Tytuł prezentowanego tekstu nie dotyczy Indian peruwiańskich czy azteckich albo też innych ludów, które wybrały sobie słońce za Boga. Słowa te: „Witam was dzieci słońca” – wypowiedział prof. Zygmunt Ziembiński w auli uniwersyteckiej, wygłaszając przemówienie do absolwentów Wydziału Prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu na naszym zjeździe w 1986 r. Rocznica była okrągła, bo od ukończenia studiów minęło 20 lat.
Czym jest prawo…
„gdy mnie nie pytają – wiem,
gdy mnie nie pytają – nie wiem”
— św. Augustyn
W tym czasie wielu z nas zdołało już osiągnąć zawodowe sukcesy, awansować na odpowiedzialne stanowiska w wymiarze sprawiedliwości. Miny musieliśmy mieć mocno zdziwione, bo profesor pospieszył z wyjaśnieniem dlaczego użył tego określenia dodając równocześnie czego (Jego zdaniem) nauczono nas na uniwersytecie.
Okres naszych studiów 1961-1966 to czas społecznego spokoju, politycznej słonecznej pogody, czas dostępu do współczesnej literatury oraz możliwość działania w organizacjach młodzieżowych (innych niż ZMS). Pierwsze przejawy społecznego niepokoju przypadły na rok 1968 i 1970 oraz na lata późniejsze.
Zdaniem Profesora pobrana edukacja nauczyła nas pozytywizmu prawniczego, koniec którego liczni autorzy zapowiadali w artykułach lansujących obecnie tzw. mediacje. Miała być sposobem na zlikwidowanie zatorów sądowych. Zdaniem wielu z nich mediacja to ciągle przyszłość wymiaru sprawiedliwości. Mimo zaangażowania wielu środków finansowych i organizacyjnych – efekt tych działań uznać należy za mizerny.
Postanowiłem sprawdzić co w latach 60-tych zawierała na temat pozytywizmu prawniczego pierwsza Mała Encyklopedia Prawa nabyta przeze mnie jeszcze w studenckich czasach, za skromne środki i ciągle obecna na regale z wydawnictwami prawniczymi. Na stronie 507 ww. pozycji pod hasłem pozytywizm stwierdza się:
„(…) teoria prawa, panująca w okresie kapitalizmu wolnokonkurencyjnego, w drugiej połowie XIX wieku i na początku XX. Doktryna pozytywizmy stanowi reakcję na wszystkie szkoły prawa natury oraz na wsteczne szkoły: historyczną oraz katolicką (…)”
„(…) Cały program pozytywizmu sprowadza się do tego, że prawnik powinien operować wyłącznie materiałem prawnym, powinien normy prawne w sposób należyty interpretować oraz stosować (…)”
„(…) Pozytywiści programowo abstrahują od wszelkich rozważań socjologicznych, od zagadnienia celowości pewnych ustaleń prawnych od wszelkich rozważań de lege ferenda. Jest to wyraz ideologii burżuazyjnej, która zdobyła władzę, pragnie swe panowanie klasowe umocnić, a samą władzę sprawować w sposób praworządny.”
„(…) Zadanie nauki prawa zdaniem pozytywistów, nie polega na wyjaśnieniu społecznych źródeł i roli prawa, lecz na precyzowaniu jego zasad, tłumaczeniu konsekwencji i bezstronnym dedukowaniu słusznych, logicznych wniosków. Prawo winno zabezpieczać pewność, porządek, bezpieczeństwo.”
„Pozytywistycznym ideałem państwa jest tzw. państwo prawne (…)”
Tyle stara, bo licząca sobie już 57 lat encyklopedia. W Prawniczym Słowniku Wyrazów Trudnych pod redakcją Jana Bocia pod hasłem doktryna państwa prawnego stwierdza się:
„ (…) relacja między państwem a prawem w państwie prawnym jest wbrew sformułowaniu stosunkiem między obywatelami a państwem kontrolowanym przez prawo. W efekcie treść prawa i jego empiryczna realizacja nie mogą uwolnić się od przymiotnika praworządny czy legalny, albowiem niewątpliwie zarówno państwo, w którym działa się niepraworządnie, jak i państwo, w którym działa się nielegalnie są przeciwne państwu prawnemu. I nawet w sytuacji gdy, w teorii prawa publicznego nie utożsamia się praworządności i legalności z konstytucją i ideami państwa prawnego, pojęcia te znajdują się wobec siebie w wielkim uzależnieniu, a niekiedy w ewidentnej tożsamości.
