Chociaż od tysięcy lat półwysep miał istotne znaczenie w handlu między królestwami Sumatry, Jawy i Cesarstwem Chin – to Malajowie nie wykształcili swojej państwowości aż do połowy XX wieku.
Malezja
Dzisiejsza Malaysia zawsze była pod czyimś panowaniem z uwagi na silniejsze monarchie wschodu, te indonezyjskie, chińskie, a także Syjamu, czyli dzisiejszej Tajlandii i to aż do czasów kolonialnych. W okresie kolonialnym też byli tu Portugalczycy, Holendrzy oraz Brytyjczycy – choć większość etniczną nadal mieli Malajowie. Kraj był rolniczy aż do początku XX wieku, kiedy odkryto, jakie znaczenie dla przemysłu i motoryzacji ma kauczuk i rudy cyny. Nagle zaś, z kraju rolniczo-wydobywczego, stał się on wręcz liderem przemysłu elektronicznego. To dominuje w całej Malezji, a jeśli jeszcze 10 lat temu najwyższe budynki świata to właśnie Petronas Twin Towers i Menora KL – czyli wieża telewizyjna, to ze zdumieniem stwierdzimy, iż kolonialny jeszcze kilkadziesiąt lat temu i biedny kraj, jest dzisiaj liderem światowym w nowoczesności technicznej.
Wybraliśmy się tam przy okazji wyprawy do Indonezji i spędziliśmy kilka dni.

Kuala Lumpur
Do połowy XIX wieku była to osada chińskich robotników, wydobywających rudę cyny znad rzeki – stąd w dosłownym znaczeniu nazwa tej metropolii to „mulisty brzeg rzeki”, a w ciągu zaledwie trochę ponad 100 lat powstało przepiękne miasto.
Krzyżują się tu wpływy zarówno chińskie, hinduskie, jak i kolonialne, a z zabudową sakralną bądź kolonialną nie kłóci się szkło i aluminium najwyższych budynków świata.
Petronas Twin Towers to dwie bliźniacze wieże ponad 2-krotnie wyższe od tych, które miała budować w Warszawie spółka Srebrna. Pamiętacie Państwo na pewno film z Seanem Connery i Catherine Zeta-Jones, który w swej finałowej scenie odbywał się właśnie w tych dwóch wieżach.
Dookoła wież znajduje się jeden z pięknych parków, a właściwie ogrodów, którym można dojść do Menora KL – wieży telewizyjnej, która oferuje świetną kolację na samym szczycie i niepowtarzalne widoki.
Na Kuala Lumpur poświęcić trzeba przynajmniej 2-3 dni, bowiem jest jeszcze kolejna dzielnica ogrodów nad jeziorem z parkami ptaków i motyli oraz Pałac Sułtański, a także Chinatown i Małe Indie.
Malezja jest islamska, ale są też dzielnice chińskie i hinduskie, bo tych nacji też jest sporo w Kuala Lumpur.
Kraj jest zamożny, ale dla turysty stosunkowo tani – są też nowoczesne i bardzo dobrze zaopatrzone domy towarowe oraz tzw. Centralne Targowisko, gdzie można dostać wiele niedrogich, acz ciekawych pamiątek.
Malakka
Z Kuala Lumpur zrobimy sobie wycieczkę całodniową do Sułtanatu Malakki.
Po drodze zobaczyć można supernowoczesne miasto (można by rzec z następnego wieku) Pubayaja; jaskinię Batu zwaną Katedrą i wodospad Konching.
Kierowca, który nas zabierał do Malakki, zapytał, czy wobec dużego samochodu nie będzie nam przeszkadzać małżeństwo Chińczyków i… tak pojechaliśmy razem. Chińczycy przyjeżdżają do Malezji (ci zamożniejsi) kupić nieruchomości lub tereny pod budowę.
Wspominam o nich dlatego, iż dziwne są ich zwyczaje: na obiedzie każdy z nas zamówił jakieś danie główne, a ja tylko dobrze mi znany rosół z pierogami won-ton; okazało się, że Chińczycy uznali moje danie za wspólne i wyjadali mi pierogi z wazy.
