Część 2.
Niezawisłość, a cóż to takiego bez niezależności?
Podstawą funkcjonowania sądownictwa jest pisana dużymi literami NIEZALEŻNOŚĆ sądu, jak i sędziów. Trudno mówić o niezależnym organie bez niezależnych ludzi go tworzących. Niezawisłość sędziowska w języku angielskim jest wyrażana jako judicial independence, czyli niepodległość sędziego w myśleniu i działaniu. Niezależność sędziego to nie tylko niezależność od innych władz, ale także i od innych sędziów. Nie bez przyczyny jeden z najwybitniejszych filozofów nowożytnej Europy Alexis de Tocqueville stwierdził, że być sędzią to być nieusuwalnym i nie chcieć awansować. „Są to dwa warunki niezbędne do niepodległości sądu. Cóż po tym, że sędzia nie ulega przymusowi, skoro można na niego podziałać widokami korzyści? Służalczość wobec władzy jest najgorszą formą sprzedajności wobec władzy”.
Władza kusi i zniewala. Potwierdza to dobitnie Antykorupcyjna agenda Rady Europy (GRECO), która we wstępnym raporcie o wymiarze sprawiedliwości w Polsce stwierdziła wprost, że „zmiany wprowadzone w 2017 r. do ustaw o Sądzie Najwyższym, Krajowej Radzie Sądownictwa i sądach powszechnych nie są zgodne ze standardami antykorupcyjnymi”. Czterdziestoprocentowy dodatek w Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, dodatki funkcyjne w sądach powszechnych, diety w Krajowej Radzie Sądownictwa kuszą i zniewalają niektórych sędziów. Bez znaczenia jest czy jest ich 10, 20 czy 100 na 10.000 sędziów. Jest ich wystarczająco dużo, aby ziścił się sen niektórych polityków o powrocie do radzieckiej doktryny sądów realizujących politykę państwa. Co ważniejsze, system zapewnia stałe ich odradzanie się.
Można zaryzykować stwierdzenie, że nie ma złych sędziów – zły może być system, w którym funkcjonują. Bynajmniej stwierdzenie to nie „rozgrzesza” środowiska sędziowskiego z licznych wad i przywar. Otwarte pozostaje jednak pytanie, skąd się biorą „czarne owce”. Skupienie uwagi na ludziach prowadzi do bezprecedensowej wymiany prezesów, składu Krajowej Rady Sądowniczej i sędziów Sądu Najwyższego. Walka z ludźmi to walka z wiatrakami.
Sędziowie, na których „podziałały widoki korzyści” są systemowym wytworem, ukształtowanym według zadekretowanego monopolu na kształcenie sędziów, w którym konstytucją jest Prawo o ustroju sądów powszechnych z wiodącą rolą Ministra Sprawiedliwości na ustrój i organizację wymiaru sprawiedliwości. Jeśli ONI nie przyjmą awansów to w ukształtowanym „od zawsze” systemie, w którym minister dzieli i rządzi, a ostatnio dzieli i rządzi absolutnie, znajdą się chętni do spłaty kredytu we frankach, posłania dzieci na studia, objęcia wysokiego stanowiska, służenia ojczyźnie itp. Motywacja zawsze znajdzie usprawiedliwienie. W jednobrzmiących w Rzeczpospolitej wywiadach z nominatami do Krajowej Rady Sądownictwa rozbrzmiewały te same nuty. Wiara i posłuszeństwo legalnie wybranej władzy, jakby legalizm oznaczał posłuszeństwo, a nie działalnie w granicach i na podstawie prawa. Już na tej podstawie widać konstytucyjne braki, ale czy przez ostatnie dziesięciolecia ktoś zadbał o to, aby tych braków nie było?
Można uwagę skupić na czarnych owcach, ale także można likwidować źródła ich jestestwa, czyli genezy serwilizmu wobec władzy, która jest immanentną częścią systemu.
Jakich chcemy sędziów?
Wszyscy zgadzamy się z Panią Profesor Ewą Łętowską, że sędziami powinny być osoby: najlepsze, najmądrzejsze, najbardziej wykształcone, najporządniej myślący. „Rolę sędziego w cywilizowanym państwie mają pełnić tylko ludzie o najwyższych walorach, kwalifikacjach fachowych i etycznych, otwarci na problemy współczesnego świata, swobodni myślowo i moralnie, pewni swych racji i gotowi do ich obrony, w pełni świadomi zawodowo i kulturowo, niezależni materialnie, słowem – w pełni niezawiśli”. „Jednocześnie udajemy, że wzorzec taki jest możliwy poprzez rekrutację do zawodu sędziego ludziach młodych, bez dorobku, nie tylko materialnego, po ukończeniu szkoły pod protektoratem polityków, którzy w imieniu społeczeństwa łożą grube miliony na ich kształcenie, co już samo w sobie rodzi dziękczynne zobowiązania.”