Po raz pierwszy ww. termin użyty został w 1798 r. przez niemieckiego prawnika Placidusa i oznaczał według niego potrzebę przeciwstawienia się despotyzmowi książąt przez zapewnienie ludziom takiego przysługującemu im wspólnego dobra, które główne prawo człowieka utożsamia z wolnością (…).”
„(…) W Polsce idea państwa prawnego (w brzmieniu dosłownym, a nie w kontekście praworządności) została wprowadzona do konstytucyjnych postanowień w roku 1989, a Trybunał Konstytucyjny zaczął formować w swoim orzecznictwie zasady tego państwa. Zasady te ciągle nie są ugruntowane ostatecznie a ich lista nie jest zamknięta. Dziś państwo prawne to także wydzielenie pola działań i wynikłych z tych działań stosunków, które można wyodrębnić jako poddane generalnej czy zindywidualizowanej regulacji prawnej. I tą cechą wyróżniają się one spośród innych przedsięwzięć w państwie, w tym zwłaszcza bloku przedsięwzięć politycznych (…)”.
Nie spierając się o definicję prawa (w sensie doktrynalnym) pozostaniemy przy poglądzie św. Augustyna i odpowiedzmy na pytanie czy prawo jest autonomiczne? Czy istnieje samo dla siebie?
W tej sprawie prawnicy nie mają jednoznacznych poglądów, dotyczy to zarówno praktyków, jak i naukowców zajmujących się prawem jako przedmiotem badań.
Według L.L. Fullera „ujęcie prawa jako wartości samej w sobie, prowadzi zazwyczaj do wskazania takich wartości, jak ład społeczny, legalność i praworządność, i związane z tym pewność prawa i przewidywalność wyników jego stosowania. Spojrzenie na prawo w takiej pozycji pozwala dostrzec jego znaczenie jako pewnej odrębnej całości, zasługującej na społeczny szacunek, bez potrzeby jednoczesnego dokonywania oceny poszczególnych uregulowań prawnych”. Nadto zdaniem Fullera „na wewnętrzną moralność prawa składają się następujące wartości: ogólność prawa, ogłaszanie prawa, niewyznaczanie przez prawo obowiązków niemożliwych do spełnienia, stabilność prawa oraz zgodność między działaniem urzędowym a ustanowionym prawem. Postulaty te wyznaczają zarówno samo pojęcie prawa jak i warunki skutecznego działania prawa. I chociaż zachowanie przez prawo tych właściwości nie zapewnia samo przez się jego materialnej sprawiedliwości, to jednak pozwala na zachowanie autonomii prawa i utrudnia wykorzystywanie norm jako instrumentu realizowania arbitralnych decyzji politycznych (…)”.
Natomiast L.M. Friedman „jako naczelną zasadę przyjmuje, że zasadnicze struktury prawne nie są samowystarczalnymi, zamkniętymi bytami podległymi jedynie własnej logice, tradycjom i imperatywom. Nie mają racji ci badacze prawa, którzy sądzą, że mają dowody na mocną i trwałą niezależność prawa i przedstawiają jego świat jako potężny byt kulturowy, uważają prawników i sędziów za coś w „rodzaju plemienia o własnych ścisłych, imperialnych zwyczajach, które zamieniają się powoli i opierają się naciskowi świata zewnętrznego” (…)”
Należę do schodzącego już ze sceny sądowej pokolenia, który w swoim życiu zawodowym wypełniał obowiązki pełnomocnika i obrońcy prawie 50 lat. Kiedy odbywałem aplikację sądową, spotkałem się z nauczycielami zawodu sędziowskiego, którzy kończyli studia prawnicze przed II wojną światową, jak również z tymi, którzy uzupełniali swoje wykształcenie jako absolwenci szkół prawniczych, a wcześniej szewcy, krawcy lub aktywiści polityczni. Cechowała ich przede wszystkim znajomość życia i ludzi. Mieli za sobą różne doświadczenia życiowe a aparat wymiaru sprawiedliwości stwarzał im pewną samodzielność, która w zależności od czasu graniczyła z niezawisłością.
Przychodząc na aplikację sądową z dyplomem uniwersyteckim czułem się jak prawdziwy książę. Byłem młody, niedoświadczony życiowo i marzyłem o sądzie w którym za sędziowskim stołem zasiądą wyłącznie magistrowie prawa, absolwenci uniwersytetów, wykształceni właśnie w duchu pozytywizmu prawniczego, który normą konstytucyjną stał się dopiero w 1989 r.
W trakcie mojej pracy zawodowej marzenie się spełniło. Zmienił się ustrój, minęła rosyjska okupacja wojskowa, można było głosować według własnego uznania, a nie na „mniejsze zło”, zlikwidowano cenzurę, itd. Sale sądowe wypełniły same „dzieci słońca” z orłem Rzeczypospolitej na piersiach. I jakoś nie widać tego słońca na salach rozpraw. Zrobiło się pochmurnie, niekiedy nieprzyjemnie.
