W 1974 r. amerykański socjolog David P. Phillips odkrył, że po nagłośnieniu samobójstwa znanej osoby w mediach, wzrasta liczba zamachów suicydalnych w regionach, w których przypadek tego samobójstwa został nagłośniony. W dalszych badaniach wykazał on również, że istnieje korelacja pomiędzy nagłośnieniem zamachu samobójczego w mediach a liczbą wypadków samochodowych ze skutkiem śmiertelnym. Zdaniem Phillipsa nie była ona dziełem przypadku, lecz świadomym działaniem kierowców, którzy postanowili w ten zakamuflowany sposób odebrać sobie życie. Uczony ów dowiódł, że nagłośnienie samobójstwa znanej osoby w mediach może wywoływać u ludzi wahających się, czy odebrać sobie życie, czy nie, chęć dokonania czynu suicydalnego.
Phillips nazwał odkryte przez siebie zjawisko „Efektem Wertera”, odwołując się do bohatera powieści epistolarnej Goethego, który – nieszczęśliwe zakochany – odbiera sobie życie. Publikacja powieści wywołała w Europie falę samobójstw, bowiem młodzi ludzie – zauroczeni książką i jej bohaterem – starali się maksymalnie do niego upodobnić.
Efekt Wertera jest krańcowym przypadkiem społecznego dowodu słuszności. Pozwala on zrozumieć, dlaczego liczba samobójstw wśród osób starszych wzrośnie, gdy nagłośniony zostanie przypadek zamachu samobójczego osoby starszej; dlaczego więcej nastolatków odbierze sobie życie, gdy nagłośniony zostanie przypadek samobójstwa ich idola. Po prostu – jak tłumaczy R. Cialdini – reguła społecznego dowodu słuszności działa najsilniej wtedy, gdy osoby do których zwracamy się po dowody słuszności są do nas podobne.
Eliot Aaronson uważa, że efekt Wertera jest typowym przypadkiem „zakażenia emocjonalnego” (emotional contagion). Na poparcie swojej tezy przywołuje historię z Chicago, gdzie w 1982 r. kilka osób zatruło się kapsułkami tylenolu, do którego dodano cyjanek. Nagłośnienie tego faktu w mediach wywołało histerię, a w całym kraju pojawiały się podobne przypadki zatrucia kropli do oczu, czy płynu do płukania ust. Przy czym – jak wskazuje Aaronson – fałszywych przypadków było siedem razy więcej, niż prawdziwych.
Zarówno efekt Wertera, jak i przedstawione przez Aaronsona „trucicielstwo naśladowcze” są skutkiem rozgłoszenia wśród ludzi pewnych informacji, wywołujących u nich zamiar zachowania się w określony sposób, będący naśladowaniem nagłośnionego przypadku. W obu tych sprawach pojawia się kluczowe pytanie o rolę mediów: o to, czy powinny one – i jeśli tak to w jaki sposób – informować o samobójstwach znanych osób?
Nie ulega wątpliwości, że kluczową rolą mediów jest przekazywanie informacji. Niekiedy jednakże owe informowanie przybiera postać pogoni za sensacją, co jest zjawiskiem negatywnym, bowiem
nacechowanym bardzo dużymi emocjami. Właśnie takie podejście do informowania o samobójstwach może prowadzić do zakażenia emocjonalnego i w konsekwencji – do efektu Wertera. Czy jednak oznacza to, że należy zakazać mediom nagłaśniania zdarzeń samobójczych? Nie wydaje mi się to dobrym rozwiązaniem, albowiem w niektórych przypadkach społeczeństwo ma prawo wiedzieć o tym, czy dana osoba podejmuje próby samobójcze (np. u polityka ubiegającego się o ważny urząd próba samobójcza może być symptomem załamania nerwowego, w takim przypadku rodzi się pytanie o zasadność jego wyboru).
Ograniczanie możliwości przekazywania przez media informacji kojarzy się ze zjawiskiem cenzury i nie powinno być praktykowane przez organy władzy publicznej w demokratycznym państwie. Choć w omawianym przypadku można by się powoływać na konieczność ochrony życia ludzkiego, to uważam, że byłoby to uzasadnienie zbyt wątpliwe. Decyzja o samobójstwie jest zawsze korelatem kilku czynników i samo nagłośnienie w środkach masowego przekazu jednego takiego przypadku nie skutkuje od razu podjęciem zamiaru samobójczego, choć może wpływać na tok rozważań osoby mającej myśli samobójcze.