Malakka to sułtanat stworzony przez księcia Sumatry (dzisiaj Malezyjczycy przed tymi sąsiadami jako imigrantami się mocno bronią) i taki pozostał przez ponad 600 lat.
Warto zamówić sobie wycieczkę łodzią motorową lub małym stateczkiem po rzece i będzie podobnie jak w Amsterdamie – tylko, że inna architektura i kolory – będzie się podobać.
Malezja zaskoczy Was urokiem i to takim dostojnym, finezją nowoczesności, kolorystyką parków i ogrodów, a przede wszystkim, mimo znacznej ilości turystów i handlu, całkowitym spokojem.
Maroko
Kraj leżący na północno-zachodnim skraju Afryki (wręcz o rzut beretem od Gibraltaru) jest dla mnie nie tylko zbiorem przepięknych miast wybudowanych przez znacznie wyżej stojących cywilizacyjnie Arabów w wiekach średnich od nas Europejczyków, ale przez wysokie góry Atlas, Saharę i piękne wybrzeże Atlantyku – chyba najpiękniejszym krajem arabskim.
Niektóre biura turystyczne organizują wycieczki szlakiem „miast cesarskich”, ale nie może kilkudniowe zwiedzanie trzech miast dać obrazu tego przepięknego kraju. Poza tym zupełnie nie wiadomo, dlaczego nazywają te miasta cesarskimi, skoro wybudowane zostały od VIII wieku n.e., a Cesarstwo Rzymskie skończyło swój byt przynajmniej 200 lat wcześniej.

Łatwo mi pisać, że na zwiedzanie tego kraju potrzeba co najmniej dwa tygodnie, skoro byłem w Maroku kilka razy (brat mój był tam konsulem), ale zaproponuję Państwu dwutygodniowy objazd Maroka – co można zrobić, być może z jakimś biurem turystycznym, albo też wypożyczając samochód w Casablance (drogi w Maroku są przyzwoite).
Północ Maroka i góry Atla
Zaczynamy od Casablanki, której sama nazwa wskazuje, iż jest biała. To duża metropolia, ponad 3-milionowa, a w okresie Ramadanu, jak wszyscy Marokańczycy spieszą na „harirę” (to taka smaczna zupa, jakby wigilijna) – to na sześciopasmowej autostradzie można urządzić rozgrywki piłkarskie dla młodzieży.
W Casablance jest szereg ciekawych rzeczy do obejrzenia, ale szczególnie polecam przy plaży wyspę, na którą można przy odpływie dostać się pieszo; targ oliwek, które sprzedaje się z olbrzymich beczek, a przede wszystkim stosunkowo młody, bo XX-wieczny meczet Hassana II – jeden z największych meczetów świata – w jednej z jego części pod szklaną podłogą widać Ocean Atlantycki.
Z Casablanki udajemy się do stolicy kraju Rabatu, to niedaleko. Kiedyś będąc u brata w Casablance dowiedzieliśmy się, że będzie publiczna audiencja Króla Hassana z defiladą wojskową – w godzinę zdążyliśmy dojechać, aby tę uroczystość obejrzeć.
Rabat to przede wszystkim miejsce pobytu Króla i Mauzoleum jego dwóch poprzedników, czyli dziadka Mahomeda V (który, zanim został królem po uzyskaniu niepodległości przez Maroko, był jego sułtanem) i ojca Hassana II.
W okolicy Rabatu są stare ruiny rzymskie, a nadto stamtąd właśnie do Europy przylatują na wiosnę bociany.
W Rabacie byłem onegdaj zaproszony na kolację do osobistego lekarza ówczesnego króla Maroka, który studiował medycynę w Polsce i polską też miał żonę. Cały olbrzymi jego dom to kolekcje obrazów polskich malarzy; przy stole mówi się po polsku, a niesforni, kilkunastoletni wówczas, synowie byli przez matkę upominani, gdy odzywali się do siebie po arabsku. Ciekawostką też były nieznane mi wcześniej sposoby na zmianę dań kolacyjnych – na stole było przynajmniej kilka obrusów, a cztery służące brały ten górny obrus razem z talerzami i naczyniami – pozostawiając czysty stół na następne danie jednym ruchem.
