Kilkadziesiąt lat temu Janusz Gniatkowski śpiewał przebój tamtych lat „Kuba wyspa jak wulkan gorąca” – wulkanów to tam w ogóle nie ma, a wyspa (jedna z większych na całym świecie) jest raczej nizinna, zaś klimat jest rzeczywiście gorący i to zarówno pogodowo, jak i zachowaniem „cubaneros”. Wybrać się tam można o każdej porze roku, chociaż odradzam okres sierpień – październik, bo są huragany.
Kuba
Na Kubie byłem dwa razy: w 2001 roku i 10 lat później; myślę, że wiem, jak ją zwiedzić. Kuba ma ponad 1000 km długości, a więc w jedną stronę z Havany trzeba przejechać samochodem aż do Santiango de Cuba; drugą zaś powrócić samolotem (o ile nie boicie się latać… chyba najgorszymi samolotami na świecie).
Krzysztof Kolumb, który odkrył Kubę, myślał co prawda, że to są Indie, ale jako Europejczyk po raz pierwszy zobaczył tytoń i łodzie canoe używane przez miejscowych Indian. Odkryta w 1492 roku Kuba stała się bazą wypadową Hiszpanów na oba kontynenty amerykańskie; Indian zniszczono z powodu gorączki złota i zmuszania do pracy na plantacjach trzciny cukrowej, kawy i tytoniu; w zamian za to sprowadzili tam miliony niewolników z Afryki – typowe dla dominacji hiszpańskiej. Kuba to także mekka korsarzy, interwencje zbrojne brytyjskie, a nawet amerykańskie i okres w XIX wieku kilku rewolucji i to bardzo krwawych.
Jest co zwiedzać na Kubie, a zatem trzeba znaleźć w grafiku pracy przynajmniej 2 tygodnie.

Havana
Są dwie możliwości – albo mieszkamy w samej Havanie i zwiedzamy ją przez trzy dni, albo wybieramy pobyt tygodniowy na wybrzeżu atlantyckim w okolicy Playa del Este (50 km od Havany) i wówczas pozostajemy na taki okres na zachodzie Kuby.
Najsłynniejsze plaże są w Varadero, ale hotele są z czasów Batisty i przereklamowane, a poza tym to dość daleko od Havany. Proponuję Breezes Jibacoa – kanadyjski ośrodek wypoczynkowy zbudowany kilkanaście lat temu, a zatem nowoczesny.
Havana licząca już sobie ponad 500 lat to miasto mnóstwa podniszczonych zabytków architektury kolonialnej. Po Havanie poruszamy się pieszo, bo warto zajrzeć do starych pałaców, kafejek i poczuć klimat ulicy.
Zaczynamy od Paseo de Marti kierując się przez starą Havanę do Plaza del Armas. Przy jednej z małych ulic znajduje się kawiarnia reklamowana jako codzienny przez wiele lat w niej pobyt Ernesta Hemingwaya, a… jest stara i bardzo elegancka. Przy tej samej uliczce na trzecim piętrze (500 m dalej) jest mieszkanie i muzeum tego słynnego pisarza…, ale to trzeba znaleźć, ulica nazywa się Obispo.
Dochodzimy do Plaza de Armas – warto tam być wieczorem, bo nadal czynne jest tam przepiękne oświetlenie gazowe. Niedaleko dojdziemy do Placu Katedralnego, gdzie w Katedrze widać resztki świetności – ołtarz jest z marmuru z Carary i onyksu, a także srebra i złota.
Pałaców, które najczęściej są obecnie muzeami albo ministerstwami, jest sporo, architektura zachwyca. W Havanie są też wieżowce z połowy XX wieku, w których najczęściej, tak jak w Las Vegas, były hotele i kasyna, gdy… jeśli prawdą jest, że przed epoką Castro na weekend w zimie przylatywało na Kubę kilkuset tysięcy Amerykanów – to nie dziwi, iż było to wówczas miasto bogate. Dzisiaj tak nie jest, ale nadal jest klimatycznie.
Kubańczycy wymyślili rumbę i słychać ją z każdej kawiarni i restauracji, w ogóle są oni bardzo roztańczeni i muzykalni.
Po drugiej stronie portu i zatoki koniecznie trzeba zobaczyć dwa zamki, a szczególnie twierdzę el Moro, gdzie podobno istniał szpital dla komunistycznych przywódców i terrorystów, którzy przechodzili operacje plastyczne.
W okolicy fortu Cabena nad samą wodą kanału jest doskonała restauracja. Tam w 1898 roku eksplodował w czasie wojny wyzwoleńczej okręt amerykański „Maine”, co było powodem do wysłania wojsk USA do pomocy rewolucjonistom przeciwko Hiszpanii.
Zobaczyć trzeba koniecznie promenadę Malecon, gdzie oprócz pięknych widoków na Atlantyk są także stale kiermasze sztuki. Sam jeden obraz kupiłem, zwijając go w tubę.
Trochę na uboczu Havany w stronę wschodnią należy zwiedzić posiadłość E. Hemingwaya z ekspozycją jego łodzi, którą opisywał polując na merliny, i cmentarzem jego ukochanych psów.
Na wieczór zarezerwować trzeba wręcz konieczne bilety na „Tropicanę” – to jest kabaret najstarszy na świecie (ponad 100 lat), a tancerze poruszają się na platformach między koronami drzew – dwie godziny ze świetną muzyką, tańcem, strojami i rumem.
