Proces Rudolfa Hössa – byłego komendanta obozu oświęcimskiego – był czwartym z kolei prowadzonym przeciwko zbrodniarzom hitlerowskim, jaki odbywał się przed Najwyższym Trybunałem Narodowym. Żaden jednak z tych trzech poprzednich nie wzbudził takiego zainteresowania jak właśnie ten. Nie kojarzyło się to z sensacją czy pogonią za potrzebą niezdrowych emocji, ale wynikało jedynie z faktu, że Auschwitz był synonimem tragedii osobistej zbyt wielu polskich rodzin.
Proces miał być, jak sugerowano, skierowany przeciwko ideologii, która zrodziła obozy koncentracyjne i obozy zagłady, czyniąc z nich narzędzie do rozwiązywania przez III Rzeszę problemów polityki narodowościowej i rasowej, związanej z wprowadzaniem „nowego ładu” w Europie. Höss został wydany Polsce przez brytyjskie władze okupacyjne Niemiec w maju 1946 roku.
Ten dygnitarz nazistowski w młodości chciał zostać księdzem, ale stwierdził, że został przez kościół zdradzony. Pojawiły się domysły, że mogło chodzić o złożone mu propozycje usług seksualnych przez jednego z duchownych.
W 1922 roku zapisał się do NSPAP (legitymacja członkowska nr 3240), a 26 maja 1923 roku razem z Martinem Bormanem uczestniczył w zabójstwie Waltera Kadowa – bezrobotnego nauczyciela języka niemieckiego. Odbył wyrok w połowie z orzeczonych dziesięciu lat pozbawienia wolności za Bormana, będąc uznanym jedynie nieumyślnego zabójstwa. Po opuszczeniu zakładu karnego został polecony za swoją postawę w trakcie odbywania kary Heinrichowi Himmlerowi.
15 kwietnia 1946 roku Rudolf Höss składał zeznania w Norymberskim Pałacu Sprawiedliwości przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym. Był wówczas przekonany, że to koniec jego odpowiedzialności. Nie wierzył w wydanie go stronie polskiej.
Już w Norymberdze w czasie procesu głównych zbrodniarzy nazistowskich, budził ciekawość swoją postawą, poczynając od oskarżonych, sędziów, adwokatów i, co istotne, więziennych psychologów. Był, jak stwierdzono, „okropnie i przerażająco normalny”. Psycholog Gustave Gilbert odnotował apatyczność Hössa zauważając, że nawet perspektywa stryczka nadmiernie go nie martw. Drugi z psychologów Leon Goldensohn użył jeszcze bardziej ostrych sformułowań, oceniając stwierdzenie Hossa: „Ja nikogo nie zamordowałem, bo byłem tylko dyrektorem programu eksterminacji w Auschwitz”. W trakcie składania zeznań sprawiał wrażenie człowieka o braku jakichkolwiek wrażliwości czy empatii.
Hans Frank – Gubernator Generalny Polski, jeden z przywódców Trzeciej Rzeszy, twórca jej systemu prawnego, stwierdził: „To było dno całego procesu, usłyszeć człowieka mówiącego własnym głosem, że zgładził z zimną krwią dwa i pół miliona osób. To coś, o czym ludzie będą mówili przez tysiące następnych lat.”. Trzeba pamiętać, że ten współautor i jeden z głównych wykonawców eksterminacji Polaków i Żydów, rabując w 1945 roku dzieła sztuki w Krakowie, uciekł do Bawarii, gdzie został aresztowany. Dobrowolnie oddał swój dziennik służbowy, który stał się jednym z najważniejszych dowodów w procesie Norymberskim.
Na sali sądowej Rudolf Höss i Hans Frank mierzyli się wzrokiem. Ten ostatni stwierdził, że kiedy przeczytał w gazecie notatkę, że doktor Jacob, żydowski prawnik z Monachium, zginął w Oświęcimiu, to przypomniał sobie, że był to najlepszy przyjaciel jego ojca. Höss zaś był tym człowiekiem, który na zimno zamordował tego wspaniałego, prawego, starszego pana.
