Od kiedy zacząłem pisać podróże od A-Z dręczyło mnie to, że na literę „O” jest tylko w świecie jeden kraj, a ja go właśnie nie znam. Namówiłem zatem przyjaciół, z którymi jeździmy, że tym razem na przełom roku 2018 i 2019 będzie właśnie Oman.
Oman
Itinerer podróży trzeba było dostosować do naszej 8-mio miesięcznej córki. Tu pojawił się kłopot, bo przewodników po tym kraju w ogóle nie ma, Oman jest jeszcze nieodkryty przez turystów, ale z całą pewnością będzie.
Z góry założyliśmy, że żona z córką na 5 dni zostaną same w hotelu na południu w Salala (przy granicy z Jemenem), zaś wytrawni globtroterzy wybiorą się samolotem na północ, a tam terenowymi samochodami na wyprawę.
Gdzieś wyczytałem trochę o tym sułtanacie, które jest monarchią absolutną i to rządzoną przez tę samą rodzinę od 300 lat i wiedziałem, iż mają ropę, a zatem kraj nie może być „zapuszczony”. Już z samolotu widziałem, że to góry, skały i piasek – wygląda z tymi „wadami” tak trochę jak w Fezie – tylko brak farb. W drodze z lotniska do kurortu nad Morzem Arabskim zaskoczyła mnie infrastruktura – nie było wieżowców, jak w Dubaju, ale autostrady „jak się patrzy” – mimo że obok pasą się wielbłądy.

To bardzo ciekawy etnicznie i politycznie kraj; żyje w nim na powierzchni dokładnie takiej jak Polska około 4,5 mln ludzi, z czego połowa to gastarbeiterzy z Indii, Pakistanu i Somali. Omańczycy w 99% wyznają islam, ale jest on bardzo łagodny i pokojowy (to Ibadyci), a przecież stosunkowo konserwatywny.
Czytałem o Omanie, że w wiekach średnich poprzedniego tysiąclecia – to był bardzo bitny naród świetnych żeglarzy – Marco Polo z nimi żeglował do Indii; opanowali oni wówczas zarówno faktorie w dzisiejszych Indiach, jak i przede wszystkim w Afryce i to tak daleko, że aż w dzisiejszej Kenii i Zanzibarze. Gdy odkryto na pustyni w Omanie ropę i gaz ziemny, państwo to stało się poligonem starć i wojen domowych – południe rebelianckie popierał ZSRR, zaś północną część kraju Amerykanie i Brytyjczycy.
Za cenę politycznego „parasola” ze strony USA sułtan Oman Kabus zdusił rebeliantów, a kraj dzisiaj uznawany jest za 4. pod względem bezpieczeństwa na świecie (Polska jest dopiero 50.).
Oman przyjął zupełnie inną strategię niż podobne w zasoby ropy kraje: rozbudowuje bazę turystyczną, ponieważ ma rentę gruntową w postaci świetnego klimatu, a mimo iż 90 % powierzchni kraju zajmuje pustynia, to autostrady są wszędzie i dobrze zorganizowane. Jednocześnie zupełnie inaczej niż w sąsiednich krajach nie buduje wieżowców (w stolicy kraju Muskacie dozwolona jest, poza meczetami, wysokość czterech pięter) i nie stawia na masową turystykę, a raczej zamożniejszego turystę.
Kraj posiada walutę prawie 2,5 razy droższą od USD, choć nigdzie niewymienialną.

Zaskoczony też byłem programem socjalnym dla obywateli Omanu: nie płacą żadnych podatków (obcokrajowcy zaś płacą), służba zdrowia jest darmowa i publiczna, każdy Omańczyk może studiować, gdzie tylko chce na świecie za środki otrzymane od urzędów sułtana (kobiety też), ziemia należy do monarchy, ale każdy dorosły obywatel składa wniosek o przyznanie mu stosownego terenu pod budowę domu i ten mu się przydziela bezpłatnie.
Spotkaliśmy z żoną w Salala w ekskluzywnym hipermarkecie młodą kobietę ubraną w czarną abaję. Do mnie nie odezwała się ani razu, ale z żoną rozmawiała przez kilkanaście minut po angielsku, mówiąc o ich zwyczajach (jest nauczycielką, a studiowała w Szwajcarii).
Byłem też w domu omańskim w Muskacie – o tym przy okazji podróży.
Klimat jest suchy i podzwrotnikowy, a na południu wręcz równikowy (17 stopni szer. geogr. północnej). Wyjechać tam można o każdej porze roku, ale najlepiej od listopada do kwietnia, bo nie ma cyklonów (które są zresztą rzadko) i temperatura jest akurat… 30 stopni w dzień, a 20 stopni w nocy przy braku wilgotności.
Hotele są na bardzo wysokim poziomie i tylko w hotelach jest alkohol; w mieście to niemożliwe. Plaże zaś są piaszczyste jak u nas nad Bałtykiem – tylko tam jest zawsze ciepło, a woda Morza Arabskiego niewiele chłodzi.
Ludzie w Omanie są przyjaźni i chętnie pomagają, a poza tym wszędzie są napisy w języku angielskim, którym zresztą każdy z miejscowych się posługuje.
Po kilku dniach pobytu w przyjaznym miejscu pod Salala mamy zaplanowany wypad samolotem do Muskatu.
Muskat
Na lotnisku czekają na nas przewodnicy z dwoma samochodami terenowymi (usługę tę w biurze omańskim można zamówić w Polsce) i kilka dni spędzimy z przewodnikami – oni są oprócz tego kierowcami i kucharzami, bo lunche podają nam na pustyni rozkładając dla nas dywany.
Muskat leży w dolinie, a zjeżdżając z gór widać białe miasto z ogrodami i gajami palmowymi. Miasto jest czyste, zupełnie jak nie arabskie.
Zwiedzamy Pałac Sułtański (z zewnątrz, ale blisko) w Matrah na przedmieściu Muskatu – warty honorowe żołnierzy sułtańskich są strojne i zachowują wyrozumiałość dla turystów z Polski.
Od wielu lat nie zajmuję się dokumentacją fotograficzną naszych podróży, ale skoro fotoreporter profesjonalny został w Salala – to ja przez niego wyposażony w aparat fotograficzny, tym razem dokumentuję ten wyjazd.
Widzimy w Matrah w marinie dwa jachty takie po 100 metrów długości, kiedyś podobny widziałem w Dubrowniku, a należał do Abramowicza; oba te zaś są własnością Sułtana Kabusa.
Zwiedzamy jeszcze najstarszy ponoć na świecie souk (jarmark) w Matrah, jest co kupić i oglądać.

