Wyrokiem z dnia 22 października 2020 r. (sygn. akt K 1/20) Trybunał Konstytucyjny (TK) uznał przepis art. 4a ust. 1 pkt 2 ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży za sprzeczny z przepisem art. 38 Konstytucji RP. Opublikowanie tego „orzeczenia” w Dzienniku Ustaw (27 stycznia 2021 r.) wywołało kolejną falę sporów, które z jednej strony toczą się wokół zagadnienia dopuszczalności przerywania ciąży, a z drugiej – dotykają legitymizacji obecnego składu TK do wydawania wiążących orzeczeń.
Zdaniem niektórych konstytucjonalistów, orzeczenie z 22 października 2020 r. stanowi bowiem przykład tzw. wyroku nieistniejącego (sententia non existens) ze względu na fakt, że w składzie orzekającym zasiadała osoba nieuprawniona do orzekania oraz sędzia, która powinna podlegać wyłączeniu. Omawiane stanowisko zaprezentował w internetowym wpisie chociażby M. Chmaj.
W niniejszym felietonie chciałbym podjąć próbę odpowiedzi na ogólniejsze pytanie, czy w kontekście orzecznictwa TK można w ogóle mówić o zagadnieniu sententia non existens oraz rozwikłać powiązaną z tym kwestię ewentualnej oceny wyroków TK (a także tego, kto miałby jej dokonywać). Następnie przejdę do omówienia wyroku TK z dnia 22 października 2020 r. w zakresie interesującego nas zagadnienia.
Już na wstępie należy zauważyć, że przez orzeczenie TK rozumie się w doktrynie: „[…] władczą wypowiedź TK, rozstrzygającą sprawę należącą do jego kompetencji”; chodzi przy tym o takie rozstrzygnięcie, które posiada charakter merytoryczny (a więc dotyczy istoty sprawy). Tylko takie orzeczenia cieszą się zatem konstytucyjnym przymiotem powszechnego obowiązywania i ostateczności (art. 190 ust. 1 ustawy zasadniczej).
Z punktu widzenia tematyki niniejszego felietonu relewantna jest zwłaszcza kwestia ostateczności orzeczeń TK. Większość przedstawicieli doktryny podkreśla bowiem, że przymiot ten powoduje, iż żaden organ państwa nie posiada kompetencji do badania, czy dane orzeczenie zapadło w zgodzie z prawem, zwłaszcza pod kątem formalnym (w prawidłowej procedurze i we właściwym składzie). Kompetencji takich nie posiada zwłaszcza parlament, co wynika z uwarunkowań historycznych. Jak pisze A. Ławniczak: „Przed wejściem w życie obowiązującej Konstytucji RP funkcjonował pierwszy wariant, jako że Sejm mógł przegłosować Trybunał Konstytucyjny i postawić na swoim. Uległo to zmianie na korzyść Trybunału Konstytucyjnego, w związku z czym Tribunal locutus, causa finita”.
Inni przedstawiciele doktryny zwracają również uwagę na fakt, iż obecnie nie jest przewidziana żadna procedura badania wyroków TK, co powoduje ich całkowitą niepodważalność. A. Mączyński i J. Podkowik podkreślają z kolei, że „profesjonalizm i pozycja ustrojowa sądu konstytucyjnego” w połączeniu z konicznością zapewnienia stabilizacji systemu prawnego, przemawiają przeciwko możliwości oceniania jego orzeczeń i podważania ich ostateczności. Ponadto – jak wskazują przytaczani Autorzy – żadna regulacja konstytucyjna nie przyznaje nikomu kompetencji do oceny orzeczeń TK, a przecież na gruncie Konstytucji RP żadnej kompetencji nie można domniemywać.
Odmienną koncepcję prezentuje P. Polak. Wskazuje on, że przez senentia non existens należy uznać takie orzeczenie, które istnieje w ujęciu faktycznym, natomiast nie istnieje z punktu widzenia prawnoprocesowego (np. wyroki niepodpisane czy wydane przez osoby niebędące sędziami). Zdaniem tego Autora za orzeczenie powszechnie obowiązujące i ostateczne uznać można jedynie taki wyrok, który został wydany przez prawidłowo do tego umocowany skład. Przyjęcie poglądu przeciwnego godziłoby bowiem w zasadę legalizmu; nie ulega wszak wątpliwości, że i TK musi działać na podstawie i w granicach prawa, zaś sytuacja wydania orzeczenia przez osobę do tego nieuprawnioną stanowi w oczywisty sposób jego naruszenie.
Natomiast na pytanie o to, jaki organ winien dokonać kontroli wydanego orzeczenia i ewentualnego uznania go za wyrok nieistniejący, P. Polak odpowiada, że organem takim może być wyłącznie sąd. Taki stan rzeczy wynika z zasady demokratycznego państwa prawnego (z której wywieść można obowiązek władz publicznych do zapewnienia efektywności konstytucji), regulacji konstytucyjnych, określających pozycje ustrojową sądownictwa, a także z prawa UE. Cytowany Autor pisze, iż: „Orzeczenia wydane przez Trybunał muszą spełniać standardy konstytucyjne i z tej perspektywy podlegają ocenie. W sposób autorytatywny może dokonać jej jednak tylko sąd. Nawet wadliwe orzeczenie Trybunału pochodzi bowiem od organu władzy publicznej oraz zostało opublikowane w Dzienniku Ustaw. Pozycja ustrojowa sądu umożliwia mu jednak weryfikację publicznoprawnych czynności konwencjonalnych”. Podsumowując, wyrok wydany przez nieprawidłowo obsadzony skład TK stanowi sententia non existens, zaś organem właściwym do uznania tego faktu jest sąd.