Jako świadek Höss twierdził, że: „Wszyscy byliśmy tak wyszkoleni, by słuchać rozkazów, choćby były bezmyślne. Himmler, podobnie jak my zakładał działanie według rygorystycznego, ale koniecznego kodeksu honorowego”.
Po aresztowaniu i przekazaniu naszemu krajowi postępowanie prowadziła Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Krakowie pod nadzorem sędziego Jana Sehna z rekomendacji premiera Józefa Cyrankiewicza. To on zorganizował proces zbrodniarza nazistowskiego i, co najważniejsze, nakłonił go do spisania przed egzekucją wspomnień. Dzięki temu powstała książka, która do dzisiaj stanowi jedną z najbardziej poruszających okazji do zajrzenia w umysł masowego mordercy. Została ona opublikowana drukiem w Polsce w 1951 roku.
Jan Sehn przystępując do przesłuchania Höss posiadał już obszerny materiał dowodowy. Czynności odbywały się w gabinecie sędziego każdego dnia. Rudolf Höss przekazywał pełne informacje, nie powstrzymując się przed ceną, jaka przyjdzie mu zapłacić w przyszłym procesie. Ciekawostką tego postępowania jest fakt, że Jan Sehn uzyskał dla przesłuchiwanego dodatkowe racje jego ulubionych papierosów, co ułatwiało kontakt i spowodowało otwarcie się zbrodniarza, nie tylko na sprawy związane z obozem, ale także początkami działalności nazistowskiej. Dzięki takiej formie przesłuchania uzyskany materiał dowodowy był znacznie obszerniejszy, niż ten przekazany z Norymbergii. Zabezpieczono również na potrzeby przyszłego procesu oryginalne dokumenty, których Niemcy nie zdążyli zniszczyć w obozie oświęcimskim. Śledztwo zostało zakończone w grudniu 1946 roku.
Rozpoczęcie rozprawy było możliwe jednak dopiero w marcu 1947 roku, a to z uwagi na toczący się przed Trybunałem proces przeciwko Ludwigowi Fischerowi – byłemu gubernatorowi dystryktu warszawskiego. Od początku wątpliwości wywoływało miejsce prowadzenia procesu. Prognozowano, czy będą to Katowice, z uwagi na położenie obozu, czy też Kraków, gdzie zgromadzono cały materiał dowodowy. Ostatecznie zdecydowano, że ze względu na międzynarodowy zasięg tego postępowania, proces winien odbywać się w Warszawie. Postępowanie sądowe tłumaczone było na bieżąco na cztery języki: niemiecki, francuski, angielski i rosyjski. Obowiązywały karty wstępu uprawniające do uczestniczenia tylko w jednym posiedzeniu – rannym lub popołudniowym. Wśród obserwatorów zagranicznych była m.in. delegacja amerykańska reprezentująca gen. Telforda Taylora – głównego prokuratora przy Trybunale Wojskowym w Norymberdze. Składowi przewodniczył sędzia SN dr Alfred Eimer, a wotowali mu także sędziowie tego Sądu dr Witold Kutzner i dr Józef Zembaty. W składzie orzekającym zasiadało ponadto pięciu ławników – posłów Sejmu Ustawodawczego. Z uwagi na wagę procesu powołano sędziów i ławników zapasowych. Oskarżali prokuratorzy Trybunału dr Tadeusz Cyprian i Mieczysław Siewierski. Obrońcami z urzędu wyznaczonych zostało dwóch warszawskich adwokatów Tadeusz Ostaszewski i Franciszek Umbreit.
