Wyobraźmy sobie przez chwilę centrum dowolnego polskiego dużego miasta. Zapewne ujrzymy oczyma wyobraźni kilka, kilkanaście mniej lub bardziej zręcznie zlokalizowanych dużych wieżowców, otoczonych ze wszystkich stron wielkimi reklamami. Wieżowce, rzecz jasna, niezbyt pasują nie tylko do mniejszych budynków, ale też do siebie. Wyobraźmy sobie obrzeża tych miast. Nietrudno znajdziemy tereny, często bardzo wartościowe przyrodniczo, które bardzo szybko podlegają niekontrolowanej urbanizacji. Z drugiej strony, zróbmy swoisty test i porozmawiajmy z naszymi znajomymi. Popytajmy, czy ktoś nie miał problemów z zabudową działki.
Stawiam dolary przeciw orzechom, że stosunkowo szybko usłyszymy o jakimś przypadku, w którym ktoś, na upatrzonej od dawna nieruchomości chciał się zabudować, ale uniemożliwiło mu to – bez konkretnych powodów – miasto. Tak, to samo miasto, otoczone ze wszystkich stron brzydkimi, wielkoformatowymi reklamami i akceptujące niszczenie cennych obiektów przyrodniczych przy swoich rogatkach.
Sprzeczność? Jest ich znacznie więcej. Wszystko sprowadza się do tego, że od co najmniej kilkunastu lat Państwo Polskie nie potrafi opracować sensownej i konkretnej wizji zagospodarowania przestrzennego. Czyli określenia tego kiedy, jak i na jakich podstawach można się budować. Stąd też w większości przypadków lokalizacja konkretnych budynków nie zależy od względów merytorycznych, ale od presji inwestorów, stopnia uparcia ze strony jakiejś gminy (a gminy uparte być potrafią…), czy też różnych, proceduralnych szczegółów i szczególików.
I tak, jak we wskazanym powyżej przykładzie, czasem zdarza się, że wielki deweloper swoją znaczną inwestycją rażąco niszczy otaczające środowisko, a kiedy indziej znów prywatny, mały właściciel działki z niezrozumiałych dla niego względów nie może jej zabudować. Czasem, przy okazji może jakaś przestrzeń będzie ochroniona, może jakaś pożyteczna inwestycja zostanie zrealizowana, ale obecne prawo tego niestety nie gwarantuje. Można oczywiście w związku z tym opłakiwać stan polskiej przestrzeni, podawać kuriozalne przykłady (a jest ich niemało) nieodpowiedniego zagospodarowania terenu. Takich alarmistycznych tekstów mamy bardzo dużo. Ale dyskutując na te tematy trzeba zacząć od początku – konkretyzacji znaczenia poszczególnych wartości.
Odpowiedzieć musimy sobie na odwieczne, trochę ideologiczne pytanie, co jest ważniejsze: prywatna „święta” własność, czy też ład przestrzenny? Zastrzec jednak trzeba, że ład przestrzenny nie może być realizowany, ani uzyskany inaczej niż przez ingerencję władzy publicznej. Jeżeli chcielibyśmy skonfrontować ten dylemat z typowymi doktrynami polityczno – prawnymi, szybko dojdziemy do wniosku, że niewiele nam to da. Prawdziwy liberał powie, że ingerencji władzy być w żadnym przypadku nie powinno, że sam obywatel, wie najlepiej, co robić. Socjalista zaś – że jak najbardziej, taka ingerencja powinna występować, również w połączeniu z planowaniem społeczno – gospodarczym.
Tymczasem w takich konkretnych przypadkach powstaje konkretny, oderwany od takich punktów widzenia, dylemat. Załóżmy na przykład, że prywatna własność nie może być w żaden istotny sposób ograniczana. Skutkować to powinno założeniem, że każdy właściciel działki może zabudować nieruchomość tak, jak uzna to za stosowne. Tak, jak chcieliby tego doktrynalni liberałowie. Dobrze, mijają miesiące, lata i… po tolerowaniu takiej swoistej budowlanej samowolki okaże się, że powstał straszliwy chaos przestrzenny. Przedsmak takiego chaosu mogą nam dać niektóre miejscowości podgórskie, chociażby Szklarska Poręba. Budynki budowane zupełnie na różne sposoby, w pełnym oderwaniu od otoczenia, wręcz krzywo położone. No, jednym słowem, straszny bałagan. I gdy po tych kilku, kilkunastu latach doszlibyśmy do wniosku, że to jednak nie działa, że jakoś ten porządek przestrzenny trzeba by koordynować – będzie za późno. Nie zarządzimy przecież masowego wyburzania.
Z drugiej strony, również odgórne ustalanie tego co i gdzie ma zostać zlokalizowane – zwłaszcza w skali całej Polski – trąci utopią. Nie da się odgórnie zaprogramować wszystkich ludzkich planów i zamierzeń.
Gdy patrzymy na obecny system planowania przestrzennego, uderza jego magmowatość. Przepisy są bardzo nieprecyzyjne, w wielu wypadkach można je naprawdę różnie interpretować. Obowiązkiem dbałości o planowanie przestrzenne obciążone są gminy. Gminy, które z jednej strony muszą dbać o swój budżet (i w związku z tym niechętnie patrzą na ograniczanie możliwości zabudowy, zwłaszcza większych inwestorów, bo skutkuje to roszczeniami odszkodowawczymi), a z drugiej, bywają poddawane różnym presjom. I często to właśnie te presje przesądzają o treści konkretnych decyzji przestrzennych. Z drugiej strony, gdy już jakieś działania przestrzenne podejmują, robią to trochę po omacku.