Z Havany wybierzemy się także na całodniową wycieczkę na zachód do Pinar del Rio – to zagłębie tytoniowe. Cygara kubańskie są podobno najlepszymi na świecie, ale na Kubie tanie nie są, bo to przecież monopol państwowy – wszakże w hotelu można się spotkać po cichu z propozycją zakupu cygar. Zwiedzając jedną z fabryk zakazano nam zabierać torby i plecaki. W środku zorientowałem się, dlaczego… przed obanderolowaniem każda z pracownic fabryki trzymała w ręku paczkę cygar za 10-krotnie niższą cenę. To samo dotyczy rumu, bo w tej okolicy uprawia się trzcinę cukrową (niedawno jeszcze Kuba była największym jej producentem na świecie). Wracając z krainy cygar i rumu widzimy oryginalne pagórki (ostańce) wyrastające na nizinie, a w okolicy Vinales słynne są olbrzymie malowidła naskalne o tematyce rodzinnej i niezwykłej kolorystyce.
1000 km wzdłuż Kuby
Kuby są w zasadzie dwie – jedna to zachodnia z Havaną, a druga zupełnie inna, wschodnia z Santiago de Cuba (ale o tym później).
Wyjeżdżamy wynajętym busem z Havany autostradą na wschód. Autostrada jest zbudowana z płyt betonowych, tak jak onegdaj pod Szczecinem i również blisko 100 lat temu. Na autostradzie ruch nie jest wielki, bo ich samochody (te sprzed rewolucji) szybko i daleko nie jeżdżą. Jeśli na drodze zobaczycie generała, który chce złapać okazję, czyli stopa, to się nie zdziwcie. Widać generałów ci u nich dostatek, a limuzyn mało.
Pierwszy przystanek to Cienfuegos – zjeżdżamy na wybrzeże Morza Karaibskiego – Kuba ma 3500 km wybrzeża i aż trzy morza ją otaczają. Cienfuegos to jedno z najstarszych miast Kuby, pełne zabytków i wspaniałych ogrodów botanicznych – to też największy port handlowy Kuby, a w XIX wieku pisano, że wszystkie
floty świata zmieściłyby się w jego zatoce.
W katolickiej Kubie tylko tu można zobaczyć pałac o bajecznej konstrukcji mongolsko-mauretańskiej – obecnie to muzeum sztuki dekoracyjnej.
Z Cienfuegos wracamy na północ do miejscowości Santa Clara – niby z punktu widzenia historycznego to chyba nie warto…, ale tego już w Europie wschodniej nie zobaczymy. Stoi tam pociąg pancerny żołnierzy Batisty, który zaatakowany został przez oddział rewolucjonistów dowodzonych przez Che Gueverę. Zginęło ich zdaje się pięciu, ale mauzoleum jest jak się patrzy; nawet są prochy tego rewolucjonisty z „nawyknienia”.
Następnym miastem, które trzeba obejrzeć, a chyba i zanocować, to Trinidad de Cuba – jest najlepiej zachowanym miastem kolonialnym obu Ameryk; założone zostało w 1514 roku przez słynnego konkwistadora Diego de Velasquez. Tradycyjnie trzeba wejść na Plaza de Mayor; obejrzeć muzeum porcelany i zobaczyć małe sklepiki, gdzie nadal cukier jest na kartki. To wszystko można zrobić rykszą za niewielką opłatą.
Na północ od miasta są lasy deszczowe w górach. Tam pada zawsze albo prawie zawsze, ale takiej roślinności na pewno wiele razy w życiu nie zobaczycie.
Jadąc dalej na wschód, jeszcze przed Santiago de Cuba, odwiedzamy El Cobre – najświętsze miejsce katolików kubańskich, a poza tym bardzo ciekawie położona bazylika.
Na obiad stanęliśmy w jakimś, pamiętającym czasy świetności, pałacyku pewnego właściciela plantacji trzciny cukrowej i kawy. „Do kotleta” przygrywała nam na fortepianie elegancka starsza pani w wieku 70+, po jakimś czasie, kiedy gratulowałem jej świetnego wykonania Chopina, dowiedziałem się, że jest tu zatrudniona jako muzyk, a jej rodzice byli właścicielami tego pałacu.
Santiago de Cuba
Pisałem, że to zupełnie inna Kuba niż Havana, inna architektura i inni ludzie.
O ile Havana jest co prawda wielokulturowa, to jednak z przewagą białych – Santiago de Cuba jest czarne.
Zobaczyć trzeba Cmentarz Kolonialny z niezliczoną ilością wspaniałych nagrobków z piaskowca, Park Cespedes, czyli historyczne centrum Santiago, koszary Moncada, gdzie Fidel Castro rozpoczął rewolucję, a także miejsce lądowania na Kubie Krzysztofa Kolumba w Baracoa.
Santiago jest także centrum muzyki kubańskiej, warto zajrzeć do Casa de Trova, gdzie zawsze na żywo ćwiczą muzycy. Jeśli traficie tam w karnawale to z inną muzyką i dużo mniejsze, ale wrażenia jak na paradzie w Rio de Janeiro. Jednemu z muzyków, który grał brawurowo na fortepianie dałem 10 dolarów i zapytałem, czy zna coś polskiego – usłyszałem „Podmoskowskije wieczera”.
Na koniec jedziemy do Castilo El Moro, (a jest to po drodze na lotnisko); armaty z tego wielkiego fortu broniły wstępu do zatoki Santiago de Cuba, tam też odwiedziłem doskonałą restaurację przed odlotem.
Na Kubę trzeba jechać i to szybko, zanim przyjadą tam Amerykanie i to w takiej ilości, jak w latach pięćdziesiątych. Na razie ich nie ma, natomiast pozostawali tam oldsmobile chevrolety i inne samochody mające po 70 lat i to jest atrakcją.
Jeśli po pobycie na Kubie ze szklaneczką doskonałego „Cuba libre” puścicie sobie muzykę Buena Vista Social Club – to już będziecie wiedzieli, że dobrze zrobiliście.