Rozpoczynając proces sędzia Alfred Eimer odwołał się do składu orzekającego, prosząc, aby w sposób wnikliwy analizowali nie tylko zeznania świadków, ale także wystąpienia obu obrońców. Fakty i okoliczności tej sprawy miały być ustalone w oparciu o „rzeczywistą i niezakłamana prawdę”. Swoje wystąpienie zakończył słowami: „Obywatele Sędziowie. Pomni wielkiej odpowiedzialności naszej wobec zmarłych i żywych nie traćmy z oczu tego, o co toczył się bój miłujących wolność narodów. Poszanowanie godności człowieka stanowiło ten wielki cel, niechże będzie on również udziałem oskarżonego, bowiem przed Sądem staje przede wszystkim człowiek. Na stole sędziowskim zgodnie z przedwojennymi procedurami stał krucyfiks, przypominający o mówieniu prawdy.
Warto tu wspomnieć, że w pierwszym dniu procesu o godz. 9:10, gdy został wprowadzony na salę sądową z eskortą milicji oskarżony, zapanowała głęboka cisza. Höss zatrzymał się na ułamek sekundy, jakby trochę zaniepokojony. Miał wygląd przeciętnego człowieka, jakich tysiące można było spotkać w tym czasie na ulicach Warszawy. Ubrany był w mundur wojskowy bez dystynkcji. Kiedy dostrzegł jednak obu adwokatów momentalnie się uspokoił. Znał ich z wcześniejszych spotkań. Ukłonił im się lekkim skinieniem głowy i zajął swoje miejsce na ławie oskarżonych.
Arbeit macht frei – hasło wypisane wielkimi literami na głównej bramie wiodącej do obozu oświęcimskiego było kompletnym zaprzeczeniem ponurej rzeczywistości, jaka spotykała więźnia po jej przekroczeniu. Höss w swoich wyjaśnieniach przekonywał, że przekroczenie obowiązkowych 12 godzin pracy przez więźniów wynikało z rozkazów Reichsführera SS Heinricha Himmlera. Twierdził ponadto, że osadzonych wykorzystywał co prawda do granic ich fizycznych możliwości, ale zawsze z uwzględnieniem preferencji zawodowych. Więźniowie byli pozbawieni wynagrodzeń, ale za ich pracę przedsiębiorcy, w tym także zewnętrzni, przekazywali środki finansowe zarządowi obozu. Dla przykładu podam, że rafineria nafty w Trzebionce płaciła po 4 marki dziennie za pracę robotnika niewykwalifikowanego, a 6 marek za posiadającego uprawnienia.
Według Hössa ogólny nakład wszystkich wydatków na jednego więźnia w obozie wynosił (łącznie z utrzymaniem całej załogi) około 1,5 marki dziennie. Twierdził, że kapo i vorarbeiterzy byli pisemnie pouczani o należytym obchodzeniu się z więźniami i szczególnie uczulani na przypadki ewentualnego maltretowania. Tak wyjaśniał nazistowski dygnitarz, który mieszkał w domu położonym przed bramą obozu – i to 100 metrów od kominów krematoriów. Założył jednak dla lepszego widoku ze swoich okien park z egzotycznymi roślinami, które nigdy w Polsce wcześniej nie rosły.
Klimatologiem w tym ogrodzie był przedwojenny adwokat Mieczysław Maślanko, urodzony w Warszawie w rodzinie żydowskiej. Po aresztowaniu w 1943 roku osadzony został w gettcie, a następnie przewieziony do obozów w Majdanku i Oświęcimiu. Wspominam tutaj o tym przedstawicielu Palestry, ponieważ zwrócił się do niego o przyjęcie obrony aresztowany i wydany Polsce Erich Koch dygnitarz nazistowski. Ten Gaulaiter Ukrainy i Prus Wschodnich skazany został w 1959 roku przez Sąd Wojewódzki w Warszawie na karę śmierci, której nie wykonano nie tylko z uwagi na stan zdrowia. Jak twierdzą niektórzy z historyków, posiadał wiedzę co do miejsca ukrycia bursztynowej komnaty. Koch tajemnicy nie ujawnił, a mecenas Maślanko obrony nie przyjął. Nazwisko tego adwokata figurowało na tzw. „tajnej liście obrońców wojskowych”, dopuszczonych do obron w szczególnych sprawach, jakie toczyły się przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie.