W obecnie obowiązujących miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego (uchwalonych dla około 30% powierzchni Polski) przeznaczono terenów pod zabudowę mieszkaniową dla kilkudziesięciu milionów mieszkańców. Czyli z tej perspektywy Polska nie powinna mieć problemów, aby na 30% swojego terytorium przyjąć wszystkich zmierzających do Europy uchodźców… Przedstawia to dobrze, oderwanie od realiów dzisiejszego systemu planistycznego. Zdarza się, że mała gmina wiejska decydując się na uchwalenie planów, uchwala je dla całego swojego obszaru, praktycznie wszędzie dopuszczając zabudowę. Skutek? Powstanie w kilkunastu miejscach w tejże gminie zabudowa rozproszona. Co prawda nowi mieszkańcy do takiej gminy nagle masowo nie przyjadą, ale władze będą miały święty spokój. Za chwilę jednak się okaże, że ta rozproszona zabudowa się nie sprawdza, że trzeba przyłączać różne obiekty infrastruktury technicznej – i niezadowoleni właściciele pozostaną na lodzie. Z kolei, gdy gminy planów nie uchwalą, będą musiały walczyć z pojedynczymi inwestorami i analizować – również z punktu widzenia politycznych układów, czy nowa inwestycja przyniesie korzyści w kolejnych wyborach. Znów otwiera się szereg różnych potencjalnych pól analiz, bardzo odległych od kryteriów związanych z modelowym zachowaniem ładu przestrzennego.
W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że ład przestrzenny jest ważną, wciąż niedocenianą wartością. Tylko dzięki zachowaniu odpowiednich wymogów z nim związanych możemy dbać o to, żeby zarówno z punktu widzenia kompozycyjno – estetycznego, jak też środowiskowego, w przestrzeni był względny porządek. Nie oznacza to konieczności odgórnego zadekretowania ludziom życia. Chodzi bardziej o ochronę przestrzeni i obecnych jej walorów. Żeby na przykład, zbyt łatwo terenów wartościowych przyrodniczo, nie przeznaczać pod zabudowę. Żeby w miejscach, gdzie nie jest to konieczne, prywatny właściciel nie wymuszał na siłę konkretnej zabudowy. Żeby szereg dotychczasowych funkcji terenów, funkcji przyrodniczych, rolniczych, kulturowych – podlegało ochronie, a ich zmiana dokonywała się tylko w ściśle ustalonych warunkach.
Zgodnie z tzw. podejściem rynkowym, ingerencja państwa jest niedopuszczalna lub dopuszczalna w skrajnych przypadkach, w znikomym zakresie. Założenie to w planowaniu przestrzennym na dłuższą metę się nie sprawdzi. Przede wszystkim dlatego, że skutki raz podjętej inwestycji trudno będzie odwrócić. Nie zburzymy tak szybko i łatwo źle, z punktu widzenia przestrzennego, skonstruowanych obiektów budowlanych. A nawet jeśli podejmiemy próbę poprawienia określonych sytuacji – zajmie nam to dużo czasu i pochłonie znaczne koszty (czego przykładem mogą być programy rewitalizacyjne).
Nie uratujemy raz ściętych drzew, nie odtworzymy zbyt szybko zniszczonych ekosystemów. A rynek niespecjalnie ma to na względzie. I nie chodzi tu o skrajność w postaci walki o każde drzewko, czy symboliczny już gatunek żab przechadzający się po pasie przyszłej autostrady. Chodzi o rozsądne zachowanie cennych walorów, którymi dysponuje nasze Państwo. Z drugiej strony, opierając się na systemie nakazowym, albo wpadniemy w pokusę zbyt szerokiego kształtowania losów obywateli, albo sprowadzimy wszystko, do coraz bardziej zagmatwanych i tym samym niejasnych oraz subiektywnych procedur (ten ostatni wariant mamy obecnie).
Warto więc spróbować wykorzystać koncepcję tzw. współzarządzania publicznego. Opiera się ona przede wszystkim na założeniu szerszego współdziałania różnych osób. W tym kontekście, trzeba poszczególne osoby możliwie szeroko włączyć do współdecydowania o zamierzeniach i zmianach związanych z zagospodarowaniem przestrzennym. Punktem wyjściowym takiego dyskursu – powinno być określenie nadrzędnego celu czyli prawa wszystkich obywateli (nie tylko inwestorów) do zachowania w miarę możliwości, w niezmienionym zakresie, dotychczasowych walorów kompozycyjno – estetycznych i środowiskowych przestrzeni. Są to bowiem wartości, które nam wszystkim przysługują. Patrząc szerzej, może to być również traktowane jako element naszego prawa własności. Element ważniejszy niż prawo do zabudowy.
Kolejna kwestia to wypracowanie kryteriów zmian związanych z aktualnymi możliwościami zagospodarowania przestrzeni. Jeżeli miałoby być to możliwe, należy dokładnie wyjaśnić, jakie wyższe racje za tym przemawiają i jaki wkład do takich zmian (również finansowy) będą zmuszeni wnieść ich beneficjenci.