Znowu zaliczyliśmy zjazd w opinii publicznej w dół, gdy w Krakowie pełna adwokatów sala zgotowała na stojąco wymowną owację sędziemu Andrzejowi Rzeplińskiemu okazując przy tym ostentacyjny chłód prezydentowi Andrzejowi Dudzie.
Nie było żadnego racjonalnego powodu, dla którego adwokaci nie mieliby docenić obecności na zjeździe Andrzeja Dudy, Prezydenta Rzeczypospolitej, wybranego powszechnie przedstawiciela narodu. Niewielu zresztą prezydentów w krótkiej historii wolnej Polski zechciało nas zaszczycić swoją obecnością. Na zjazdach nie pokazali się ani Aleksander Kwaśniewski, ani Lech Wałęsa, ani Bronisław Komorowski, chociaż urzędowali stosunkowo długo. Tylko Lech Kaczyński przyjął nasze zaproszenie i rzeczowo występował na zjazdach w Warszawie, jeszcze jako minister sprawiedliwości i w Sopocie, już jako Prezydent RP. Andrzej Duda wygłosił w Krakowie do adwokatów najlepsze wystąpienie jakie słyszałem z ust osoby niebędącej adwokatem od wielu lat. Prezydent mówił o roli adwokatów w Państwie Polskim, o ich zasługach i ofiarach poniesionych dla niepodległości Rzeczypospolitej. Mówił o tym, o czym opinia publiczna nie wie, albo nie wspomina. O tym więc, że wśród różnych grup zawodowych przedwojennej polskiej inteligencji największe straty dotknęły właśnie adwokatów. Mówił też o zapomnianej heroicznej postawie krakowskich adwokatów, którzy odmówili denuncjacji swoich kolegów pochodzenia żydowskiego. Przypomniał wielkich obrońców wobec komunistycznych represji, adwokatów Władysława Siły Nowickiego, Macieja Bednarkiewicza, Jana Olszewskiego. Prezydent zapewniał o poszanowaniu samorządu adwokackiego i deklarował gotowość do współpracy. Prosił tylko adwokatów o obiektywizm wobec siebie i wobec otaczającej nas rzeczywistości, aluzyjnie przy okazji nawiązując do tego, że nasze środowisko nie składa się niestety z samych bohaterów. W czasie tego przemówienia kilku mecenasów trzymało nad głowami konstytucję, kilku wyszło, a siedzący w rzędzie przede mną delegat z Warszawy głośno rozmawiał przez telefon komórkowy. Jeden z wpływowych członków palestry zauważył, że „adwokaci przyjęli wystąpienie Prezydenta godnie, bo przecież mogli wyjść z sali, a wyszło tylko kilku.”
Obiektywizmu, o który prosił Prezydent na zjeździe zabrakło. Nie potrafiliśmy ani słowem odnieść się do licznych ostatnio, znanych z mediów afer z udziałem adwokatów, siedzących zresztą na zjazdowej sali, choć tego chyba od nas oczekiwano. Brak wyraźnego odcięcia się od niejasnych praktyk lokuje nas jednoznacznie w opinii społecznej po złej stronie. W jednej ze zjazdowych uchwał, tej chyba najważniejszej, bo dotyczącej naszego stosunku do stanu Państwa, stwierdziliśmy kategorycznie, że żadna władza ustawodawcza nie może wpływać na sąd konstytucyjny. Tymczasem art. 197 Konstytucji RP jasno stanowi, że to parlament określa tryb pracy i organizacji trybunału i ten przepis żadnej wykładni nie wymaga bo clara non sunt interpretanda. Jakbyśmy nie zauważyli, że w zasadzie rola sądu konstytucyjnego jest jedynie subsydiarna i polega na tym, aby organom ustawodawczym pomagać, a nie z nimi konkurować. Musi wszak istnieć równowaga organów konstytucyjnych i żaden z tych organów nie może uzurpować sobie nadrzędności. Wreszcie od wszystkich organów i od wszystkich ludzi na państwowych urzędach możemy oczekiwać woli wzajemnych ustępstw i kompromisów w imię dobra wspólnoty oraz powstrzymywania się od złych emocji, gdy idzie o sprawy Rzeczpospolitej. Takich zaś refleksji ani od Andrzeja Rzeplińskiego, ani od uczestniczących w zjeździe mecenasów nie słyszałem. Prezes Rzepliński apelował natomiast na zjeździe, by nie wyprowadzać Polski z Europy. Doprawdy nie wiem, dlaczego właśnie do nas się z tym zwracał. Nikt przecież Polski z Europy wyprowadzać nie zamierza, a już na pewno nie adwokaci. Od ponad 20 lat sam bezinteresownie pracuję na rzecz integracji Polski z Europą i nie ma w moim otoczeniu żadnych rozsądnych ludzi, którzy negowaliby europejskie aspiracje Polski. To jednak nie znaczy byśmy mieli bezkrytycznie przedkładać Europę nadmiaru biurokracji, urzędniczych nadużyć, decyzyjnej inercji oraz wybujałego sędziowskiego aktywizmu europejskich trybunałów ponad Europę stanowiącą odpowiedzialny, bezpieczny, porządny i chrześcijański związek suwerennych państw.
Doświadczyłem za to na zjeździe kilku zachowań i wystąpień niepoważnych, jak porównania dzisiejszej rzeczywistości ze stanem wojennym, a nawet z faszyzmem, gdy jeden z zasłużonych adwokatów twórczo rozwijał na dzisiejsze czasy klauzulę Radbrucha. Zwłaszcza w przededniu kolejnej rocznicy wprowadzenia w Polsce stanu wojennego takie wywody brzmią tak absurdalnie, że wręcz groteskowo. Zagadką pozostanie też dla mnie, dlaczego Ryszard Kalisz ku uciesze słuchaczy i przy zachwycie przewodniczącego wołał ze zjazdowej trybuny na larum grają, zaś zupełnie oniemiał, gdy jego polityczni koledzy popierali stan wojenny. Dość zabawna też była na zewnątrz kongresowego budynku demonstracja pięciu młodych ludzi otoczonych przez cztery wozy transmisyjne oraz wielkie głośniki, spoza których sami demonstranci mało byli widoczni. Do władz krajowych adwokatury wybrano w zasadzie osoby dojrzałe, jakby na przekór oczywistemu faktowi, że adwokatura się odmładza i wbrew oczywistej regule, że najbardziej kreatywny dla działania w życiu publicznym i pracy zawodowej jest wiek średni.
– Panie Senatorze, o co tu właściwie chodzi? – miał zapytać mecenasa Cichonia zaproszony na zjazd w charakterze gościa przedstawiciel wyznaniowej gminy żydowskiej w Krakowie. No właśnie…