W następny dzień przed wyjazdem do Nizwy oglądamy od środka meczet Sułtana Kabusa w Muskacie. Jest on niezwykle nowoczesny, a jednocześnie dostojny. Wewnątrz jest słynny olbrzymi dywan na całą powierzchnię podłogi – szyty przez 4 lata w Iranie i żyrandol z milionem kryształków Swarovskiego.
Nizwa
To miasto u podnóża gór słynne jest z XVII-wiecznej twierdzy, fortu i souku, na którym zakupujemy pamiątki.
Twierdza jest potężna, a ponadto nie do zdobycia, przemyślność zaś budowniczych polegała na tym, iż dostęp na wyższe kondygnacje jest wąskimi schodami, gdzie „czają się” pułapki w postaci gorącego oleju daktylowego spuszczanego z góry rynnami bądź zapadnie pod stopami. To zresztą jest miasto daktyli (są świetne), a gaje palm są wszędzie dookoła i tworzą wręcz gęsty las, z którego tylko wystają domostwa.
Na souku kupujemy „hadżary” (to taki zakrzywiony sztylet omański) – sztylet ten zresztą znajduje się na fladze Omanu.
W okolicach Nizwy warto obejrzeć inne potężne forty Bahli (stolica kraju 800 lat temu) i fort Dżabrin – oba są na liście dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Wjeżdżamy do wielkiego kanionu – wcale niewiele mniejszy od tego w Colorado, a proszę sobie wyobrazić, że na szczytach kanionu budują się dwa kompleksy hotelowe o pięciogwiazdkowym statusie.
Pustynia
Poprzednio spędzaliśmy noce w bardzo dobrych hotelach, teraz zaś wjeżdżamy w głąb pustyni na odległość od najbliższej bitej drogi z jakieś 50 km.
Przed wjazdem na pustynię trzeba obniżyć ciśnienie w oponach, żeby samochód był lepiej osadzony na wydmach. Są co prawda wytyczone szlaki w piasku, ale kierowcy (najpierw sami, a później pozwolono nam) – wybierają trasy przez piaszczyste góry, gdzie niejednokrotnie są różnice poziomu wysokości między 200 a 300 metrów. Dojeżdżamy do Campu, który posiada na piasku willę (byłem sam, a miałem 3 pokoje, kuchnię, łazienkę i dwa tarasy) i podziwiałem tę willę tylko jedną noc. Do restauracji trzeba dojść kilkaset metrów, ale jest jak w Hiltonie, a nad głową rozgwieżdżone niebo. Widzieliśmy oczywiście zachód słońca i wschód także, a droga powrotna była już inna, ale jeszcze dłuższa i bardziej off-roadowa.
Zwiedzamy w powrotnej drodze zielone kaniony rzek i podziwiamy sztukę budowlaną nawodnień Omanu – tam są faladże – to takie kanały nawadniające w poprzek pustyni, a trochę to przypomina Maderę.
Kończymy w Muskacie wizytą w domu u jednego z przewodników. Przyjmuje nas najpierw w ogrodzie, a później w pierwszym salonie – wszędzie są słodycze i owoce. Gdy kobiety (nasze) przechodzą do innego pomieszczenia, ja nieopatrznie też tam idę. W ostatniej chwili pan domu mnie zatrzymał i zaczął się śmiać – to część domu, do której tylko jeden mężczyzna może wejść – on sam. Żona gospodarza po pewnym czasie przyszła i do nas, ale to ona może, a my nie.
Przewodnicy odwożą nas na lotnisko i wracamy do Salala mając w pamięci przepiękny krajobraz północy Omanu, a jednocześnie zapach wody różanej, bo tam się ją wytwarza. W Salala z kolei są drzewa kadzidłowca – chyba jedyne na świecie, a kadzidło uzyskuje się z ich żywicy.
Moje dziewczyny pewnie się stęskniły tak jak i ja – resztę dni spędzamy na plaży lub w basenie hotelowym.
Myślę, że Oman ma przyszłość jako miejsce wysublimowanej turystyki, zaś gdy powstanie więcej takich kompleksów hotelowych – to nawet gdy ropa się już skończy – Oman będzie nadal zamożnym krajem.