Przed laty wspominałem na łamach In Gremio nowelkę Henryka Sienkiewicza Sąd Ozyrysa. W nowelce tej nieśmiertelne idee, Głupota i Niegodziwość, spierały się przed egipskim sędzią zmarłych, czy stojący właśnie przed nim wysoki urzędnik o znamiennym imieniu Psunabudes był za życia większym głupcem czy łotrem? Pod wymownym pseudonimem krył się Konstantin Pobiedonoscew, rosyjski minister gnębiący Polaków. Ale gdyby pogrzebać w polskiej historii, znaleźlibyśmy Psunabudesa też wśród Piastów. Czy był większym łotrem, czy głupcem, można się długo zastanawiać.
Polski Psunabudes to oczywiście Konrad Mazowiecki. Każdy, kto zna choćby w niewielkim stopniu historię Polski, wie: to ten cymbał sprowadził do Polski Krzyżaków. To przez niego straciła życie lub wolność masa Polaków, przez niego Polska straciła na wiele lat Pomorze Gdańskie i trzeba było się bić pod Płowcami i pod Grunwaldem, potem Hohenzollernowie zdobyli dawne krzyżackie ziemie, a wreszcie połączyli je z Brandenburgią w królestwo Prus. Przez niego istniały niemieckie Prusy Wschodnie, przez niego Prusy mogły dokonać rozbiorów Polski, a ostatnim efektem jego głupoty jest okręg kaliningradzki. O ile jednak głupota Konrada jest znana powszechnie, to mniej znane są jego zbrodnie. A drugiego takiego łotra na tronie trudno znaleźć, w Polsce oczywiście, bo w historii świata byli tacy, którym Konrad mógłby buty z krwi czyścić.
Konrad był synem Kazimierza Sprawiedliwego i o rok młodszym bratem Leszka Białego, jeźdźca z Gąsawy. Starszy brat, spokojny i wyważony, choć w sumie przeciętny, był jedynym, wobec którego Konrad zachowywał się lojalnie. Konrad miał najwyżej 14 lat, gdy w roku 1200 z ziem Leszka, jeszcze za życia stryja Mieszka III Starego, wydzielono mu dzielnicę mazowiecką ze stolicą w Płocku. Początkowo młody Konrad współdziałał ściśle z bratem. Jeszcze w 1205 r., kiedy to zaatakował ich książę halicki Roman, pod Zawichostem rozbiły jego armię wspólne wojska małopolsko-mazowieckie. W imieniu Leszka i Konrada dowodził nimi znakomicie Krystyn Gozdawa, wojewoda mazowiecki. Zwycięstwo to historycy zapisali na konto Leszka Białego, choć w Krakowie w tym czasie prawdopodobnie rządził Władysław Laskonogi.
Leszek ożenił się około 1207 r. z księżniczką ruską Grzymisławą z dynastii Rurykowiczów. Zaproponował podobny związek bratu i ściągnął dla niego do Polski kuzynkę żony, Agafię. Dobrał ich jak w korcu maku, takiej pary jak Agafia i Konrad nie było w całej historii piastowskiej dynastii. Dzieci mieli całe stado, w latach 1208-1230 Agafia urodziła ich ponoć aż siedemnaścioro (historia zna bliżej dziesiątkę, reszta musiała się nie uchować), ale przede wszystkim dopasowali się charakterami i to tak cudownie, że włos się jeży.
Podstawowym problemem Konrada było sąsiedztwo Prus. W puszczach nad mazurskimi jeziorami i na Półwyspie Sambijskim żyły bitne, pogańskie plemiona należące do bałtyckiej grupy językowej. Obowiązkiem Konrada jako katolickiego księcia było je chrystianizować, jako książę Mazowsza musiał zaś bronić się przed ich łupieżczymi najazdami. W 1206 r. Konrad sprowadził na Mazowsze cystersów, aby nawracali Prusów. Współdziałał w tym z bratem Leszkiem. Dla Leszka posiadanie „własnych” pogan było dobrym pretekstem do wykręcenia się od udziału w krucjatach: miał kogo nawracać mieczem na miejscu. Tyle, że nie szło. W 1216 r. papież ustanowił nawet cystersa Chrystiana biskupem misyjnym na Prusy. Ale rozdawaniem stołków, również dziś, żadnego problemu nie da się załatwić.
Natomiast sposobem na Prusów był Krystyn Gozdawa. Znakomity wódz, zwycięzca spod Zawichostu został przez Konrada posłany na północne rubieże księstwa. Na pograniczu osadzał rycerzy, budując niewielkie gródki obronne. Utworzył gęstą sieć, która skutecznie powstrzymywała najazdy. Sam regularnie wizytował tamtejsze tereny, w razie potrzeby obejmował dowództwo i tak chronił Mazowsze przed wrogami. Działał tak przez ponad dziesięć lat, zdobywając sobie zasłużoną sławę i przydomek Tarczy Mazowsza. Jego sława kłuła w oczy i innych wielmożów, i samego Konrada.
