Na początku czerwca nocowałem w Krakowie. Podróż kontynuowałem z samego rana. Na przystanku tramwajowym pojawiłem się pierwszy. Dało mi to sposobność przyglądania się osobom sukcesywnie dołączającym do mnie w oczekiwaniu na tramwaj.
Ich ubiór i sposób zachowania nie pozwalał określić kim są, czym się zajmują. Obuwie – sportowe. Spodnie – jeansowe. Koszula – kolorowa z nadrukiem lub fantazyjnym rysunkiem. W uszach większości – słuchawki, wzrok – utkwiony w telefonie, sylwetka – przygarbiona. Niezależnie od wieku i płci. Pomyślałem, że to smutne. Kraków – stolica kultury, miasto uniwersyteckie, a wszyscy wyglądają jak połączenie maratończyka z kowbojem. A przecież przynajmniej niektórzy muszą być licealistami w drodze do szkoły, studentami śpieszącymi na wykłady, czy urzędnikami udającymi się do biura.
I wtem wyłonił się ON. Już z odległości kilkudziesięciu metrów zwracał uwagę. Myślę, że wszyscy chcieli wówczas, by nie skręcił, by dołączył do nas i dał się obejrzeć z bliska. Buty – skórzane, sznurowane. Spodnie – bawełniane zaprasowane w wyraźny kant. Koszula – śnieżnobiała na spinki, zwieńczona nienagannie zawiązanym krawatem. Jasna marynarka. Na głowie kapelusz typu panama, a w ręku parasol. Długi, idealnie zwinięty i zapięty. Podobny do właściciela o sylwetce smukłej i wyprostowanej. Nie wiem, kim był, ale domysły każdego z nas mogły iść wyłącznie w stronę arystokracji ducha i intelektu. Był żywym dowodem, że dobre przedwojenne wzory dotyczące ubioru i zachowania, nie odeszły całkiem w zapomnienie.
Na myśl przyszedł mi od razu mój daleki powinowaty, który wykształcenie odebrał jeszcze przed II wojną światową. Miał w Krakowie piękne mieszkanie, do którego w czasach PRL wprowadzili się nie tylko krewni, ale i lokatorzy z kwaterunku. Zajmował więc tylko jeden pokój, który służył mu za sypialnię, jadalnię i pokój dzienny. Na korytarzu własnego krakowskiego mieszkania nigdy nie dał się zobaczyć inaczej niż w spodniach na szelkach i męskiej koszuli z guzikami. Gdy wybierał się do kuchni (a więc jakieś 5 metrów od pokoju) ubierał marynarkę. Każdy dzień zaczynał od lektury dziennika (papierowego wydania, po które uparcie schodził do kiosku). Dobrze musiał pamiętać czasy swojej młodości, w których kulturalnemu człowiekowi nie wypadało pojawić się między ludźmi w samej bieliźnie (a z tej wywodzi się przecież męska biała koszula). Kto nie wierzy, niech spojrzy na dowolne zdjęcia z międzywojnia pokazujące ludzi na ulicy w mieście. Wszyscy mężczyźni będą w marynarkach.
Domeną ludzi tworzących elitę społeczną był ubiór jeszcze bardziej staranny. Jak wspomina Jerzy Stuhr Jego ojciec – z zawodu prokurator – uważał za niestosowne wyjście z domu bez zapiętej kamizelki. A więc zestaw trzyczęściowy (z kamizelką). Wspomnienie postawy ojca sprawiło, że znany aktor nawet w czasie walki z chorobą nowotworową na szpitalny korytarz ubierał spodnie zamiast szpitalnej piżamy. (Choć piżama była przecież normą, to jednak miałem poczucie, że mnie nie wypada, że nie wolno być rozmemłanym. Tak przecież uczył mnie ojciec.). Myślę, że każdy z nich wiedział, że dbałość o stój znamionujący elitę nie jest przejawem próżności ale wyrazem szacunku dla siebie i otoczenia.
A gdyby stanąć dziś przed dowolnym sądem, naszą świątynią sprawiedliwości, to czy odróżnilibyśmy prawnika od podsądnego? I nie chodzi o znak szczególny, jakim są nierzadko niesione z trudem akta.
Gdy zaczynałem służbę w sądownictwie było trzech sędziów okręgowych, którzy strojem i sposobem bycia nie pozostawiali wątpliwości kim są. Zawsze w garniturze i pod krawatem, zawsze nieśpieszni, zawsze powściągliwi w mowie i gestykulacji. Nie tylko na sali rozpraw, ale – przede wszystkim – poza nią. Bez wydania jakiegokolwiek orzeczenia czynili wiele dobrego dla wizerunku sądownictwa i jego społecznej legitymizacji. Miałem więc piękne wzory do naśladowania i nie mam dziś wymówki, że moje adidasy są w porządku bo „przecież zawsze tak było”. Nie było. Ciche przyzwolenie na bylejakość to „dorobek” naszych czasów. Warto zacząć od spraw prostych. Na przykład od tego, że niezapinanie żabotu togi (wedle mojej oceny dotyczy 50% sędziów i 80% pełnomocników) nie jest wyrazem włoskiej sprezzatury, ale zwykłym niedbalstwem. Od tego, że najgodniej znad kołnierza togi prezentuje się kołnierzyk biały, a nie kraciasty we wszystkich kolorach tęczy. Natomiast akt nie trzeba nosić w torbie z Ikei, ale np. w eleganckiej walizce typu trolley.
Czy to zmieni nasz świat? Nie wiem. Jak pisze Jerzy Stuhr „smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba”.