Lista ta prowadzona była przez prezesa tego sądu Ilię Rubinowa, w porozumieniu z Urzędem Bezpieczeństwa. Mieczysław Maślanko to adwokat kontrowersyjny, będący obrońcą wojskowym występującym w największej liczbie w skali kraju ważnych procesach przed sądami wojskowymi. W postępowaniach sądowych ks. bp. Czesława Kaczmarka i Adama Doboszyńskiego zarzucono mu bierną obronę i pełną akceptację zarzutów oskarżenia. Jego praktyka zawodowa w tej kwestii była przedmiotem badań Komisji do spraw działalności obrończej adwokatów w tzw. „tajnych procesach”, powołanej uchwałą Rady Adwokackiej w Warszawie. Akta komisji zaginęły, a sprawę umorzono.
Wyjaśnieniom oskarżonego przeczyli świadkowie, mówiący o stosowanych wobec nich karach fizycznych, w tym także ze strony Hössa, jak również dokonywanych samookaleczeniach, aby trafić do bloku szpitalnego. Akcentowano szczególnie drastyczne akty okrucieństwa wobec Żydów i księży.
Höss w trakcie swego procesu odmówił ustosunkowania się do zeznań świadków, starając się wykazać, że cechowało go łagodne odnoszenie się do wszystkich bez wyjątku osadzonych. Twierdził, że określenia „sonderaktion” – specjalna akcja, czy „sonderbehandlung” – specjalne traktowanie, są mu zupełnie obce i niezrozumiałe.
Bardzo obszerną opinię na temat masowej zagłady Żydów w Oświęcimiu złożył biegły Nachman Blumental – dyrektor Centralnej Żydowskiej Komisji Historycznej w Warszawie. Obliczenia biegłego co do ilościowego rozwiązania kwestii żydowskiej poprzez eksterminację pokrywały się z wyjaśnieniami Hössa i zamykały się liczbą około 1.6000.000 osób.
W trakcie procesu pojawiły się kwestie związane z działaniami ruchu oporu wśród więźniów, ale temat ten został potraktowany bardzo marginalnie. Mogło tak się stać za przyczyną Józefa Cyrankiewicza, przedwojennego członka PPS, który z czasie wojny trafił do Auschwitz. Nie akceptował pozycji w tym ruchu Witolda Pileckiego, aresztowanego w maju 1947 roku, który w trakcie misji w obozie pojednał nienawidzących się polskich socjalistów i nacjonalistów. W trakcie późniejszego procesu rotmistrza nie tylko wysłał do Sądu list, w którym odżegnał się od jakichkolwiek z nim kontaktów, to ponadto stwierdził „Pileckiego należy osądzić z całą surowością prawa, bez taryfy ulgowej”. Orzeczono karę śmierci, którą wykonano 25 maja 1948 roku w Areszcie Śledczym Warszawa – Mokotów. Jest to jednak temat na odrębną publikację dotyczącą osoby „wiecznego premiera” (sprawował urząd od 1947 do 1970 roku, z przerwą pomiędzy latami 1952 a 1954, kiedy był wicepremierem.). Mówiono o nim, że otrzymał order Gwiazdy Betlejemskiej. „Za co?” – pytano. Odpowiedz brzmiała: „za uporczywe trzymanie się żłobu.”
