Może trochę po czasie, ale ilość komentarzy zamieszczonych w październikowym numerze (In Gremio Nr 102 – przyp. redakcji), odnoszących się do Nadzwyczajnego Kongresu Sędziów Polskich zmobilizowało mnie do odniesienia się do części poglądów wyrażonych w stanowiskach reprezentowanych przez autorów tekstów, opatrzonych wspólnym tytułem „Komentarze po Kongresie”.
Wydaje się, że jedynie przedstawiciele Fundacji Court Watch Polska byli jedynymi z komentatorów, którzy uczestniczyli w Kongresie (byli bezpośrednimi obserwatorami, słuchaczami). Uczestnikiem z własnej woli, z wewnętrznego przekonania i potrzeby zamanifestowania – wprawdzie biernym, ale osobistym uczestnictwem – poparcia dla idei Kongresu, byłam także ja.
I mnie, sędziego z ponad czterdziestoletnim stażem, jak i obserwatorów, Kongres przytłaczał liczebnością uczestniczących w nim sędziów. Wielość uczestników napawała dumą. Jeszcze nigdy w dziejach naszego sądownictwa nie zgromadziło się w jednym miejscu – i to dobrowolnie, na własny koszt, w wielu przypadkach w czasie urlopu, albo także kosztem czasu – mimo formalnie dnia wolnego od pracy – własnego, ale przeznaczonego na pisanie uzasadnień czy przygotowywaniem się do rozpraw tych „urzędujących” sędziów. Sobota i niedziela to także czas pracy sędziego z tym, że w przeciwieństwie do pozostałych dni tygodnia, dzielonego z czasem dla rodziny. Już fakt ten sam w sobie, niezależnie ile z merytorycznej dyskusji przebiło się do opinii publicznej, napawa dumą i pozwala mniemać na przyszłość, że stan praworządności, dla zachowania, którego równorzędności władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej nie pozostanie poza sferą zainteresowań i troski sędziów orzekających, ale i tych, którzy już służbę zakończyli, ale niezależność sądów
i niezawisłość sędziowska pozostaje dla nich nadrzędną wartością, której służyli wiele lat (tutaj wielki ukłon w stronę prof. Adama Strzembosza).
I nie wiem, jak bardzo chciałby argumentować prawnik Prezydenta, Pan mec. Paweł Mucha, że Kongres był przejawem politycznej działalności sędziowskiej (skądinąd zgodzę się ze stwierdzeniem i także oczekuję rzetelnej dyskusji, ale z udziałem środowiska sędziowskiego o problemach wymiaru sprawiedliwości i sposobach ich rozwiązania) to nie podważy, że był Kongres wyrazem niczego więcej ponad to, co było powodem jego zorganizowania (zasłużone podziękowania uczestników Kongresu dla organizatorów), a co znalazło odzwierciedlenie w podjętych uchwałach.
Kongres nie był środkiem – bo i nie mógł być jako „narzędzie” w ogóle temu nie przydatne – do odbudowywania zaufania do władzy sądowniczej, które wbrew obiegowym, a może raczej powtarzanym bez głębszej analizy przez różnego rodzaju dyskutantów w debacie, nie tyle szeroko publicznej, co medialnej – jeszcze w społeczeństwie ma. Kongres nie mógł służyć wypracowaniu metod, które usprawniłyby postępowania sądowe, bo tak liczny zjazd nie mógł temu służyć.
W przeciwieństwie do komentarza Pani adw. Magdaleny Muranowicz rozumiem, że tylko z reporterskiego obowiązku zostały wymienione w tym komentarzu w przeważającej większości głosy osób zaproszonych, a nie sędziów orzekających, którzy także zabierali głos, aczkolwiek przyznać należy, że w niewielkiej liczbie, co jednak – wbrew wypowiedzi jednego z sędziów – nie wynikało z faktu czasu udzielonego gościom Kongresu, ale braku chętnych do dyskusji ze strony sędziów. Każdy mógł się w określonym czasie do głosu zapisać i wyrazić swoje poglądy.