Z Rabatu jedziemy do Tangeru, z którego przy dobrej pogodzie widać Europę. W okolicy Tangeru aż do Ceuty znajduje się Park Narodowy Talassemtane z wapiennymi szczytami i jaskiniami.
Z Tangeru kierujemy się już na te rzekomo „cesarskie” miasta, czyli do Meknes i Fezu. Po drodze wszakże jest prześliczna miejscowość Chefchaouen; w niej dominującym kolorem jest niebieski – wszystkie drzwi i okiennice mają ten kolor.
W okolicy znajduje się miasto założone w I wieku n.e. przez Rzymian – Volubilis, które znajduje się na liście dziedzictwa UNESCO i pominąć tego nie sposób.
Meknes i Fez
Miasta położone blisko siebie, ale całkowicie odmienne, jeśli chodzi o architekturę.
Meknes to Wersal Maroka: ogrody, pałace, stajnie – wszystko to z XVII i XVIII wieku. Fez zaś jest miastem zupełnie niepodobnym do Wersalu, to otoczone murami i bramami półmilionowe miasto, w którym ulice mają szerokość 1,5 m, a domy wysokość kilku pięter – tam nie sposób wybrać się bez przewodnika, ale oni pod bramami do miasta czekają.
Mieliśmy kiedyś takiego przewodnika, może 18-letniego, który (co sprawdziliśmy) mówił każdym europejskim językiem, będąc skądinąd analfabetą – nie umiał pisać i czytać – języki poznawał w telewizji i jako przewodnik od kilku lat.
Fez to miasto tysiąca meczetów – ale ich nie widać, dopóki nie staniemy przed nimi, bo punktów orientacyjnych po prostu nie ma.
Zobaczyć trzeba średniowieczną farbiarnię, gdzie we wszystkich możliwych kolorach farba jest w kadziach o średnicy kilku metrów – wygląda to bajkowo.
Średnica starej medyny Fezu to chyba tylko 2-3 kilometry, a mieszka tu kilkaset tysięcy ludzi; działają kina, teatry, restauracje, hotele – to trzeba zobaczyć.
Południe Maroka
Z Fezu „przebijemy” się przez wysoki Atlas; góry są niewiele mniejsze od Alp i są tam stacje narciarskie, choć to Afryka. Jedziemy wspaniałą trasą widokową przełomem rzeki Ziz, aż do miasteczka El Rachidża zbudowanego przez Francuzów wokół garnizonu wojskowego – wrażenie jak z filmu „Legionista”.
Zagora na granicy z Algierią w górach Anty-Atlas to koniec cywilizacji, a początek Sahary.
Sahara to największa pustynia ziemi, zajmująca trzecią część Afryki. Warto zobaczyć wschód i zachód słońca na Saharze, a także, gdy już się ściemni, kontemplować widok nieboskłonu – takiego widoku gwiazd w mieście się nie obejrzy. Będąc tam widzieliśmy nieprawdopodobny drogowskaz „40 dni do Timbuktu” – to oczywiście czas przejazdów przez Saharę na wielbłądach, tak jak szły karawany – do już czarnego kraju, jakim jest Mali.
Z Zagory poprzez Anty-Atlas i doliną rzeki Dades (słynny wąwóz ze ścianami o wysokości 500 m, a szerokości w niektórych miejscach tylko na 10 m) udajemy się na zachód do Quarzate – czyli krainy tysiąca kazb – jedna z nich to słynna Ajt Bin Haddn blisko Warzat – to wręcz olbrzymia forteca – kręcono tu wiele filmów o Krzyżowcach, a przede wszystkim słynny film „Gladiator” z Russelem Crowe – właściwie to jest całe warowne miasto.