Przewód sądowy trwał 15 dni. W jego toku zeznania złożyło 85 świadków, a czterech biegłych przedstawiło obszerne ekspertyzy. Zeznania siedmiu świadków i opinie dwóch dalszych biegłych zostały odczytane z uwagi na ich nieobecność. 28 marca, w szesnastym dniu rozprawy głos zabrali obaj prokuratorzy. Ich przemówienia trwały przeszło trzy godziny. Tadeusz Cyprian przedstawił budzącą grozę wizję Oświęcimia i Brzezinki konkludując, że „gdyby Niemcom faszystowskim udało się opanować Europę, to czyniliby to po trupach Słowian i innych narodowości”. Mieczysław Siewierski apelował do Trybunału, aby zachowanie oskarżonego oceniać na płaszczyźnie prawnej i etycznej, bez dążenia do zaspokojenia uczucia gniewu i oburzenia. Kończąc stwierdził, że nic nie jest w stanie wyrównać krzywd, które Rudolf Höss wyrządził swoim działaniem. Obaj prokuratorzy opisali los przeciętnego więźnia od momentu przywiezienia do obozu, aż do chwili, jak stwierdzili, „ponurej” śmierci. Wnieśli o wymierzenie kary najwyższej.
Po wystąpieniach oskarżycieli swoje stanowisko przedstawili obrońcy. Mieli oni niewątpliwie bardzo trudne zadanie. Pomijając bowiem zupełnie zrozumiałe odniesienie emocjonalne przeciwko oskarżonemu, to przeprowadzony przewód sądowy nie dostarczył im żadnych okoliczności przemawiających na korzyść ich klienta. Pomimo tych trudności obrona była bardzo profesjonalna. Adwokat Ostaszewski, który przemawiał jako pierwszy, w historycznym skrócie omówił początki i rozwój imperializmu niemieckiego, nieco więcej uwagi poświęcając organizacji SS, którą nazwał „szkołą morderców”. Stwierdził, że na osobowości oskarżonego zaciążyło ukształtowane zachowanie w trakcie szkolenia w tych właśnie formacjach. Obrońca akcentował, że na zbrodnicze postępowanie miały niewątpliwie także wpływ system oraz ideologie narodowosocjalistyczne, które były jego wytworem. Drugi z obrońców adw. Franciszek Umbreit, nie kwestionując podstawowych tez oskarżenia podkreślił, że Höss był narzędziem całego przemyślanego systemu wymuszania zachowań u podbijanych narodów. Obaj obrońcy złożyli końcowe wnioski o wydanie sprawiedliwego wyroku.
W ostatnim słowie Rudolf Höss oświadczył, że jako komendant obozu oświęcimskiego poczuwa się do odpowiedzialności za wszystko, co się w nim działo, a także śmierć więźniów. Prosił jedynie, aby pozwolono mu napisać obszerny list do rodziny i odesłać obrączkę ślubną.
Trzeba pamiętać, że obrączka ta była przedmiotem ustalenia tożsamości jej właściciela przez Brytyjczyków. Po zakończeniu działań wojennych ukrywał się pod nazwiskiem Franz Langer. Żona zajmowała w całym systemie określone miejsce – „małżonki komendanta Auschwitz”, który został następnie mianowany szefem Inspektoratu Obozów Koncentracyjnych w Głównym Urzędzie Administracji i Gospodarki SS. Na polecenie Himmlera powrócił do Oświęcimia w 1944 roku, by nadzorować zagładę Żydów z Węgier. Po kapitulacji Niemiec powróciła ona w rodzinne strony, nie wspominając nigdy o procesie swojego męża.
Ogłoszenie wyroku nastąpiło w dniu 2 kwietnia 1947 roku. Punktualnie o godz. 16:00 wprowadzono na salę oskarżonego, a kilka chwil później za stołem na podium zasiedli członkowie Trybunału. Wszyscy powstali z miejsc. Na sali zapanowała cisza. Przewodniczący spokojnym głosem oznajmił: „Trybunał Narodowy uznaje Rudolfa Hössa za winnego wszystkich przestępstw zarzuconych mu aktem oskarżenia, za wyjątkiem osobistego i moralnego znęcania się nad osadzonymi”. Za wymienione w czterech punktach wyroku zbrodnie Trybunał skazał Hössa na karę śmierci. Uzasadnienie wyroku obejmowało 64 strony maszynopisu.
