Co można powiedzieć Klientowi, który jest wyraźnie zaniepokojony treścią otrzymywanych sms’ów? Tytułem przykładu: „Zabiję cię”, „jesteś nikim”, „załatwię cię”, „będziesz się smażyć w piekle”? Albo Klientowi, który wchodząc na swój profil na facebooku widzi kierowane pod swoim adresem przykre i krzywdzące dla niego komentarze? Można powiedzieć np. o istnieniu art. 190 k.k., art. 190a k.k., o przepisach w rozdziale XXVII k.k. a także o przepisach dotyczących naruszenia dóbr osobistych zawartych w k.c. Można również powiedzieć jak będzie wyglądał przebieg postępowania karnego/cywilnego i jakie są możliwości wymiaru kary. I można być również niezwykle dumnym ze swojego wykładu teoretycznego i przy tym absolutnie nie znaleźć ani odrobiny uznania w oczach rozmówcy. „I tylko tyle?” No właśnie – czy tylko tyle?
Jak często zdarza się nam prowadzić sprawy karne z art. 190 k.k., 190a k.k.? Kto choć raz miał do czynienia z taką sprawą wie, jak ona jest trudna dla pokrzywdzonego, ile kosztuje go wysiłku i stresu. Samo złożenie zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa należy traktować jako akt odwagi. Potem po takim akcie odwagi, przesłuchaniu kilku świadków, załączeniu do akt maili i sms’ów najczęściej dochodzi do umorzenia postępowania. Jak wytłumaczyć klientowi, że postępowanie zostało umorzone, bo prokurator uznał, że np. społeczna szkodliwość czynu jest znikoma? Przyjmijmy, że mamy akt oskarżenia i mamy wyrok skazujący. Jakiego wymiaru kary się spodziewamy? Takiego, który wynika z przepisów kodeksu karnego. Praktyka pokazuje, że najczęściej jest to grzywna/kara warunkowo zawieszona. Czy można mieć pretensje o to do sądu? Nie można, sąd działa na podstawie i w granicach prawa, wymierza karę przewidzianą przez przepisy. Czy osoba, która przejdzie tę długą drogę od złożenia zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa do wydania wyroku skazującego ma poczucie sprawiedliwości? Trudno powiedzieć.
Niestety najczęściej jest tak, że ludzie poinformowani o tym, jak będzie przebiegać postępowanie i jakiej kary można się spodziewać, rezygnują z prowadzenia takiej sprawy. Uznają, że nie warto. Pocieszają się, że to, że są obrażani w Internecie, że im się grozi, jest chwilowe, minie, ten ktoś znajdzie sobie kogoś innego albo też nie traktują tego poważnie. Rezygnują z prowadzenia sprawy o groźby karalne, bo uznają, że więcej będzie stresu niż korzyści.
Na przestrzeni ostatnich lat język debaty publicznej osiągnął poziom niemający nic wspólnego z kulturalnym wyrażaniem opinii. I tym samym nasz język codzienny uległ zmianie – a nawet zachowanie na sali sądowej – często daleko nam do bycia uprzejmym względem siebie. Wiele słów już padło na temat zdarzenia, które miało miejsce 13 stycznia 2019 r. wieczorem w Gdańsku. Szok i niedowierzanie dotknęło każdego, z kim przyszło mi w ostatnim czasie o tym rozmawiać. Abstrahując od oceny karnej, gdyż nie czuję się co do tego uprawniona, naszła mnie refleksja, skąd to swoiste poczucie winy? Wszyscy wiemy, czym jest odpowiedzialność karna, ale czy ktokolwiek z nas zastanawiał się nad odpowiedzialnością moralną za cudze czyny? Czy jest tak, że moralnie w pewien sposób wszyscy odpowiadamy za to, co się stało? Towarzyszy mi przeświadczenie, że tak. Jesteśmy bierni, reprezentujemy filozofię „tumisizmu”, nie reagujemy na język, którym karmi nas telewizja i Internet. Popełniamy grzech zaniechania „bo to nie moja sprawa”, „to mnie nie dotyczy”, wyłączę telewizor i nie będę tego słyszeć. Z tym, że to cały czas jest. Bo ktoś inny telewizora/Internetu nie wyłączy. W konsekwencji co poniektórzy czują się „zachęceni” do wyartykułowania innym, co o nich myślą. I pojawiają się sformułowania: „Zabiję cię”, „jesteś nikim”, „załatwię cię”, „będziesz się smażyć w piekle”. I co można powiedzieć Klientowi, który jest wyraźnie zaniepokojony treścią takich sms’ów?