Wielu z nas pamięta słowa George’a Orwella, który w „Roku 1984” pisał: „Wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła”. Czy można wyobrazić sobie bardziej trafną definicję tego, co dzieje się w polskim wymiarze sprawiedliwości w roku 2025?
W kontekście nadchodzących wyborów prezydenckich, które mogą okazać się przełomowe dla przyszłości naszego państwa, warto przyjrzeć się stanowi naszego wymiaru sprawiedliwości – instytucji, która z definicji powinna stać na straży ładu, prawa i sprawiedliwości, ale niestety coraz częściej staje się polem politycznej walki. Odniesienia do literackich mędrców, którzy od wieków ostrzegali przed zagrożeniami związanymi z koncentracją władzy, wcale nie wydają się przesadzone. Wręcz przeciwnie, stają się one dziś bardziej aktualne niż kiedykolwiek.
Sąd nad sądami
„Prawda jest wprost proporcjonalna do odwagi, z jaką się ją mówi” – pisał w „Zbrodni i karze” Fiodor Dostojewski. Dziś te słowa brzmią jak przestroga przed wygodnymi kłamstwami, którymi karmią nas politycy. Jakże łatwo manipulować prawdą, kiedy to sądy, te same, które powinny być niezależne i obiektywne, zaczynają podlegać wpływom, które nie mają nic wspólnego z misją wymiaru sprawiedliwości. Kiedy w Polsce zaczęto reformować sądy, zwrócono uwagę na to, że zmiany są niezbędne. Nikt nie zaprzeczy, że polski wymiar sprawiedliwości borykał się z licznymi problemami, a przewlekłość postępowań sądowych była jednym z najczęściej wskazywanych zarzutów. Lecz prawdziwe pytanie brzmi: czy wymiar sprawiedliwości można ulepszać kosztem jego niezależności?
W sytuacji, kiedy krajowa scena polityczna jest coraz bardziej podzielona, a zbliżające się wybory prezydenckie zapowiadają się jako jeden z najgorętszych punktów przełomowych, wszystko to zaczyna wyglądać na „rewolucję w białych rękawiczkach”. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na rolę, jaką w tym teatrze pełni Krajowa Rada Sądownictwa. Organ ten, z definicji mający stać na straży niezależności sądów, stał się polem gorącej walki politycznej. Nie sposób zignorować faktu, że reforma wymiaru sprawiedliwości w Polsce, choć niepozbawiona sensu, była i jest traktowana przez wielu jako instrument do zdobycia kontroli nad wymiarem sprawiedliwości. Dziś możemy mówić o swoistym „zawłaszczeniu” tego, co miało być apolityczne, o tym, że instytucje, które miały zapewniać sprawiedliwość, zaczynają podlegać wpływom, które nie mają nic wspólnego z obiektywizmem.
Warto sięgnąć tu po literackie odniesienie do „Wojny i pokoju” Lwa Tołstoja, gdzie autor ukazuje mechanizmy, w których losy ludzi zależą od potężnych instytucji, w których nie ma miejsca na pojedynczą jednostkę, a działania elity politycznej decydują o życiu całych narodów. To może brzmieć jak hiperbola, ale w kontekście naszej sytuacji, to właśnie polityczne decyzje wpływają na wybór składu sędziowskiego, co – nie ma co ukrywać – budzi liczne wątpliwości co do obiektywności sądów. Trzeba zadać sobie pytanie: czy w Polsce, w której zbliżają się wybory prezydenckie, będziemy mieli do czynienia z wolnym, niezależnym sądownictwem, czy raczej z sądami, które działają w interesie politycznej władzy?
Trybunał konstytucyjny: strażnik konstytucji czy narzędzie w rękach władzy?
Nie sposób pominąć Trybunału Konstytucyjnego, który z definicji miał być strażnikiem najwyższych norm prawnych i ochroną konstytucyjnych wartości. Jednak to, co miało być niezależną instytucją, zaczęło być traktowane jako narzędzie do realizowania politycznych celów. „Władza sądownicza powinna być jak tarcza, która chroni przed niebezpieczeństwem, ale nie może stać się bronią, którą się atakuje” – pisał kiedyś Albert Camus. Czy dziś możemy mówić o Trybunale jako o instytucji, która stoi na straży konstytucji, czy raczej stał się on kolejnym elementem gry politycznej? Ostatnie lata przyniosły liczne kontrowersje związane z jego składem i funkcjonowaniem, a decyzje, które zapadały, budziły niejednokrotnie wątpliwości co do ich zgodności z konstytucją.
Niewątpliwie, patrząc na wydarzenia ostatnich lat, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że zmiany w Trybunale są nie tyle dążeniem do naprawy systemu, ile próbą podporządkowania tej instytucji obecnej władzy. To z kolei prowadzi do pytania: czy możemy ufać, że Trybunał Konstytucyjny, który miał być niezależnym strażnikiem praw, nie stał się już instrumentem w rękach polityków? Sytuacja, w której obywatele tracą wiarę w niezależność Trybunału, prowadzi do poważnego kryzysu zaufania do całego systemu sądownictwa. A przecież „sprawiedliwość to nie tylko idea, to proces, który musi być uczciwy, przejrzysty i obiektywny” – mówił J.R.R. Tolkien. Kiedy system sądowniczy zaczyna podlegać presji politycznej, nie ma mowy o sprawiedliwości w tej formie, którą znamy z literatury.