W trakcie odczytywania orzeczenia Höss stał wyprężony na baczność ze wzrokiem utkwionym w jakichś niewidzialny punkt przed sobą. Najmniejszym drgnieniem mięśni twarzy nie okazał wzruszenia. Dawny komendant obozu oświęcimskiego przygotowany był na najsurowszy wymiar kary. Pogodził się z myślą, że przegrał stawkę życia, zachował jednak wewnętrzny i zewnętrzny spokój. Podziękował publicznie swoim obrońcom za trud, jaki włożyli w jego obronę. Oświadczył, że nie będzie składał prośby o ułaskawienie. Z relacji obu obrońców, przekazanych już po procesie, wynikało, że od momentu przekazania Hössa Polsce zrezygnował on z walki o życie i taką postawę reprezentował do końca.
Na drugi dzień po ogłoszeniu wyroku Minister Sprawiedliwości Henryk Świątkowski i Prezes Rady Ministrów Józef Cyrankiewicz zgodnie z petycją byłych więźniów wskazali, że miejscem egzekucji będzie Oświęcim. Rudolf Höss został przewieziony do więzienia w Wadowicach. Tam napisał ostatnie listy do rodziny i krótkie oświadczenie, w którym prosił Naród Polski o przebaczenie za „niewysłowione cierpienia”, które mu zadał. Egzekucję przeprowadzono 16 kwietnia 1947 roku na terenie obozu oświęcimskiego. Oczekując na powieszenie przebywał w bunkrze w bloku 11 zwanym „blokiem śmierci”. Poprosił jedynie o szklankę kawy.
Jeńcy niemieccy przygotowali specjalną szubienicę, mimo że zachowane były te, na których dokonywano egzekucji na więźniach – nie chciano ich hańbić powieszeniem zbrodniarza. Ksiądz katolicki, o którego sprowadzenie prosił Höss, zaczął odmawiać cichym głosem modlitwę za konających. O godz. 10:08 szczęknęła zapadnia szubienicy.
Po latach wnuk komendanta Auschwitz, Reiner Höss, zaoferował Izraelskiemu Instytutowi Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu Jad wa – Szem (powstał w 1953 roku w Jerozolimie jako izraelska instytucja państwowa) kupno przedmiotów należących do jego dziadka. Kupno, nie zaś darowiznę. Chodziło o skrzynkę o wadze 50 kg z oficjalnymi nazistowskimi regaliami, nóż do otwierania listów i niepublikowane dzienniki z obozu oraz fotografie z okresu prowadzonego śledztwa w Krakowie. Ten pomysł sprzedaży spuścizny po dziadku zrodził się po rozmowie z wnukiem Baldura von Schiracha – dawnego przywódcy Hitlerjugend.
Starałem się ustalić, jakie były dalsze losy zawodowe obu wyznaczonych z urzędu obrońców. Natknąłem się jedynie na lakoniczną notatkę, że adw. Tadeusz Ostaszewski wykonywał praktykę w Warszawie do połowy lat sześćdziesiątych, zaś osoba adwokata Franciszka Umbreita nigdzie nie pojawiła się poza procesem, o którym mowa w tej publikacji.
Dla pełnego obrazu tego postępowania należałoby przybliżyć sylwetkę sędziego śledczego Jana Sehna, którego imię nosi dzisiaj Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Wywodził się on z rodziny pochodzącej z Niemiec, gdzie w domu posługiwano się zarówno językiem polskim, jak i niemieckim. Jego brat Józef dokonał innego wyboru życiowego. Wpisał się wraz z całą rodziną (w tym z ojcem) na volkslistę i został przez Niemców mianowany sołtysem. Sehn od 1949 do 1965 roku kierował wspomnianym instytutem i, co istotne, dzięki swojej postawie, wiedzy i umiejętności zaistnienia w ówczesnej rzeczywistości uniknął utworzenia w jego strukturach Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPP. Miał jednak duże wsparcie w osobie wspomnianego już premiera Józefa Cyrankiewicza.