Zazdrosny książę nie potrzebował wiele, zwłaszcza, że sukcesy Krystyna nie tylko jego zalewały żółcią. W 1217 r. któryś z wielmożów mazowieckich oskarżył Krystyna przed księciem o zdradę. Historycy nie wiedzą, kto był oskarżycielem i na czym owa rzekoma zdrada miała polegać. Nie bardzo miała na czym, bo na Mazowszu żadne podejrzane wydarzenia nie zaszły. Ale Konrad, uszczęśliwiony pretekstem, nie baczył na to. Kazał pojmać Krystyna, któremu tyle zawdzięczał. Klasyczną, piastowską metodą polecił rzekomego zdrajcę oślepić. Ale potem widać przypomniał sobie, że oślepienie nie zawsze wystarczy, czego przykładem była sprawa Piotra Włostowica. I kazał nieszczęsnego, okaleczonego więźnia udusić.
Konrad zyskał sławę nieobliczalnego okrutnika, a stracił najwybitniejszego wodza. Już nie było nikogo, kto dałby sobie radę z najazdami Prusów. Sam Konrad próbował. Po śmierci Krystyna wyjednał u papieża bullę, która wyprawom na Prusów nadała status krucjat. Ściągał do pomocy brata Leszka, Świętopełka gdańskiego, a nawet Henryka Brodatego z dalekiego Wrocławia. Nie pomagało. W gęstych puszczach Prusowie byli nie do dopadnięcia, a po zniszczeniu systemu obronnego Krystyna Gozdawy znowu łupili Mazowsze. Po kilku latach szarpaniny Henryk Brodaty nie wiadomo czemu, bo zawsze był rozsądny, zaproponował Konradowi nawiązanie kontaktów z Zakonem Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego, czyli z Krzyżakami. A przecież w tym właśnie czasie król Węgier Andrzej II wyrzucił Krzyżaków na zbity łeb ze swego kraju, gdy zobaczył, że zamiast walczyć z pogańskimi Połowcami, usiłują ukraść mu kawał ziemi i utworzyć na nim własne państwo. Henryk, mąż przyszłej świętej, wielce związany z kościołem, nie umiał krytycznie spojrzeć na Krzyżaków, którzy jako zakonnicy wydawali mu się z urzędu ludźmi bez skazy.
Konrad zatem wpuścił siebie w maliny, a Krzyżaków na swoje ziemie. W roku 1228, tuż po zbrodni w Gąsawie, nadał im ziemię chełmińską. Sam w tym czasie interesował się Krakowem, którym chciał rządzić w imieniu osieroconego bratanka Bolesława, przyszłego Wstydliwego. Ale krakowscy możni pamiętali zabójstwo Krystyna i zgodnie z testamentem Leszka wsparli Władysława Laskonogiego, który wprawdzie twardą ręką trzymał władzę, ale umiał demonstrować przystępność i łaskawość, zaś obce mu było okrucieństwo. W imieniu Laskonogiego do Krakowa ruszył jego przyjaciel i sojusznik Henryk Brodaty. Gdy Konrad próbował wejść zbrojnie do Krakowa, wrocławianin spuścił mu baty w trzech kolejnych bitwach.
Zbój zastosował więc zbójeckie metody. W 1229 r. wysłał do Małopolski niewielki zbrojny oddział z tajną misją. Ludzie Konrada zdołali zajść niespodziewanie Henryka w Spytkowicach, niewielkiej wsi pod Wadowicami, gdzie książę jako namiestnik krakowski zwołał wiec dzielnicowy (wtedy historia pierwszy raz odnotowała istnienie tej wsi). Bez skrupułów napadli Henryka w kościele, podczas mszy. W powstałym zamieszaniu, w tłumie ludzi, których większość nie wiedziała, kto jest kim, zdołali poranionego księcia porwać i uwieźć do Płocka. Tam Konrad zamknął go w lochu, pewien, że teraz zdobędzie Małopolskę. A ponieważ w tym samym czasie Laskonogi przegrał walkę z Władysławem Odonicem i poszedł na wygnanie, mazowiecki gangster osiągnął cel i zajął Kraków.
Niespodziewanie na scenę wkroczyła Jadwiga Andechs, żona Henryka. Księżna miała już za życia opinię świątobliwej i wielki autorytet, po urodzeniu dzieci od ponad 20 lat wraz z mężem żyła w czystości jak zakonnica; od tego też czasu jej mąż nosił brodę, której zawdzięczał przydomek. Jadwiga osobiście udała się do Płocka i w imię Boga wezwała Konrada, aby ten natychmiast uwolnił jej męża. Konrad nie odważył się podnieść ręki na przyszłą świętą. Wypuścił Henryka, żądając od niego przysięgi, że na zawsze zrezygnuje z Krakowa i Małopolski. Brodaty przysięgę złożył, wrócił do Wrocławia i jako legalista zwrócił się do papieża o zwolnienie go z przysięgi złożonej pod przymusem. A że u Grzegorza IX miał jak najlepsze notowania, papież niezwłocznie prośbę spełnił. Tymczasem w Środzie Śląskiej podczas usiłowania zgwałcenia śmierć poniósł Laskonogi. Henryk ruszył zatem na Kraków i bez trudu wyparł stamtąd Konrada.
