na przyjęcie do oddziału. I robiły z tego powodu sensację. Prokuratorzy i Sądy byli zadowoleni, żadnej z tych instytucji ani nam nie zależało na przedłużaniu procesu obserwacyjnego. Po różnie trwającej w czasie obserwacji z powodu wątpliwości, dylematów, odmiennych zdań diagnostycznych kończyliśmy kontakt z pacjentem i wydawaliśmy orzeczenie sądowo-psychiatryczne. Nie po miesiącu, po roku, ale natychmiast po zakończeniu obserwacji. Nalegali bowiem na to prokuratorzy, sądy i my sami chcąc orzec tego obserwanta jak najszybciej. Nikomu nie zależało na przewlekaniu sprawy „x” czy „y”, co się dzisiaj przy wydawaniu niektórych opinii podkreśla.
Nigdy żaden prokurator, sędzia czy adwokat nie wywierał na nas jakiejkolwiek presji odnośnie wniosków diagnostyczno-orzeczniczych, mimo że pracowaliśmy w tzw. „głębokiej komunie”, w czasie buntów w zakładach karnych czy w okresie stanu wojennego. Pracując zdawaliśmy egzaminy specjalistyczne, broniliśmy skutecznie prac doktorskich. Odeszliśmy spontanicznie w 2004 roku, będąc wypalonymi zawodowo i zmęczeni warunkami oraz charakterem pracy. Nigdy nie byliśmy funkcjonariuszami Służby Więziennej. Zawsze pracowaliśmy jako osoby cywilne, dlatego nierzadko miały miejsce sytuacje konfliktowe z funkcjonariuszami SW. Przekazaliśmy pałeczkę młodemu pokoleniu. Nie wiemy, jak Koledzy pracują. Ale wiemy, że np. w głośnym przypadku termin rozpoczęcia obserwacji wyznaczono na tak odległy, iż zdecydowano się na rozpoczęcie obserwacji w oddziale psychiatrycznym w Starogardzie Gdańskim. Być może był to przypadek sporadyczny, a być może Koledzy nie licząc się z medialnością obserwanta – wyznaczają terminy dalekie, sugerując się m. in. własnym komfortem psychicznym?
Nie wiemy również, w jakim czasie po zakończeniu obserwacji wydaje się obecnie opinie sądowo-psychiatryczne. I czy istotnie należy na nie długo czekać? Piszę o tym dlatego, że jako wieloletni pracownik oddziału obserwacyjnego nie rozumiem zarzutu przewlekłości postępowań sądowych w sprawach głośnych. Dodając, że przewlekłość postępowania jest czyniona celowo i z podtekstem politycznym (?!). Nie przypominam sobie „za naszych czasów” celowego przewlekania postępowania prokuratorsko-sądowego. Szczególnie z przyczyn politycznych (?!). Dlaczego? Komu na tym zależało? Wszyscy się poganialiśmy, bo czekała do orzekania kolejka osób niemedialnych.
Dlaczego więc sprawa Kajetana P. czy Stefana W. – zabójcy p. Adamowicza „ciągnie się” tak długo? Z powodów politycznych? Bo matka Kajetana P. jest rzekomo prokuratorem, a Stefan W. pozbawił życia prezydenta Gdańska i był przeciwnikiem lewicującej organizacji partyjnej? Bądźmy poważni. Owe sprawy „ciągną się” tak długo nie z przyczyn politycznych, ale dlatego, że przewlekłymi czynimy je my, psychiatrzy. Konkretnie nasi młodsi Koledzy, ale to szczegóły. A spowalniamy czynności procesowe, bo mamy właśnie dylematy diagnostyczno-orzecznicze. I będą one coraz częstsze, bo psychiatria nie zawsze nadąża za złożonością natury ludzkiej.
