„Poziom intelektualny sędziów był oczywiście niejednakowy, jednak na ogół wysoki, poziom moralny był jeszcze wyższy. Wszyscy, z nielicznymi wyjątkami, pracowali z zapałem dla odradzającej się Ojczyzny. […] Były omyłki, ale nie spotykało się złej woli. O jakichś łapówkach, protekcjach, uległości sędziów wobec władz administracyjnych nie słyszało się nigdy w pierwszych latach odrodzonego sądownictwa polskiego.
Sędziowie korzystali z rzeczywistej, nie tylko papierowej niezawisłości, społeczeństwo miało do sądów bezwzględne zaufanie. Psuć się to zaczęło dopiero od roku 1929, kiedy niezawisłość sądów została zachwiana, rozpoczęły się rugi polityczne, a los sędziów został oddany w ręce niegodnych tego stanowiska ministrów sprawiedliwości” (Aleksander Mogilnicki, Wspomnienia adwokata i sędziego, wyd. Wolters Kluwer, s. 262).
Książka „Aleksander Mogilnicki. Wspomnienia adwokata i sędziego” została opublikowana staraniami Naczelnej Rady Adwokackiej w 2016 r. Historie spisane wiele lat temu przez wyjątkowej miary prawnika okresu II Rzeczpospolitej, dotyczące rozmontowania niezależnej władzy sądowniczej przez rządy sanacyjne, stanowią pouczającą lekturę. Udowadniają, że historia, uciekając się do znanego powiedzenia, kołem się toczy. „Wspomnienia” Mogilnickiego dobitnie pokazują, że władza o zapędach autorytarnych, w miarę utrwalania swojej pozycji, z coraz większym uporem i coraz mniejszym zażenowaniem stara się na wszelkie możliwe sposoby rozszerzać granice swoich wpływów, sukcesywnie osłabiając lub likwidując wszelkie niezależne od niej ośrodki. 90 lat temu na drodze takiej władzy po polityczną dominację w państwie stały niezależne sądy i media.
„Wspomnienia” mają walor nie tylko historyczny. Sytuacje sprzed wieku wydają się być w trakcie lektury bardzo nieodległe, a myśli podążają na zmianę do okresu II Rzeczpospolitej i do obecnej sytuacji w Polsce. Porównania, co wówczas robiły władze polityczne i co robią dzisiaj, stają się nieuchronne. Powstaje wrażenie, że dawno już nieżyjący autor „Wspomnień” recenzuje aktualną sytuację polityczną, przedstawiając na przykładach mechanizmy odzierania władzy sądowniczej z niezależności.
Mogilnicki przytacza szereg zdarzeń, które pokazują, jak władze sanacyjne starały się podporządkować sobie prezesów Sądu Najwyższego, a tym samym cały ten sąd. Jak wykorzystywano do tego celu usłużnych polityków, czasami prawników, gdzie i do kogo kierowano prośby i groźby, tak by osiągnąć zamierzony cel. Wobec czterech ówczesnych prezesów SN takie zabiegi nie przyniosły efektu. Musieli więc odejść, do czego zresztą udało się rządzącym doprowadzić.
Wśród przywołanych we „Wspomnieniach” działaniach władzy zmierzających do likwidacji niezależności władzy sądowniczej jest m.in. opis zdarzeń prowadzących do wydania przez prezydenta RP nowego rozporządzenia o ustroju sądów powszechnych, które weszło w życie 1 stycznia 1929 r. Jak wspomina Mogilnicki, wówczas jeden z prezesów Sądu Najwyższego: „trudniej było z Władysławem Seydą [pierwszym prezesem SN – dop. aut.] i ze mną. Byliśmy nieusuwalni, na to więc, aby nas usunąć, trzeba było zmienić nie tylko ustawę, ale i Konstytucję, która na tego rodzaju zmianę ustawy nie pozwalała” („Wspomnienia”, s. 312). W tamtym czasie możliwe było przenoszenie sędziów „na inne miejsce (tylko na inne miejsce – nie w stan spoczynku), jedynie w wypadku, gdy takie przeniesienie sędziego stało się niezbędne wskutek zwinięcia sądu, w którym sędzia zajmował swoje stanowisko, lub takiej jego reorganizacji, która czyniła przeniesienie sędziego niezbędnym” („Wspomnienia”, s. 313). Dla ówczesnych decydentów ominięcie takiej rafy nie stanowiło problemu. Rozporządzenie upoważniło prezydenta RP do przenoszenia sędziów bez ich zgody do innych sądów lub w stan spoczynku. Wprowadzenie nowych przepisów podsumował autor dobitnie: „rządy Piłsudskiego z Konstytucją się nie liczyły”. W styczniu 1929 r. przeniesiono w stan spoczynku pierwszego prezesa SN Władysława Seydę, a kilka miesięcy później to samo zrobiono z autorem „Wspomnień”. Niezależność Sądu Najwyższego odeszła w zapomnienie.
Oczywiście, zanim do tego doszło, miał Mogilnicki szereg okazji, by władzy sanacyjnej się przypodobać, przekonać ją do siebie, a raczej do tego, że nie będzie jej przeciw. Z żadnej z nich nie skorzystał, a podsumowaniem jego charakteru i postawy niech będzie rozmowa, jaką odbył z pierwszym prezesem Sądu Najwyższego Leonem Supińskim, po jego wyborze na opuszczone przez przeniesionego w stan spoczynku Władysława Seydę:
„[…] wreszcie zapytał:
– Skąd ten chłód z Waszej strony? Czy jesteście niezadowoleni z tego, że to ja zostałem pierwszym prezesem? Wolelibyście może, żeby na to miejsce mianowano jakiego generała?