Zauważalne stało się „rozbicie” poszczególnych samorządów zawodowych. Zniknęło poczucie przynależności do „rodziny” prawniczych zawodów. Reformy prawa nakładały na sędziów coraz więcej obowiązków bez zwiększonej obsady personalnej. Galopada zmian kodeksowych, przekraczająca znacznie setkę we wszystkich kodeksach na krótkiej przestrzeni czasu, destabilizowała prawo. Wprowadzane zmiany proceduralne zamiast przyspieszyć postępowanie wręcz je utrudniały w efekcie wydłużając rozpoznawanie spraw. Widoczne stało się, że niektóre z tych zmian redagują autorzy, którzy nigdy bądź niezwykle rzadko brali udział w rozprawach lub realizowali „naukową poprawność” daleką od praktyki. Mimo licznych zmian kodeksów karnych zasada kontradyktoryjności nadal jest nie zrealizowanym postulatem. W procedurze cywilnej prawda obiektywna znikała z sal sądowych zastępowana prawdą formalną. Zasada dyskrecjonalnej władzy rozumianej jako służące organom publicznym (czytaj sędziom) uprawnienie do władczego kształtowania stosunków publicznych i prywatnych, które opiera się na normach prawnych, dających legalną możliwość różnych zachowań organów, stała się przysłowiowym gwoździem do trumny wprowadzanych zmian. W uzasadnieniach pojawiły się sformułowania „zawodowy pełnomocnik” w miejsce po prostu pełnomocnik. Określenie to z reguły sugerowało czytelnikowi uzasadnienia, że ktoś czegoś nie dopełnił i winien jest takiego, a nie innego rozstrzygnięcia. Sądy rozstrzygając sprawy za tym terminem często kryły swój brak aktywności i motywy swego orzeczenia w „duchu formalnym”.
W praktykę sądową wkradło się zamieszanie i różnorodne praktyki co do sposobu procedowania. Dopiero Sąd Najwyższy w jednym ze swoich orzeczeń musiał przypomnieć, że wprowadzone zmiany w tym dyskrecjonalna władza sędziego nie powodują wyparcia z sal sądowych prawdy obiektywnej, a sądy są zobowiązane do aktywności procesowej.
Uważam, że obecnemu sądowi, „dzieciom słońca” potrzebna jest reforma niekoniecznie strukturalna, ale bezwzględnie proceduralna. Konieczne jest również uwzględnienie przesłanek odwołujących się do wiedzy, logiki i doświadczenia życiowego sędziów. Postulat powołania na stanowisko sędziowskie osoby, która ukończyła stosowny wiek (np. 30 czy 35 lat) i w tym czasie zdobyła wiedzę o życiu i prawie, zasadach jego stosowania nie tylko na uniwersytecie czy aplikacji zawodowej, ale w kancelariach adwokackich i radcowskich czy w instytucjach odpowiedzialnych za tworzenie prawa itp. – jest wciąż aktualny. Ciągle brak jasno i wyraźnie określonych kryteriów powoływania na stanowisko sędziego. Jestem zdeklarowanym zwolennikiem poglądu o „koronie zawodów prawniczych” i koronę tą chciałbym widzieć właśnie na głowie sędziego. To on ma być niezawisły, „nieprzemakalny”, niezależny od władzy politycznej i właściwie wynagradzany.
I znowu muszę marzyć o innym sądzie niż ten, któremu przychodzi się zmierzyć młodym prawnikom.
Proponowana w chwili obecnej reforma sądów w brzmieniu zawetowanym przez Prezydenta jest – krótko pisząc – nie do przyjęcia dla „etycznego prawnika”. Prawnicy są potrzebni do funkcjonowania państwa prawnego, jak również mogą być użyteczni przy demontażu tego państwa. Środowisko prawnicze jest podzielone tak jak całe społeczeństwo polityką Prawa i Sprawiedliwości, która w moim odczuciu dąży do postawienia znaku równości między interesami partyjnymi, a interesami narodu, w imieniu którego sprawują władzę. Chęć utrzymania tej władzy nie może odbywać się poprzez pseudo reformy struktur sądowych i likwidacji niezawisłości sędziów. Zagwarantowanie konstytucyjnych wartości demokratycznego państwa prawa staje się niezbędnym minimum. Solidarność prawników w powstrzymywaniu tych negatywnych procesów jest niezbędna. Granice prawniczych zachowań wyrażają zasady etyki.