Osoby niewykształcone prawniczo czerpią często wyobrażenie na temat rozprawy sądowej z literatury lub filmu. Do składników tego wyobrażenia należą wystąpienia końcowe, rozbudowane przemowy, które adresowane do składu sędziowskiego, decydują o zapadającym następnie orzeczeniu. Jakże różna, od tych wyobrażeń, bywa praktyka sądowa, wie każdy, kto na co dzień pracuje w todze, niezależnie od koloru jej żabotu. Głosy końcowe w sprawach cywilnych ograniczają się nierzadko do formułek typu: Wnoszę jak w pozwie oraz o zasądzenie kosztów.
Przyczyn tego stanu nie sposób poszukiwać wyłącznie w cechach osób formułki takie wygłaszających. Dzieje się to za cichym przyzwoleniem czy wręcz zgodnie z oczekiwaniem sądu, który już sposobem udzielenia głosu (pośpiesznie, nieuważnie) sugeruje, iż nie spodziewa się niczego więcej poza dopełnieniem formalności.
Ustalmy więc, czy i co o głosach końcowych stanowi sama ustawa procesowa cywilna.
W treści przepisu art. 210 k.p.c. odnajdujemy, że rozprawa ma zaledwie trzy elementy obligatoryjne, a to – ustne zgłoszenie twierdzeń i wniosków, postępowanie dowodowe oraz roztrząsanie jego wyników. Nie ma więc mowy o tym, by na koniec rozprawy podtrzymać żądania, czy je sądowi przypominać. Ostatnim elementem rozprawy ma być roztrząsanie dowodów, a więc przekonywanie sądu o tym, co zdaniem każdej ze stron wynika z przeprowadzonych dowodów, jakie związki, czy też sprzeczności pomiędzy poszczególnymi dowodami strony dostrzegają. Wszystko po to, by ocenę dowodów przedstawić sędziemu, zanim przystąpi do wyrokowania. Uniknąć sytuacji, kiedy te same argumenty ujawnić trzeba będzie po raz pierwszy dopiero w apelacji. Potwierdza to treść art. 224 § 1 k.p.c., nakazując zamknięcie rozprawy dopiero po przeprowadzeniu dowodów i udzieleniu głosu stronom.
Formułkowość wystąpień końcowych nie służy nikomu. Ani sędziemu, który nie rozumiejąc, jak strony oceniają materiał dowodowy, wyrokuje w oparciu o li tylko własne – z natury ograniczone – spostrzeżenia, ani stronom, które dla zaprezentowania własnej – być może trafniejszej – oceny dowodów wdrażać muszą postępowanie odwoławcze. Ostatecznie formułkowość wystąpień końcowych nie opłaca się społeczeństwu. Obciąża sądy (w szczególności odwoławcze) pracą, możliwą do uniknięcia.
Dla formułkowej praktyki można oczywiście szukać wyjaśnienia, wskazując na wielość spraw na wokandzie i presję czasu. Czy jednak nie po to prawnicy służą temu co piękne i słuszne, by presji (także presji czasu) skutecznie się opierać?
Szczególna rola przypada tu oczywiście sędziom, którzy powołani są to tego, by nadawać ton rozprawie. Warto by zachęcali strony i pełnomocników do roztrząsania dowód np. przedstawiając swoje oczekiwania przy okazji zamknięcia postępowania dowodowego. Uprzejme zaproszenie do roztrząsania dowodów, choćby poprzez przypomnienie treści art. 210 § 3 k.p.c., stanowić będzie przejaw kierownictwa rozprawą. Jeśli strony z zaproszenia tego skorzystają – uczynić mogą z rozprawy żywy teatr wymiaru sprawiedliwości. Wszystkim się to opłaci i odpowiadać będzie społecznemu oczekiwaniu, co do przebiegu rozprawy.
Znacznie mniej wyraziście (niż na gruncie cywilistyki) kwestię tę stawia ustawa procesowa karna.
W rozdziale poświęconym głosom końcowym (rozdział 46 k.p.k.) reguluje wprost wyłącznie kolejność zabierania głosu. Nie wskazuje natomiast czemu głosy końcowe mają być poświęcone. Być może ustawodawca karny wyszedł z założenia, iż jest to oczywiste i regulacji nie wymaga. O tym, iż „głosy końcowe” nie mają być wyłącznie „wnioskami końcowymi” przekonuje przepis art. 408 k.p.k. Zgodnie z nim sąd zobowiązany jest przystąpić do narady niezwłocznie po wysłuchaniu głosów końcowych. Jeśliby głosy końcowe miały być wyłącznie przedstawieniem tego, jakiego wyroku każda ze stron oczekuje (uniewinnienia, skazania, itp.), regulacja powyższa byłaby całkowicie zbyteczna. Wnioski takie bowiem mogą być z łatwością przedstawione na piśmie (a nie wygłoszone), a ich zgłoszenie nie wymaga niezwłocznego omówienia na naradzie.
W tym miejscu znów warto skonfrontować oczekiwania z rzeczywistością. W mojej dwuletniej praktyce jako sędziego karnisty zaledwie dwukrotnie prokurator poświęcił głos końcowy rzeczywistej analizie przeprowadzonych dowodów. We wszystkich pozostałych (dziesiątkach) przypadków z jego strony padł wyłącznie wniosek co do wymiaru kary, nierzadko odczytywany po uczniowsku z okładki akt podręcznych, okraszony blankietowym stwierdzeniem, iż „przeprowadzone dowody potwierdzają winę”. Gotów jestem przyjąć odpowiedzialność za ten stan rzeczy. Widocznie nie dość stworzyłem przestrzeni dla swobodnego rozprawiania, by prokuratora do czegoś więcej ośmielić. W tych jednak sprawach, w których inni uczestnicy procesu (oskarżyciel posiłkowy, obrońca) wykorzystywali głos końcowy do obszernych rzeczowych argumentacji, rodzić się mogło w głowie oskarżonego pytanie o przyczynę odmiennej postawy prokuratora. Czyżby miał on z sądem bliższe relacje, dzięki którym zwolniony się czuje od przedstawiania jakiejkolwiek argumentacji? A może wnioskuje o karę wbrew swym wewnętrznym przekonaniom (jedynie z polecenia tajnego mocodawcy) i biernością w głosie końcowym manifestuje swoje przymusowe położenie? Dlaczego jednak zaraz później wyrok nieodpowiadający wnioskowi zaskarża, wysuwając na czoło apelacji zarzut błędnej oceny dowodów? Żadne z tych pytań nie stawia wymiaru sprawiedliwości w dobrym świetle.
Roztrząsajmy więc! Nie żałujmy na to czasu!
Podobnie, w dobrym świetle nie stawiają sądownictwa, blankietowe zasadnicze powody rozstrzygnięcia (k.p.c.) lub najważniejsze powody wyroku (k.p.k.), wygłaszane przez sąd w pośpiechu lub z odesłaniem do pisemnego uzasadnienia. To jednak już temat na odrębny felieton.