Osobiście uważam, że Kongres nie był miejscem do przedstawiania bieżących „bolączek” danego sądu, czy – skądinąd zapewne słusznej krytyce działania czy zaniechania danego sędziego funkcyjnego. Głosy zaproszonych znamienitych, merytorycznych autorytetów prawniczych odebrałam z wielkim uznaniem, jako podtrzymujących przekonania, że wbrew wszystkiemu wokół – warto i należy być wiernym ślubowaniu sędziowskiemu. Szczególnie w kontekst Kongresu wpisywał się głos profesora, b. Prezesa Sądu Najwyższego Węgier i b. Sędziego ETPCz prof. Andrasa Baka, którego przedstawienie własnej drogi zmagania się z dochodzeniem do wykazania nieposzanowania reguł obowiązującego prawa, co żywo kojarzyło się z naszymi problemami, jak chociażby nie powołaniem na urząd sędziów, którzy przeszli całą kwalifikacyjną drogę.
W tym kontekście, jako uczestnik Kongresu zwróciłam uwagę (zapewne każdy z nas na inny aspekt) na sygnalizowany nie po raz pierwszy przez prof. Ewę Łętowską brak komunikacji w relacjach sąd-obywatel, na niekomunikatywne, niezrozumiałe przez społeczeństwo uzasadnianie orzeczeń. Godząc się co do zasady z postulatem naprawienia relacji w tym zakresie
(aczkolwiek Pani Profesor, w rozsądnych granicach, gdyż nie dostrzegam na tym poziomie potrzeby jeszcze tłumaczenia ? wychowywania podsądnego ?, któremu sąd wymierza karę porządkową za niewłaściwe zachowanie na sali sądowej, reguły którego to tzw. dobre, a może w ogóle – wychowania są elementarne dla każdego, a takim przykładem Pani Profesor się posłużyła) chciałam zwrócić uwagę, że jest to zadanie może nie do końca dla sędziego uzasadniającego orzeczenie, które jest ograniczone wymogami przepisów procesowych.
Wydaje mi się to być zadaniem do spełnienia, przez w końcu nie małą rzeszę rzeczników prasowych sądów, jak i Krajowej Rady Sądownictwa. Rola rzeczników prasowych nie powinna ograniczać się do przekazywania informacji jakie „ciekawe” sprawy zawisły w danym sądzie, a po wyroku de facto powtórzenia jego treści. Nie spotkałam się, aby rzecznik prasowy jakiegoś sądu, przy okazji „głośnej” sprawy napisał i wytłumaczył, z jaką kwestią prawną sędzia musiał się zmagać, jaka norma prawna to zagadnienie reguluje i przybliżył rozwiązanie prawne w sposób zrozumiały dla nie prawników.
Również od rzecznika KRS oczekiwałabym takich wyjaśnień skierowanych do jeszcze szerszej niż danego sądu odbiorców publiczności. Znamiennym był tutaj jeden z wywiadów rzecznika prasowego KRS-u, Sędziego Waldemara Żurka (bardzo przeze mnie cenionego, jako w ogóle rzecznika KRS-u),kiedy odnosząc się do tej kwestii stwierdził, że sądy reagują dopiero, gdy jest głośno o danej sprawie (co pozostaje w zgodzie z rzeczywistością), ale jakby sam zapomniał pytać, gdzie był rzecznik KRS-u, aby wytłumaczyć obywatelom, dlaczego nie godzimy się z odmową Prezydenta RP powołania bez uzasadnienia na stanowiska sędziów, którzy pracowali latami i przeszli wiele kontroli nie tylko instancyjnych, ale i wizytatorów, opiniowani przez różne gremia sądowe (kolegia, zgromadzenia, wreszcie samą KRS), które to opinie i wizytacje zawierały uzasadnienia i wskazywały na konkretne rozstrzygnięcia i decyzje sędziego. To właśnie wyjaśnienie, a wręcz wyedukowanie społeczeństwa niewątpliwie nie obciążało rzeczników sądów, których sędziami byli Ci nie powołani przez Prezydenta.
I już tylko marginalnie, z pozycji sędziego apelacyjnego, w kontekście uwag Pani mec. Magdaleny Muranowicz. W żadnym razie na Kongresie nie odczułam, że jestem sędzią „pałacowym”. Nie wiem gdzie, kiedy i kto wymyślił takie określenie, ale Kongres, na którym byli sędziowie sądów wszystkich szczebli i Trybunałów, a wśród nich i także ci, którzy są już w stanie spoczynku (może jedynie mało w porównaniu z sądową rzeczywistością piastujących stanowiska tzw. funkcyjnych tj. prezesów sądów, ich zastępców czy też przewodniczących wydziałów) w najmniejszym stopniu nie podzielił sędziów, a był wyrazem jedności środowiska. Akceptacja uchwał Kongresu przez poszczególne ogólne zgromadzenia sędziów sądów apelacyjnych i okręgowych, tej jedności także dowodzi.