Czytanie książek staje się niemodnym przyzwyczajeniem, skazanym w naszym elektronicznym świecie na zagładę i zapomnienie. Książka przeżywa swój kryzys, nie tylko z uwagi na koszty związane z jej zakupem i potrzebą refleksji nad treścią, ale także z uwagi na brak czasu czy zainteresowań. Mam głęboką wiarę i nadzieję, że mimo podjętych prób manipulowania i demoralizowania społeczeństwa, nadal będzie wpływała na poszerzanie horyzontów myślenia przeciętnego zjadacza chleba. Zanim stanie się przeżytkiem i zastąpią ją tajemne „kikimobile” z twórczości Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, zmierzać będzie nadal do potrzeby poznania sensu i istoty życia.
Potrzeba czytania jest dla mnie nałogiem, mimo że nie mam z niego materialnych korzyści. Czytanie kojarzy mi się z jedzeniem śliwek renklodami zwanymi, gdy ich słodki sok wyciskany wargami dostosuje się do ust, zatykając je natychmiast. Tak było z sienkiewiczowska Trylogią, książkami Juliusza Verne, czy Alexandra Dumasa – autora Hrabiego Monte Christo. Z czasem stosunek do przeczytanych książek się zmienia, ale nie zawsze, gdy otwieram okładki tych przeczytanych, czy nowo zakupionych mam świadomość, że wchodzę w nowy, nieznany mi bliżej świat.
Zbiór wierszy takich jak: „Wystarczy” czy „Widok z ziarenkiem piasku” Wisławy Szymborskiej, czy twórczość Czesława Miłosza, przesycona w pewnym okresie katastrofizmem i metaforycznością sprawiają, że ich rytm, treść i przesłanie wzajemnie działają na siebie, jak w malarskiej doskonałości Michała Anioła czy Rafaela.
Pragnę, siedząc w swoim gabinecie, czy głębokim fotelu przy rzucającym ciepło i blask kominku, osiągnąć ciszę, która jest tak trudno dostrzegana we współczesnym świecie. Ten magiczny stan pozwala na kontakt z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, poprzez dotyk drukowanych kart papieru, które mają swój czarowny zapach.
Ciekawe tytuły nie wracają z rąk znajomych. Nasze domowe biblioteki będące wypadkową kolekcjonerskich zbiorów pokoleń, znikają jak przysłowiowe książki kucharskie. To styl współczesności, często oczekiwania na miarę czarnego maserati, ale wiedza pozostaje nadal na poziomie chałupniczym. Nie zamierzałem i nie jest moim celem obrażanie kogokolwiek tymi słowami, ale prawda jest tak gorzka jak migdały, które w odróżnieniu od słodkich, zawierają spore ilości trującej amigdaliny.
Swoje książki oznaczam ekslibrisem, którego doskonałość wyraził Jurek Piosicki i nie lubię ich pożyczać, chyba że osobie, która czuje potrzebę ich wyboru. Moja biblioteka jest różnorodna, dobierana z pietyzmem i zainteresowaniami. Jest także dział poetycki. Zgromadzone tomiki wierszy, o których dzisiaj już nikt nie pamięta, lub te, które przeszły do historii narodowych doskonałości i nagród wszelakich. Dzisiaj często w osobie Jana Lechonia – twórcy doskonałej „Rzeczypospolitej Babińskiej”, chcemy go uczynić czwartym wieszczem, zapominając o Kajetanie Węgierskim – poecie oświecenia, satyryku i wolnomularzu, czy Stanisławie Trembeckim – twórcy „Antologii bajki polskiej”.
A może warto stworzyć muzyczną część swojej biblioteki. Nieliczni mają książki Jana Effenbergera-Śliwińskiego, przyjaciela Karola Szymanowskiego, który poprzez Piłsudskie legiony stał się wspaniałym twórcą artystycznej: „cyganerii w Warszawie, Wiedniu, Londynie i Paryżu”. Po wojnie miał mały sklepik z muzykaliami przy Rue du Cherche z nutami Strawińskiego. Jego wykonanie pieśni Schuberta i Bramsa było niedoścignione. Sam akompaniował sobie na fortepianie i raczej nucił, niż śpiewał.
Marcel Proust – pisarz francuski, twórca takich książek jak: „W cieniu dziewcząt”, czy „Czas odnaleziony”, zbierał doświadczenia, które potem odtwarzał z pamięci, zamknięty w głuchej samotności i szukający retrospekcji „straconego czasu”. U autorów takich jak Stefan Żeromski, czy Lew Tołstoj, rękopisy były bezustannie poprawiane i korygowane, a Gustave Flaubert – twórca „Pani Bovary” miał problemy z układaniem zdań.
Każda książka jest rezultatem walki autora z samym sobą i próbą zachowania strzępów rzeczywistości, własnego istnienia i każdej chwili. Powiedzenie jak w „Fauście” Goethego: „Werwaile doch, du bist so schön”- źródło wiarygodnej i rzetelnej wiedzy. Książka jest rezultatem dialogu, rozmową z czytelnikiem i chyba brak jest autora, który by się starał o hermetyczność swoich dzieł.
Cieszę się, że żyjemy w epoce, gdy książka jeszcze istnieje jako papierowy twór, bo czas bez niej będzie trudny i sprowadzający się do wiersza Antoniego Słonimskiego:
„Rozmowa z gwiazdą”:
Zetrą nas czasu żarna,
noc pochłonie czarna,
Ciebie i mnie.