Który z wyżej wymienionych poglądów jest słuszny? Tu powinna paść tradycyjnie ulubiona odpowiedź studenta prawa: „to zależy”. W „zwyczajnym” (nazwijmy to) stanie faktycznym i prawnym, a więc wówczas, gdy TK jest prawidłowo obsadzony i działa zgodnie ze swoimi konstytucyjnymi zadaniami, to do niego należy ostatnie zdanie w zakresie kontroli konstytucyjności norm prawnych, zaś jego orzeczenia są niepodważalne. Swoją drogą, w takiej sytuacji nie istnieje w ogóle problem zagadnienia sententia non existens (skoro TK działa w prawidłowo obsadzonym składzie i zgodnie z prawem, to jego orzeczenia posiadają przymioty, określone przez ustrojodawcę w przepisie art. 190 ust. 1 Konstytucji RP).
Sęk w tym, że obecny czas nie jest „zwyczajny”. Jak słusznie wskazuje W. Sadurski, ustrojowa rola TK została w Polsce odwrócona: z organu, który dba o przestrzeganie konstytucji i chroni ją przez zakusami większości parlamentarnej, TK stał się „[…] sojusznikiem, pomocnikiem i obrońcą większości parlamentarnej. […] TK przestał istnieć jako mechanizm niezależnej kontroli konstytucyjności. Jego miejsce zajęła instytucja pomagająca rządowi i większości parlamentarnej”.
Powyższa konstatacja, choć gorzka i bolesna, jest w mojej ocenie prawdziwa. Dlatego też uważam, że ze względu na taką sytuację faktyczną należy opowiedzieć się za drugim, z wyżej omawianych przeze mnie poglądów doktryny i uznać, iż sąd powszechny rzeczywiście jest uprawniony do badania, czy dane orzeczenie TK stanowi sententia non existens. Jeśli bowiem rola ustrojowa TK zostaje wywrócona o sto osiemdziesiąt stopni, zaś jego skład nie jest prawidłowo obsadzony, to stabilność systemu prawnego wymaga wręcz, by sądy dokonały oceny wydawanych przezeń orzeczeń. W takiej sytuacji nie należy czynić sądowi zarzutu, że podważa ostateczność orzeczenia TK. Skoro bowiem orzeczenie to zostało wydane przez osobę nieuprawnioną, to nie przysługuje mu przymiot ostateczności, o którym mowa w przepisie art. 190 ust. 1 Konstytucji RP.
Przeciwko takiemu poglądowi można by oczywiście oponować poprzez wskazanie, że uzależnienie uznawania bądź nieuznawania orzeczeń TK przez sądy może prowadzić do chaosu prawnego i ewentualnych nadużyć. Sądzę jednak, że kontrola instancyjna, jakiej poddawane są orzeczenia sądu, skutecznie zaradzi takiemu problemowi.
Jest jeszcze jedna łyżka dziegciu. Zgodnie z przepisem art. 107 § 1 pkt 3 ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. Prawo o ustroju sądów powszechnych, sędzia odpowiada dyscyplinarnie także za: „działania kwestionujące istnienie stosunku służbowego sędziego, skuteczność powołania sędziego, lub umocowanie konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej”. Być może regulacja ta będzie wykorzystywana przeciwko sędziom, którzy zdobędą się na odwagę, by zakwestionować „orzeczenia” TK wydane w nieprawidłowym składzie. Pomijając kwestię wątpliwości co do konstytucyjności omawianej normy, należy jednak wskazać, że działania zmierzające do ustalenia prawidłowości obsadzenia TK i w konsekwencji uznania bądź nieuznania danego wyroku za sententia non existens, podyktowane są koniecznością zapewnienia stabilizacji systemu prawnego i wyeliminowania zeń orzeczeń wydanych z naruszeniem prawa. W konsekwencji – jak mniemam – trudno tu mówić o jakimkolwiek przewinieniu dyscyplinarnym.
Czy zatem wyrok w sprawie K 1/20 można uznać za przykład sententia non existens? Przyjmując argumentację P. Polaka oraz mając na względzie obecną rolę ustrojową TK, przychylam się do stanowiska, że odpowiedź na to pytanie jest twierdząca. W składzie orzekającym zasiadała bowiem osoba nieuprawniona do orzekania oraz sędzia, co do której zachodziły przesłanki jej wyłączenia jako iudex suspectus. Oznacza to, że omawiany „wyrok” choć funkcjonuje w stanie faktycznym (został wszak opublikowany – i słusznie – w Dzienniku Ustaw), to jednak w ujęciu procesowym może zostać potraktowany jako sententia non existens ze wszystkimi tego konsekwencjami.
08.02.21 r.