Wartość omawianego problemu wzrasta, gdy pochylimy się nad samobójstwami, będącymi aktami protestu, zwłaszcza jeśli jest to protest w ważkich kwestiach politycznych lub społecznych. Milczenie mediów na ten temat może powodować spadek ich zaufania w społeczeństwie, któremu mają służyć. Pozostaje poza tym niezwykle istotna sprawa etyczna. Czyż nie jest obowiązkiem środków masowego przekazu, by mówić w imieniu tych, którzy sami mówić nie mogą? Osoba, dokonująca aktu samobójczego w proteście, najczęściej pragnie wywołać dyskusję na określony temat lub wpłynąć na społeczny opór wobec jakiegoś faktu. Jej akt – będący wyrazem najbardziej dramatycznej z ludzkich decyzji – decyzji o poświęceniu własnego życia, ma zwrócić na coś uwagę, czego nie da się osiągnąć bez medialnego przekazu. Prasa, radio, czy telewizja po prostu nie mogą milczeć na ten temat; inaczej śmierć protestującego poszłaby na marne. Przy czym należy zauważyć, że tematyka tego rodzaju zamachów samobójczych (np. samospaleń) jest delikatna na tyle, że wymaga odrębnych rozważań, by ją pogłębić.
Jestem zdania, że należy informować. Pytanie tylko: jak to czynić, by nie wzbudzać chęci naśladownictwa u innych? Odpowiedź wydaje się prosta – informacja o zdarzeniu winna być stonowana, pozbawiona emocji, które mogłyby wywołać efekt „zakażenia”, o jakim wspominał Aaronson. Można przy tym – a niekiedy nawet trzeba – nakreślić motywy działania danej osoby, przekazując je w formie suchego faktu. Należy przy tym szanować podstawowe normy społeczne, takie jak prawo do prywatności. Innymi słowy, media mają informować, a nie gonić za sensacją, zwłaszcza w tak delikatnych sprawach.
W swoim poradniku dla pracowników mediów Polskie Towarzystwo Suicydologiczne podkreśla także, by środki masowego przekazu nie podawały szczegółowych informacji o metodzie działania samobójcy, unikały jego gloryfikowania (by nie wyrobić w potencjalnych samobójcach przekonania, że społeczeństwo aprobuje takie zachowania), ale także, by unikały zbytnich uproszczeń (np. poprzez wskazanie jednej przyczyny zamachu samobójczego). Niedopuszczalne jest także formułowanie tezy, że samobójstwo jest formą radzenia sobie z jakimikolwiek problemami. Z wszystkimi tymi założeniami należałoby się w pełni zgodzić.
Inną dobrą inicjatywą PTS-u jest postulat wprowadzenia pod artykułem informującym o samobójstwie bądź próbie samobójczej krótkiej wskazówki o tym, gdzie osoby, które wahają się co do podjęcia działań suicydalnych mogą znaleźć pomoc. Działanie to może w znacznym stopniu zniwelować Efekt Wertera, jednakże rzeczone rozwiązanie może okazać się niewystarczające. Osoby mające myśli samobójcze czują się wyalienowane ze społeczeństwa i taki komunikat może pogłębiać stygmatyzację. Do tego dochodzi jeszcze kwestia wstydu – mało kto jest w stanie podzielić się swoimi problemami z obcymi ludźmi. Sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby problem samobójstw przestał być tematem tabu, a potencjalnych samobójców społeczeństwo przestałoby traktować jako ludzi z zaburzeniami psychicznymi. Wymaga to nakładu wielkiej pracy o charakterze głównie edukacyjnym i w tym miejscu należy pochwalić działania Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego, zmierzające do wyjaśniania szeroko rozumianemu społeczeństwu, czym tak naprawdę jest problem czynów suicydalnych. Sama problematyka przeciwdziałaniu samobójstw jest tematem niezwykle ciekawym i niedocenianym, choć tendencja ta – jak mi się wydaje – ulega obecnie zmianie in plus. Jest to jednak tematyka na tyle rozległa, że wymaga osobnych rozważań.
Warto także zwrócić uwagę na to, że dziś prawie każdy z nas jest w pewnym sensie „dziennikarzem”. Większość osób posiada swoje konta na portalach społecznościowych, takich jak Twitter czy Facebook. Wielu także publikuje tam swoje przemyślenia. Warto byłoby zatem prowadzić akcje edukacyjne, kreujące w ludziach odpowiednie postawy, uczące ich brania odpowiedzialności za słowa. Należy tłumaczyć, że pewne informacje winno przekazywać się bez zbędnych komentarzy albo bardzo stonowanie, bez niepotrzebnej sensacji. Musimy uczyć siebie nawzajem.