Znaczna część społeczeństwa wyobraża sobie ogłoszenie wyroku jako krótki i jasny werdykt, po którym sędzia stuka młotkiem i wychodzi. O sile tego wyobrażenia przekonać się można łatwo, zapraszając laików na spotkanie w sali rozpraw. Jedno z najczęściej pojawiających się wówczas pytań dotyczy braku młotka na stole sędziowskim. W porównaniu z tym nieprzekonująco wypadają telewizyjne relacje z ostatnich akordów polskich procesów. Tu bowiem przeciętny Kowalski widzi sędziego, który wpierw czyta (nie patrząc na zgromadzonych) szereg nazw, dat i formułek. Dopiero po dłuższej chwili dociera do rozstrzygnięcia, które – tak w sprawach cywilnych, jak i karnych – dalekie jest od jasności. Trzeba dobrze znać realia sprawy by ocenić, czy i dla kogo wyrok jest korzystny. Jeśli do tego sędzia trzyma w ręku nie akta lecz samą kartkę z wyrokiem (której drżenie jest dobrze widoczne w telewizyjnym zbliżeniu), śpieszy się (bo przecież wie, że czyta „tasiemca”), mówi monotonnie lub się przejęzyczy (o co nietrudno), to wrażenie u odbiorcy jest jednoznacznie złe. Kiełkuje w nim podejrzenie, że sam sędzia nie jest pewien tego, co właśnie odczytał.
Później… jest już tylko gorzej.
Zamiast z przekonaniem ogłosić, że sprawa została zakończona, sędzia zaczyna się tłumaczyć. To oczywiście wymóg prawa. Zasadnicze powody rozstrzygnięcia (art. 326 § 3 k.p.c., art. 418 § 3 k.p.k.) muszą zostać podane. Żaden polski sędzia od tego nie ucieknie, choćby nawet dysponował amerykańskim młotkiem. Czyni więc swoją powinność i zmierza do finału. A finałem tym jest – w sprawie cywilnej – udzielenie wskazówek co do sposobu i terminu wniesienia środka zaskarżenia (art. 327 § 1 k.p.c.). Proces karny jest wieńczony takim samym pouczeniem nawet wówczas gdy jego uczestnicy posiadają profesjonalną reprezentację (art. 100 § 8 k.p.k.). Jeśli więc ktokolwiek wcześniej nie umarł z nudów, nie odszedł od zmysłów z radości (jeśli wygrał), nie wpadł we wściekłość lub otępienie (jeśli przegrał), to na koniec usłyszy od sędziego solenne zapewnienie o możliwości zmiany lub uchylenia orzeczenia, do którego trafności jeszcze przed chwilą przekonywał.
Piszę o tym nie dlatego, by utyskiwać na dziewiętnastowieczny stan polskich procedur sądowych. Znacznie ważniejsza jest refleksja nad tym, co – w ramach obowiązującego prawa – możemy zrobić, by finałowi procesu sądowego nadać właściwy charakter.
Czy warto poświęcić temu czas i siły?
Od wielu lat poświęcamy się podnoszeniu liczby „załatwień”. Czy dzięki temu sądownictwo jest przez społeczeństwo docenione i zbudowało swoją pozycję wśród innych władz? Historia najnowsza zwalnia mnie z odpowiedzi.
Może więc nadszedł czas, by zamiast cytować przepisy, zacząć mówić o celowości, bezpieczeństwie i sprawiedliwości? Może problemy faktyczne i prawne każdej sprawy da się sprowadzić do konkurujących wartości i uczciwie przyznać, które z tych wartości sąd uznał za ważniejsze? A może powinniśmy nauczyć się prozaicznej czynności czytania bez utraty kontaktu wzrokowego z otoczeniem, ćwiczyć w opowiadaniu wciągających historii, używaniu prostego języka?
I nie chodzi o to, by odejść od racjonalności, na której ufundowany jest sądowy wymiar sprawiedliwości. I na nią musi znaleźć się miejsce (np. w pisemnym uzasadnieniu). Jednak jeśli coś nie działa, to rozwiązaniem problemu nie jest robienie wciąż tego samego (względnie tego samego jeszcze więcej i szybciej). Trzeba szukać rozwiązań nowych.
Wierzę, że rozwiązania znajdziemy wspólnie, o ile tylko będziemy ich faktycznie szukać (dzielić się, upowszechniać, podchodzić z aprobatą) a nie czekać, że za dotknięciem czarodziej różdżki zmieni się otaczający nas świat (media, szkoła, politycy itp.). Działania takie stają się już faktem. W grudniu 2016 roku sędzia Jarosław Gwizdak zaproponował by do każdej sprawy przygotowywać motywy rozstrzygnięcia nie przekraczające jednej strony a prostotę języka trenować z dostępnymi aplikacjami (np. logios.pl czy jasnopis.pl). Wklejasz tekst i już po kilku sekundach dowiadujesz się co zmienić. Zamiast żyć złudzeniem („ja piszę dobrze, to inni powinni się poprawić”), dowiadujesz się, jak koszmarny jest twój język.
Przekonujące ogłoszenie wyroku to jednak zadanie nie tylko dla sędziów. Właściwa postawa i życzliwa rada przedstawicieli innych zawodów prawniczych także ma znaczenie.
Na koniec historia z własnego podwórka. Oskarżony, stojąc pod zarzutem nieumyślnego spowodowania śmierci, ustanowił obrońcą adwokata należącego do grona najbardziej doświadczonych. Sprawom karnym poświęcił co najmniej 40 lat życia, odnosząc niemałe sukcesy. Ja, prawnik z kilkuletnim stażem, w tym kilkoma miesiącami służby za stołem sędziowskim, nie mogłem go niczym zaskoczyć. Po przedstawieniu wyroku przystąpiłem do ustnych motywów, robiąc to na miarę swoich ówczesnych możliwości. Jakież było moje zdziwienie, gdy zauważyłem, że obrońca słucha mnie w pełnym skupieniu. Demonstracyjnie zastygł w wystudiowanej pozie, chłonąc każde moje słowo. Dopiero gdy definitywnie skończyłem, sięgnął po leżące na stoliku materiały, spakował je do teczki, ukłonił się i nieśpiesznie wyszedł. Żadnego zniecierpliwienia, żadnego pośpiechu, żadnych dyskusji z oskarżonym. Nauczyło mnie to więcej niż niejeden wykład.
Inne wyzwania stawia przed nami instytucja uzasadnienia wygłoszonego wyroku. To już jednak temat na kolejny felieton.