Konrad spróbował więc znowu swoich metod. W 1233 r. napadł na Sandomierz, gdzie rezydowała wdowa po Leszku Białym Grzymisława i jej syn, mały Bolesław. Porwał obydwoje, wywiózł najpierw do Czerska, a potem uwięził w klasztorze-zamku w Sieciechowie (rodzinnej wsi niesławnego palatyna Sieciecha, w obecnym powiecie kozienickim). Trzymał ich tam i usiłował wymusić na nich „opiekę” nad Bolesławem. Henryk Brodaty wysłał więc na pomoc znakomitego rycerza Klemensa Świebodę z Ruszczy, późniejszego kasztelana i wojewodę krakowskiego. Ten przeprowadził staranną akcję i odbił zakładników, zabierając ich do bezpiecznego zamku w Skale, pod opiekę Henryka. Jeszcze nieraz Klemens miał się Konradowi śnić po nocach.
Krótko potem Konrad zaznał skutków układów z Krzyżakami. Już w 1234 r. pobożni bracia napadli na Płock i spalili tamtejszą katedrę. U papieża Grzegorza IX załatwili bullę zatwierdzającą fałszywy dokument nadający im własność ziemi chełmińskiej. Papież wiedział z relacji Henryka Brodatego, że Konrad to kawał drania i tym chętniej przyznał rację zakonowi. W tym czasie Konrad został przez dorosłych już synów zmuszony do wydzielenia im dzielnic. Najstarszemu Bolesławowi przydzielił więc część Mazowsza, a drugiemu Kazimierzowi Kujawy. Siemowit, Siemomysł i Mieszko pozostali przy ojcu (Siemowit został później następcą bezdzietnego Bolesława, a dwaj pozostali zmarli młodo).
Wychowawcą synów Konrada był, zgodnie z ówczesnymi obyczajami, duchowny – kanonik płocki Jan Czapla. W 1239 r. stał się on kolejną ofiarą Konrada. Podłoże zbrodni nie jest pewne. Według niektórych Konrad obwinił Czaplę o zbuntowanie średniego syna Kazimierza przeciwko niemu. Kazimierz Kujawski był sprytny, w duecie z ojcem grał wtedy, gdy mu się to opłacało, ale jego otwartego konfliktu z Konradem nie odnotowano. Między Konradem a Janem Czaplą mogło za to chodzić o majątek kapituły płockiej. W każdym razie Konrad postąpił w sposób tyleż okrutny, co demonstracyjny: kazał swemu synowi Siemowitowi powiesić kanonika. Ten posłusznie zrobił, co tatuś kazali. Gdy zaś dominikanie poprosili o możliwość pochowania Czapli, rozszalały książę kazał powiesić zwłoki na szubienicy przed katedrą.
Dominikanie w żałobnym orszaku sami odcięli nieboszczyka i podjęli uroczystości pogrzebowe. Wtedy wkroczyła do akcji księżna Agafia: wysłała swoich ludzi, którzy poturbowali zakonników i powiesili zwłoki z powrotem! Na wieść o zbrodni arcybiskup gnieźnieński Pełka bez wahania obłożył książęcą parę klątwą, a diecezję płocką interdyktem. Konrad wiedział, że z arcybiskupem nie wygra i ugiął się. Za cenę pokuty i licznych przywilejów uzyskał zdjęcie anatemy.
Gdy w 1241 r. pod Legnicą zginął Henryk Pobożny, syn i następca Brodatego, Konrad wykorzystał zamieszanie i znowu wkroczył do Krakowa. Wojewoda Klemens z Ruszczy uszedł na Węgry. Jednak okrutne rządy Konrada wywoływały wiadome skutki, a Klemens zbierał spokojnie siły. Dwa lata później, dowodząc wojskami młodego Bolesława Wstydliwego i posiłkami z Węgier, pobił Konrada pod Suchodołem i przegnał precz na Mazowsze. Konrad nie poddał się i konsekwentnie najeżdżał Kraków, ale dwa kolejne napady zakończyły się tylko urwaniem niewielkich terytoriów. W końcu w 1247 r. zrobił wreszcie coś dobrego. Ku uldze całej Polski własną śmiercią zdechł.
Na wołowej skórze nie spisałby zbrodni Konrada, a jednak pamiętany jest przede wszystkim z innego czynu, który był nie zbrodnią, lecz największą polityczną głupotą w historii Polski. Czy zatem Psunabudes z Płocka był większym łotrem czy głupcem? Nawet Ozyrys by nie rozstrzygnął. A przy tym jak od Władysława II Wygnańca i jego paskudnej żony Agnieszki wywodziły się dwie najżywotniejsze śląskie linie Piastów, tak od krwawej pary Konrada i Agafii pochodziła trzecia wielka linia, mazowiecka, a także kujawska z takimi postaciami jak Leszek Czarny, Władysław Łokietek czy Kazimierz Wielki. W historii i po draniach coś dobrego zostaje.