Słowa Pani Profesor w istocie ujawniają naturalną wizję sędziego jako „ukoronowanego” prawnika, bo jak inaczej posiąść i wykazać następnie te wszystkie pożądane cechy określane mianem nieskazitelności charakteru. Powołanie na stanowisko sędziowskie jako nagroda za rzetelność i prawość w dotychczasowej działalności, wyklucza awanse w sądzie, a jednocześnie rozwiązuje problem serwilizmu wobec władzy.
Zawód sędziego zamiast ukoronowania profesji prawniczych jest ciągle jej początkiem. „Trzymanie się dotychczasowego modelu kariery sędziowskiej, mimo wyraźnego impulsu do jej zmiany, jakim było orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, stwierdzającego niekonstytucyjność instytucji asesora, musi budzić sprzeciw. System niekończących się testów, warunkujących powołanie sędziego, jest w stanie sprawdzić najwyżej stan wiedzy kandydata, ale już nie zasób jego umiejętności, nie mówiąc już o postawie, jaka winna cechować sędziego. Umiejętności zdobywa się przecież wraz z gromadzeniem doświadczenia; rzeczywista postawa może być oceniana w wyniku wielu lat obserwacji w różnych sytuacjach zawodowych i życiowych, ale z pewnością nie w oparciu o… ankietę policyjną, do jakiej sprowadza się w niektórych przypadkach ta procedura dziś”.
Gdyby zawód sędziego był otwarty na ludzi z doświadczeniem i dorobkiem, bez zobowiązań wobec władzy, nie drżelibyśmy dzisiaj o demokrację i trójpodział władzy w państwie. Cóż bowiem władza mogłaby zaofiarować „ukoronowanemu” prawnikowi, który zdobył szczyt kariery, ale nie możliwości prawniczych, a do tego z klasą, obyciem, wiedzą, doświadczeniem i dorobkiem? Sprowadzając sprawę do parteru – ze spłaconymi kredytami, wybudowanymi domami i dziećmi na studiach.
Mrzonką jest odwoływanie się do niezależnych sądów bez niezależnych sędziów. W Polsce dokonuje się sztucznego rozdziału poprzez wyróżnienie niezależnego sądu i niezawisłych sędziów. Niezawisłość tymczasem jest synonimem niezależności, niepodlegania nikomu, nienależenia do nikogo. Rozróżnienie terminologiczne niezawisłości od niezależności sprawia, że w Polsce mamy do czynienia z dość bałamutnym myśleniem, a mianowicie, że sędzia jest niezawisły na rozprawie, kiedy sądzi, a jak wychodzi z sali rozpraw, to niezawisły być przestaje, czyli staje się zależny. To tak jakby osobowość i charakter człowieka oceniać z punktu widzenia okoliczności, miejsca, uwarunkowań, w których się znajduje. Bałamutność tego myślenia polega na próbie pogodzenia serwilizmu (zależny poza rozprawą) z niezależnością (na rozprawie). Warto dodać, że Konstytucja niezawisłość łączy nie z miejscem i czasem, a z pełnionym urzędem.
Korona zawodu jest wizją trudną do zrealizowania. Jej realizacja musi być rozpisana na lata. Wymaga przebudowy całego systemu, a pierwsze efekty pojawią się dopiero po paru latach. Czy stać nas na cierpliwość? Pytanie byłoby pozbawione sensu, gdyby przygotowany przez rząd Jerzego Buzka projekt głębokiej nowelizacji ustroju sądów powszechnych – idący w kierunku korony zawodów prawniczych – przez następcę Hanny Suchockiej nie został wyrzucony do kosza. Dzisiaj widzimy, dlaczego tak się stało. W przeciwnym razie wizja sędziego o mentalności służebnej wobec państwa i jego politycznych funkcjonariuszy, rodem z Rosji radzieckiej nie byłaby możliwa do zrealizowania. Szkoda również, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego o niekonstytucyjności asesury został doszczętnie zmarnotrawiony. Były to dwa jedyne momenty zwrotne w sądownictwie, które dawały nadzieję na reformę sądownictwa. Inne podejmowane inicjatywy stwarzały jedynie iluzję zmian bez ruszania fundamentów. Może warto spróbować jeszcze raz, by z regularnością 5 – 10 lat nie wyrastał nam polityk, którego droga na polityczne szczyty wiedzie przez Ministerstwo Sprawiedliwości.
Rodzi się pytanie, dlaczego tkwimy w systemie, który skazany jest na łaskę egzekutywy, który przez to nie gwarantuje nam – obywatelom i sędziom – nie tylko sprawności i rzetelności, ale również i systemowej niezależności sądów i sędziego. Zdani jesteśmy na „widzimisię” egzekutywy i bezradność programową sędziów, dla których Prawo o ustroju sądów powszechnych, de facto stanowiące wynaturzenie rozwiązań sprzed prawie stu lat, stanowi intelektualny horyzont w myśl zasady system – tak, wynaturzenia – nie. Złudność tego hasła sprzed lat polega na tym, że wynaturzenia są konsekwencją działania systemu.