Biegli opiniujący Kajetana P., czy Stefana W. mają dylematy diagnostyczne i trudno im się dziwić, czy bowiem człowiek młody, inteligentny odcina głowę innej osobie chcąc poznać jej wnętrze – jest człowiekiem zdrowym psychicznie? Zwłaszcza, że – zdaniem sprawcy – należy drugiego człowieka traktować jak niewiele różniącego się od świni? Kim więc jest sprawca? Może prezentuje on ciężkie, głównie psychopatyczne zaburzenia osobowości nie mające wpływu na zaistnienie warunków art. 31 § 1 lub art. 31 § 2 kk? A może są to zaburzenia ze spektrum schizofrenii, może tzw. organiczne zaburzenia osobowości z uszkodzoną sferą emocjonalno-popędową i instrumentalnym podejściem do drugiej osoby? Jak zdiagnozować i orzec takiego obserwanta i jaki powinien być jego dalszy los? Czy w konsekwencji winien trafić do szpitala psychiatrycznego w ramach tzw. internacji, czy przebywać w zakładzie karnym jako quasi Hannibal Lecter? Zespół biegłych orzekł w stosunku do Stefana W. zaburzenia psychiczne tempore criminis i wnioskował o istnieniu art. 31 § 2 kk. Ale sprawa nie była jednoznaczna, inne jest zdanie drugiego zespołu biegłych więc należy oczekiwać nowej opinii.
Wracając do Kajetana P. Podobno druga para biegłych nie rozpoznała u niego zaburzeń psychicznych i nie orzekła warunków art. 31 § 1 ani art. 31 § 2 kk. Są więc dwie sprzeczne, wykluczające się opinie, dlatego należy powołać trzeci zespół biegłych, aby rozwiał wątpliwości diagnostyczno-orzecznicze. I tak to trwa w czasie. Dopiero mając consensus w opiniach prokurator może sporządzić akt oskarżenia i skierować sprawę do Sądu. Gdzie też się czeka, zwłaszcza w dobie Covid-19. Wszystko więc trwa, a media piszą o przewlekłości postępowania sugerując nawet jego tło. Myślę, że podobnie ma się historia Stefana W., zabójcy p. Adamowicza.
Stefan W., będąc kiedyś do innej sprawy w oddziale szczecińskim został zdiagnozowany jako osoba psychicznie chora. Inny szczeciński psychiatra chyba niefortunnie potwierdził to w wystąpieniach medialnych. Stefan W. zaczął więc być postrzegany jako osoba chora na schizofrenię. Ale widocznie co do tej diagnozy miał zastrzeżenia prokurator, może choroba nie została przekonywująco udokumentowana, dość, że zlecono wydanie kolejnej opinii drugiemu ośrodkowi. Inna sprawa, że okoliczności i argumentacja czynu – co wiadomo wyłącznie z przekazu medialnego – uczestniczenie sprawcy w zajęciach fitnessu, wyjazd na Wyspy Kanaryjskie nie jest typowe dla osób z procesem schizofrenicznym. Chorzy na schizofrenię tłumaczą czyny zabójstwa raczej „wewnętrznym impulsem” powstającym w głowie lub „głosami” czyli omamami słuchowymi namawiającymi lub każącymi dokonać czynu. Dlatego biegli badający Stefana W. i orzekający go mają problem. Właśnie diagnostyczny i orzeczniczy. I przedłużają obserwację, prokurator nie może sporządzić aktu oskarżenia i skierować sprawy do Sądu. A media w tym czasie dorabiają sprawie „gębę” i piszą o przewlekłości postępowania wobec Stefana W., węsząc w tym podłoże polityczne (!). A to my, psychiatrzy jesteśmy odpowiedzialni za owo „przewlekanie”. Szukanie drugiego dna jest pozbawione sensu, przyczyny „przewlekłości” są bardziej prozaiczne. Tak myślę jako wieloletni biegły. Społeczeństwo i najbliżsi obu stron chcą poznać i w jednym i drugim przypadku tzw. prawdę. Zdaniem Arystotelesa PRAWDA to zgodność sądów z rzeczywistym stanem rzeczy, którego ten sąd dotyczy. Zdaniem innych prawda to dziewczyna siedząca pod wierzbą i grająca na skrzypcach. Nad nią widnieje napis: „Nie przeszkadzać”.