– Tak – odpowiedziałem – wolelibyśmy, bo wtedy całe społeczeństwo by zrozumiało, co znaczy dymisja Seydy. A teraz, skoro miejsce jego objął znany prawnik, wiele osób może pomyśleć, że wszystko jest w porządku.
– Więc uważacie, że nie powinienem był przyjmować tego stanowiska?
– Ja bym go nie przyjął, gdyby mi zaproponowano” („Wspomnienia”, str. 317).
Po przymusowym odesłaniu w stan spoczynku, Mogilnicki, wykonując już zawód adwokata, złożył w Najwyższym Trybunale Administracyjnym odwołanie od dekretu prezydenta. Nigdy nie doczekał się jego rozpoznania – przyczyny, jak sam ocenił, były zrozumiałe…
„Spotkawszy kiedyś prezesa Izby Trybunału, w której moja sprawa leżała, Jana Kopczyńskiego […], zapytałem go, dlaczego mojej sprawy dotychczas nie wyznaczono. Zapytał, czy zależy mi na pośpiechu. Odpowiedziałem, że po pięciu, czy sześciu latach, sprawa przestała być pilna, ale dla zasady chciałbym mieć rozstrzygnięcie.
– O ile panu bardzo nie zależy, niech pan jeszcze poczeka. Bo… widzi pan… sumienie nam nie pozwala na oddalenie pańskiej skargi, a… pan rozumie… nie możemy jej uwzględnić.
– Rozumiem i zgadzam się. Niech sobie moja skarga leży w dalszym ciągu pod suknem aż do czasu, kiedy będzie ją można zgodnie z sumieniem rozstrzygnąć” („Wspomnienia”, str. 328). Po kolejnej interwencji w trybunale w 1938 r. i uzyskanej pokątnie informacji, że sprawa na skutek interwencji jednego z ministrów zostanie rozpoznana na jego niekorzyść, cofnął swoje
odwołanie.
Przypadki odwołania Mogilnickiego czy Seydy nie były odosobnione. Złamanie niezależności sądów nie ograniczało się do samego Sądu Najwyższego i jego kierownictwa. Odbywało się na każdym szczeblu. „Z chwilą wprowadzenia nowego prawa o ustroju sądów, które zaczęło obowiązywać z dniem 1 stycznia 1929 r., Prezydent Rzeczypospolitej, na wniosek Cara, przeniósł w stan spoczynku około 600 najlepszych sędziów, a na ich miejsce zamianował nowych” („Wspomnienia”, str. 330).
Ta historia nie ma szczęśliwego zakończenia. Mogilnicki nie doczekał żadnego, moralnego choćby zadośćuczynienia za nieprawości, jakich doświadczył ze strony władz sanacyjnych.
„Wspomnienia” Mogilnickiego nie zawierają jedynie faktów historycznych. Przeciwnie, stawiają pytania aktualne także i dzisiaj. O aktualną kondycję stanu sędziowskiego, o przekonania i idee, którymi winien się na co dzień kierować. Czy dzisiejsi sędziowie pokroju Aleksandra Mogilnickiego – niezawiśli – mogą spodziewać się podobnego, co w przypadku autora „Wspomnień”, przeniesienia w symboliczny „stan spoczynku”, odesłania na boczny tor, nieważne w jakiej formie i w jakim trybie (poprzez zakaz zabierania głosu publicznie, w mediach społecznościowych, z rosnącym ryzykiem prowadzenia wobec nich postępowań dyscyplinarnych, konsekwencji w postaci możliwego wydalenia z zawodu, czy ewentualnego „odrzucenia” podczas zapowiadanej ponownej weryfikacji w razie „spłaszczenia” sądownictwa i związanym z nią możliwym przeniesieniem części sędziów w stan spoczynku)?
„Marsz Tysiąca Tóg” do dowód, że sędziowie sami w ów „stan spoczynku” się nie przeniosą. Blisko 30 lat funkcjonowania niezależnego od polityków i polityki wymiaru sprawiedliwości przynosi dzisiaj efekty. Zdecydowana większość sędziów jest przesiąknięta potrzebą zachowania niezawisłości, której nie da się przekupić ani wysokim uposażeniem, ani potencjalnymi awansami. Widoczna jest solidarność i przekonanie o racjach, które leżą u podstaw protestu przeciwko wprowadzaniu ustawy kagańcowej. Sędziowskie przywiązanie do niezawisłości, demonstrowane dzisiaj w różnych formach, to jedno z największych osiągnięć naszej odrodzonej po 1989 r. demokracji.
Determinację polskich sędziów, ich upór w walce o utrzymanie statusu niezależnej władzy sądowniczej, o nieprzesuwanie granic oddzielającej ją od świata polityki, widzą sędziowie z innych krajów europejskich. To z tej przyczyny okazują silne wsparcie, wydają od Lizbony do Bukaresztu oświadczenia, przyjeżdżają do Warszawy na marsz poparcia. W końcu to z tych samych powodów Trybunał Sprawiedliwości UE może być pewien, że jego orzeczenia nie pozostaną jedynie na papierze i że zyskają stosowne prawnicze zrozumienie i wsparcie w polskich sądach. Dlatego wierzę, że historia Aleksandra Mogilnickiego, zesłanego kiedyś przez sanację raz na zawsze w stan spoczynku za okazywanie wobec władz politycznych niezależności, w dzisiejszej Polsce się nie powtórzy.
Sędziowie mogą i powinni być dumni ze swojej postawy. „Marsz Tysiąca Tóg” trwa każdego dnia.