Zacznijmy od pytania z gatunku absolutnych truizmów: jeśli idziesz do lekarza, wolisz, by twój lekarz był wypoczęty, spokojny i przygotowany do twojej wizyty, miał na nią dużo czasu na dokładne badanie, a do tego czas i możliwości, by ewentualnie skonsultować swoją diagnozę z doświadczonymi kolegami lub sprawdzić najnowsze metody leczenia, czy też wolisz iść do takiego, który jest w skrajnym stresie, nie spał porządnie od tygodnia, spieszy się, bo oprócz ciebie ma trzydziestu innych pacjentów, słucha o symptomach w wielkim skrócie dodatkowo cię poganiając i w efekcie przepisuje antybiotyk na wszystko, licząc, że „jakoś to będzie”? A jeśli trzeba wykonać operację – czy poganiałabyś chirurga, czy też zależałoby ci na tym, by wykonał wszystkie elementy operacji po kolei, tak abyś wyszedł zdrowy do domu i nie musiał więcej wracać na salę operacyjną? Pytanie wbrew pozorom równie absurdalne, co aktualne.
Inne pytanie: ile czasu zajmuje ci wybór nowej lodówki? Zapewne najpierw idziesz do marketu ze sprzętem AGD, oglądasz, porównujesz parametry i ceny, a potem sprawdzasz opinie w Internecie, albo od razu sprawdzasz opinie, a potem oferty online. W każdym wypadku zajmie ci to pewnie około kilku godzin. A wybór samochodu? – zapewne zdecydowanie więcej. A zakup domu? A czy sprawa, z którą idziesz do sądu, np. o alimenty na twoje dziecko, o ustalenie ojcostwa, o zapłatę, czy też sprawa, w której prokurator oskarżył cię o spowodowanie wypadku, jest dla ciebie tak ważna jak zakup lodówki, zakup samochodu czy może zakup domu? Czy może jest to sprawa na wagę twojego życia?
Czy zatem chciałbyś, aby sędzia, który będzie twoją sprawę rozpoznawał, miał wystarczająco dużo czasu, by się do niej przygotować, by ją dokładnie przeczytać, by zastanowić się nad twoimi argumentami, zapoznać się z orzecznictwem, a następnie mieć tyle czasu na rozprawie, by wszyscy – zarówno ty, jak i świadkowie – mogli się swobodnie wypowiedzieć, przedstawić wszystkie argumenty, do tego by był spokojny i wypoczęty, czy też wolisz, by oprócz twojej sprawy na wokandzie widniało jeszcze 10 innych, sędzia cały czas cię poganiał, w dodatku wszystko trzeba było mu powtarzać kilka razy?
Ten opis wcale nie jest fikcją – sędziowie w dużych miastach mają do rozpoznania kilkaset spraw rocznie, częstokroć skomplikowanych, tzw. wieloosobowych, wymagających nie tylko dokładnego przeczytania na wstępie, ale też uzupełnienia wiedzy z zakresu najnowszego orzecznictwa (co jest szczególnie istotne w obliczu częstych ostatnio zmian prawa), czy też specyficznej materii, której niekiedy sprawa dotyczy (w swojej praktyce, jako sędzia orzekający w Warszawie, miałam już sprawę np. o hodowlę cieląt (tak, musiałam sporo doczytać), produkcję leków (też musiałam sporo doczytać) oraz browar piwny (tutaj doczytywanie miało nieco lżejszy aspekt)). Potrzeba na to czasu. Dodatkowo czas potrzebny jest na to, by strona mogła swobodnie przedstawić swoje argumenty, czuła się „wysłuchana” i miała przekonanie, że sąd traktuje jej sprawę z pełną powagą – że jest w sądzie podmiotem, a nie kolejnym numerem statystycznym. Czy można stan taki osiągnąć, gdy sędziom cały czas powtarza się, że pracują zbyt wolno, że rozpoznanie spraw trwa zbyt długo, a dodatkowo tego dnia na rozpoznanie oczekuje jeszcze kilkanaście kolejnych spraw? A w szafie sędziowskiej kolejnych kilkaset, których z każdym dniem przybywa, bo choć otwarcie mówi się, że system losujący nie jest sprawiedliwy, to nikt nie wie, na jakich zasadach działa? Otóż nie można. Stan utrzymującego się w ostatnich latach permanentnego poganiania doprowadza sędziego do stanu porównywalnego z lekarzem, wspomnianym na wstępie – przemęczonego, zniecierpliwionego, zestresowanego (wszak cały czas straszony jest odpowiedzialnością dyscyplinarną), pozbawionego czasu na przygotowanie się do sprawy, nie mówiąc o doskonaleniu zawodowym. Żadna siła nie zmieni tego, że wydajność zarówno fizyczna, jak i umysłowa każdego człowieka jest ograniczona i nikt – choćby miał najwyższe kwalifikacje – nie jest w stanie pracować powyżej zasobu swoich sił, a także tego, że każdy dzień ma jedynie 24 godziny, z których poza pracą trzeba wygospodarować przynajmniej kilka także na sen, czy czas z rodziną. W efekcie jakość orzekania faktycznie może być niska, a wyrok może zawierać błędy, co w efekcie narazi stronę na konieczność ponowienia całej „drogi sądowej”, jeśli orzeczenie takie zostanie uchylone następnie do ponownego rozpoznania. Podobnie nawet najwyższy stopień kultury osobistej sędziego na nic się zda, jeśli będzie on musiał osoby przesłuchiwane wciąż poganiać, ucinać ich wypowiedzi i dążyć do jak najszybszego zakończenia rozprawy, bowiem nadszedł już czas, by wywołać kolejną sprawę.
Czy tak jest wszędzie? Mam nadzieję, że nie – ale wystarczy, że jest tak w sądach rejonowych w dużych miastach, gdzie orzeka najliczebniejsza rzesza sędziów.
Zatem słysząc kolejne zapowiedzi reform, przyspieszenia postępowań i skrócenia czasu oczekiwania na rozpoznanie sprawy, za którymi nie idą żadne konkrety – może warto się zastanowić: czy chciałbym trafić do takiego sędziego, który moją sprawę rozpozna w 10 minut, po 10 minutach „przygotowania”, jako dziesiątą ze stu takich samych tego samego dnia…