Marrakesh
Dosłowne tłumaczenie z języka arabskiego to zatrzymaj się i stój i tak też trzeba odbierać to czerwone miasto.
Tak jak Casablanca jest biała, a Chefchauen niebieski, tak Marrakesz ma czerwoną cegłę; czerwone
okiennice i drzwi – cały jest czerwony,
choć o różnej porze dnia ten kolor wygląda inaczej. W mieście tym obejrzeć trzeba słynne ogrody Agdal, gaj oliwny Manara z kwitnącymi krzakami bouganvilli i hibiskusów, a także, jak w Azji, z kwiatami lotosu. Stare centrum to główny plac mediny, gdzie życie trwa 24 godziny na dobę – sprzedawcy, kuglarze i dobre restauracje.
Wart obejrzenia jest słynny souk – czyli targowisko, no i meczet Kutubija, w którym może się jednocześnie modlić 25000 wiernych.
Minaret meczetu jest jednocześnie herbem miasta, a zbudowany został przez hiszpańskich jeńców na wzór Giraldy z Sevilli.
Z głównego placu Dżema El-Fna, czyli placu cudów, wychodzi osiem bram w 12-kilometrowym murze starej Medyny.
Marrakesz to miasto, które także będąc na wsypach Kanaryjskich można odwiedzić choćby na jeden dzień, bo z wysp codziennie są połączenia do Marrakeszu
Atlantyk
Na wybrzeżu koniecznie trzeba zobaczyć Agadir i Essaouirę. Agadir to kurort (szczególnie lubią go Niemcy), ale widokowo bardzo ciekawy – szkoda, że nawiedziło go w ubiegłym wieku trzęsienie ziemi i to na tyle poważne, iż większość starej architektury przepadło.
Essaouira zaś to miasto portugalskie z pięknymi promenadami; mekka malarzy i innych artystów. Na promenadach można kupić obrazy oraz „starocie” – miasto jest malownicze i też całkiem białe.
W drodze powrotnej do Cassblanki zwrócimy uwagę na kozy, które chodzą po pochyłych drzewach, to słynne drzewa arganowe, z którego owoców wyrabia się doskonały olej jadalny oraz kosmetyki.
Maroko jest krajem bezpiecznym dla turystów – tu na szczęście nie było arabskiej „wiosny ludów” – bo demokracja w tej części świata się nie sprawdza; władza królewska jest silna, zaś islam wcale nie tak bardzo dokuczliwy.
Maroko to kraj piękny, a żeby go trochę poznać (o 50 % większy od Polski), to dwa tygodnie są niezbędne.
Mołdawia
W latach osiemdziesiątych wybrałem się samochodem do Bułgarii i Turcji, a że już w poprzednich latach jechałem przez Rumunię, to chciałem inaczej, a poza tym krócej. Wymyśliłem sobie skrót przez Ukrainę i Mołdawię tak, aby Rumunia była najkrótsza.
To cud, że mnie nie aresztowano, bo przecież wyznaczona trasa dla turystów była przez Czerniowce, a ja trafiłem do Kiszyniowa. Otworzyli mi co prawda granicę, która przy tamtym ruchu już po południu była zamknięta, ale nijak nie mogli zrozumieć, dlaczego ja znad Bałtyku jestem w Kiszyniowie.
W dzisiejszej Mołdawii byłem jeszcze raz, w latach dziewięćdziesiątych i też przejazdem, ale warto zwiedzić Kiszyniów i jego okolice.
Już obok Kiszyniowa znajdują się wspaniałe winnice w Cricove, które jeśli chodzi o magazyny win, mają przynajmniej kilkaset lat, a wino mołdawskie jest tanie, dobre i jeszcze niedocenione.
Kraj jest stosunkowo ubogi, tym bardziej, iż część przemysłowa znajduje się w rękach separatystów republiki Nadmestnaskiej – Rosjanie od lat stosują rzymską zasadę „divide et inpere”.
To dawna Besarabia, a później Hospodarstwo Wołoskie – mieliśmy z nimi współpracę w czasach Władysława Warneńczyka, ale już później nie.