Wybory prezydenckie: czy nowy prezydent obroni niezależność sądów?
W zbliżających się wyborach prezydenckich Polska stanie przed kluczowym wyborem: czy chcemy kraju, w którym niezależność sądownictwa będzie zagrożona, czy też odbudujemy system sprawiedliwości oparty na niezależnych instytucjach, które stoją ponad polityką? Prezydent, jako gwarant konstytucji, odgrywa tu kluczową rolę. Warto przypomnieć, że to on ma wpływ na powoływanie sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa oraz Trybunału Konstytucyjnego. Wybór prezydenta w 2025 roku może więc okazać się przełomowy – od tego, jaką postawę przyjmie nowy prezydent w kwestiach sądowniczych, zależeć będzie, czy Polska stanie na drodze ku prawdziwej reformie wymiaru sprawiedliwości, czy też utrwali się system, w którym sądy pozostaną w rękach polityków.
Podobnie jak w „Procesie” Franza Kafki, gdzie oskarżony nigdy nie dowiaduje się, za co jest winny, tak i w polskim wymiarze sprawiedliwości, często trudno dostrzec, gdzie kończy się władza, a zaczyna sprawiedliwość. Jeśli w 2025 roku nie dojdzie do fundamentalnej zmiany w podejściu do sądownictwa, będziemy skazani na coraz większy chaos prawny, który w końcu może doprowadzić do erozji podstawowych wartości państwa prawa.
Podsumowanie
Wydaje się, że nadchodzące wybory prezydenckie to nie tylko wybór osoby, ale także wybór przyszłości polskiego systemu sądownictwa. Warto zastanowić się, czy chcemy, by w Polsce panowała sprawiedliwość w tradycyjnym, literackim sensie, czy raczej będziemy świadkami dalszej erozji niezależności sądów, których misją będzie tylko wykonywanie politycznych poleceń. Zbliżający się moment wyborczy to moment, w którym każdy z nas powinien podjąć odpowiedzialność za przyszłość swojego kraju, bo, jak pisał Nietzsche, „ci, którzy walczą z potworami, powinni uważać, by nie stali się nimi”.
PS wszystkim czytającym dziękuję za uwagę. I równocześnie nieskromnie przyznaję, że powyższy tekst jest eksperymentem, w którym pozwoliłem zastąpić swoje pióro przez algorytm AI. Efekt może fascynować, zadziwiać, może zniesmaczyć. Jedno jednak jest pewne, algorytmy sztucznej inteligencji będą wrastać w nasze życie zdecydowanie silniej, głębiej i… nieprzewidywalnie.
Swoją drogą, obserwując próby reformowania polskiego wymiaru sprawiedliwości powoli odczuwam nadzieję, że jakiś algorytm jakiejkolwiek inteligencji przerwie ten żenujący spektakl. Każda będzie większa od kolejnych aktów kompromitacji, nieudolności i niekompetencji. Oczywiście można by w ślad za Beckettem rzec, że przy stoliku politycznych rozgrywek wszyscy czekają na Godota: Trzaskowskiego/Nawrockiego (*niepotrzebnego skreślić, ale nie zapominać).
Niestety, nadzieje na to, że widownia wstrzymuje oddech czekając na wejście kolejnego aktora, są mocno przesadzone. Patrząc na politykę obecnego rządu nie sposób nie dostrzec, że w istocie niewiele zmieniła się ona w stosunku do polityki poprzedników. Trudno się dziwić, wszak ma ona realizować oczekiwania wyborców. A ci nie chcą imigrantów, wpływów unijnych na politykę wewnętrzną i liberalnych sądów. Wystarczy spojrzeć, jak tak wyszydzany przez poprzednią opozycję mur na granicy polsko-białoruskiej, po zmianie stron, nagle stał się niezbędnym elementem infrastruktury obronnej. Podobnie zresztą jak push-backi imigrantów. Uważnym spojrzeniom niech nie umknie to, że do prac kodyfikacyjnych nie przedarła się żadna „obniżka” wcześniej drastycznie zaostrzonych w kodeksie karnym kar. A prokuratura jak była, tak w dalszym ciągu jest ręcznie sterowana. Z lekką koncesją na rozliczanie tych, którzy zbytnio dali się uwieść poprzednikom.
Wyborcy mają swoje oczekiwania, ale też coraz bardziej potrzebują normalności. Mierzonej stabilnością, rzeczowością i wolnością od uprzedzeń oraz ciągnących się w nieskończoność i coraz mniej transparentnych rozliczeń.
Ale wyborcy potrzebują też inspiracji. I pozwolę sobie wieszczyć, że w niedługim czasie inspiracji dostarczy im środowisko sędziowskie. Bo co do tego, że w dużej mierze stało się ono narzędziem rzeczonej polityki rozliczeń, nie mam wątpliwości. Śmiem też twierdzić, że postawa sędziów, w tym także uchylanie orzeczeń z powodu wadliwego składu, nienadawanie prawomocnym wyrokom klauzuli wykonalności z tegoż tytułu, wywoła efekt odwrotny od zamierzonego (jak też uchwały trzech izb SN).
Postawi to sędziów jako element w politycznych rozgrywkach, którzy z górnolotnymi frazesami i jeszcze bardziej wzniosłymi uposażeniami, bawią się obywatelem niczym myszką.
A to już woda na młyn polityków. Nawet zdecydowanie mniej lotnych od algorytmów AI.
Kropka.