W ostatnich miesiącach powróciliśmy do kwestii tzw. mowy nienawiści i szczególnie zwracamy uwagę na potrzebę głośnego wypowiadania się przeciwko przemocy we wszelkich jej aspektach. Częściowo spowodowane jest to tragicznym zdarzeniem mającym miejsce podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, kiedy to doszło do zabójstwa Prezydenta Pawła Adamowicza. Poruszeni tym niewyobrażalnie strasznym incydentem jeszcze wyraźniej widzimy konieczność edukowania w przedmiocie „mowy nienawiści”.
Ostatnio prowadziłam dla drugich i trzecich klas podstawówki lekcje na temat praw dziecka. Prawo do życia bez przemocy było jako jedno z najważniejszych wymieniane bezpośrednio przez dzieci. Wstrząsające było usłyszeć, w niemalże każdej klasie, że bójki pomiędzy dziećmi, wyzywanie (słowo „konfident” jest na porządku dziennym), szarpanie się, plucie, niszczenie sobie rzeczy, wyśmiewanie, to zwykła szkolna codzienność, nawet u takich maluchów.
Przemoc może przejawiać się na wiele sposobów i występować ze zróżnicowaną intensywnością. Najlepszym tego przykładem jest powszechne obrażanie, „opluwanie słowem” w portalach społecznościowych, w środkach masowego przekazu, których nie unikają nawet Koleżanki i Koledzy z Palestry. Przyzwolenie społeczne, które popycha hejterów w stronę działania, jest ogromne. Tysiące nienawistnych komentarzy osób, które przypisują sobie patent na wiedzę, dosłownie zalewają Internet.
W jednym z jesiennych numerów in Gremio opisywałam sprawę zezwolenia na zorganizowanie I Marszu Równości w Lublinie – Marszu, który miał na celu promocję praw człowieka, w tym praw osób LGBT, mniejszości etnicznych, narodowościowych oraz innych skazanych na wykluczenie społeczne, a także ochronę przed dyskryminacją i wykluczaniem. Pomimo iż od zorganizowania i przeprowadzenia Marszu minęło już kilka miesięcy, temat wydarzenia wciąż jest obecny w lubelskich mediach.
A to m.in. za sprawą wypowiedzi Przemysława Czarnka, wojewody lubelskiego, który na swoim kanale na YouTube, mówił o tym, że Marsz Równości „promuje zboczenia, dewiacje i wynaturzenia” oraz „postawy antyrodzinne, antychrześcijańskie, wprost sprzeczne z katechizmem i Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej”. Organizator Marszu, Bartosz Staszewski, wystąpił do sądu z oskarżeniem prywatnym, wskazując na pomawiający charakter tej wypowiedzi za pomocą środków masowego przekazu. Sąd Rejonowy na posiedzeniu umorzył postępowanie z uwagi na oczywisty brak znamion czynu zabronionego, a także z tego względu, że skierowanie sprawy do rozpoznania na rozprawie byłoby de facto sądem o prawdę. Motywując swoją decyzję Sąd w sposób szczególnie bogaty odniósł się do zjawiska homoseksualizmu w historii, powołując się m.in. na fragmenty Starego Testamentu.
7 lutego br. Sąd Okręgowy w Lublinie, na skutek złożonego przez oskarżyciela prywatnego zażalenia, uchylił to postanowienie. Nie chcę w tym miejscu omawiać zbiegu przepisów Konstytucji, ścierania się gwarancji wolności słowa z poszanowaniem ludzkiej godności i czci, omawiać istoty zniesławienia, czy zniewagi. Chciałabym jedynie poddać refleksji sam temat.
Sąd Okręgowy w ustnych motywach rozstrzygnięcia tak bardzo trafnie wskazał, że „Słowo straciło swoją wartość. Słowo jest teraz, można by powiedzieć, przedmiotem, który nie ma żadnej ceny. Bo ktoś, kto je wypowiada nie zastanawia się nad treścią i wagą wypowiadanych słów”. Sąd zwrócił uwagę, że w przestrzeni publicznej funkcjonują pewne słowa wytrychy, za którymi lubimy się chować: że to była tylko moja ocena, moja opinia, że próbuje się ograniczać moją wolność słowa, albo że próbuje się ograniczać debatę publiczną. Osoby takie, które powołują się na tego typu słowa – wytrychy „starają się budować z takich słów swoisty immunitet społeczny do tego, żeby kogokolwiek obrażać”.
Sąd Okręgowy przypomniał to, co wydaje się, powinno być oczywiste: „To, że mamy do czynienia ze ścieraniem się różnych dóbr o charakterze konstytucyjnym, z jednej strony mamy prawa do wolności słowa, do wolności wyrażania swoich opinii, poglądów, ale z drugiej strony Konstytucja i państwo polskie ma chronić wolność, ma chronić cześć każdej osoby. […] Wolność słowa nie oznacza prawa do obrażania kogokolwiek. Tam się kończy wolność słowa, gdzie strona, która wypowiada takie słowa zaczyna kogoś obrażać czy znieważać. Tak naprawdę to osoba, która bierze udział w dyskusji sama sobie wyznacza te granice”.
Sprawa wojewody lubelskiego jest w toku. Jej wynik nie jest w żadną stronę przesądzony. Cieszę się jednak, że takie słowa przez Sąd Okręgowy zostały wypowiedziane. Bo powoływanie się, jak to zrobił sąd pierwszej instancji, na zasady Starego Testamentu, wprowadza niepokój. Jako prawnik chciałabym przede wszystkim usłyszeć od Sądu Rejonowego, jaka jest korelacja przywołanych odniesień do Starego Testamentu i historycznego ujęcia zagadnienia homoseksualizmu z obecną rzeczywistością i dorobkiem ludzkości wypracowanym przez kilka tysięcy lat, ze szczególnym uwzględnieniem obecnych przepisów prawa i orzecznictwa polskiego oraz europejskiego. Tego zabrakło. A niepokój bierze się stąd, że to wszak Stary Testament nakazywał, aby karać w sposób oko za oko. Pamiętajmy, że jeżeli wrócimy do tej zasady, możemy zostać ślepi.