Teoretycznie Jagiellonowie zasiadali na polskim tronie jako władcy elekcyjni. Tyle, że póki dynastia trwała, królów wybierano tylko spośród jej przedstawicieli. Bezpotomna śmierć Zygmunta Augusta w 1572 r. zmieniła wszystko. Sejm konwokacyjny uchwalił zasadę wyboru króla przez elekcję viritim, na którą miał prawo stawić się każdy szlachcic. I każdy mógł też królem zostać. Już na pierwszej elekcji, poza poważnymi, dla ośmieszenia sytuacji wysunięto kandydaturę drobnego szlachcica Wawrzyńca Słupskiego (a także, nieco poważniej, znanego z poprzedniej opowieści Jana Kostki). Stanęło na Henryku Walezjuszu. Elekcja była dość burzliwa, ale to, co się stało na koronacji Francuza, przebiło ją absolutnie.
Koronacja, uroczystość długa i huczna, obejmowała m.in. turniej rycerski. Ten jedyny sport szlachecki nie był już tak prestiżowy jak niegdyś: gdy mistrzem świata był Zawisza Czarny, mistrzowski tytuł czynił go największym autorytetem honorowym. Niemniej na turnieju była zawsze możliwość pokazania się. Wbijano więc kopie w udeptaną ziemię: kto podejmie wyzwanie? Jedna z takich kopii zapoczątkowała zaś długi łańcuch wydarzeń.
Samuel Zborowski herbu Jastrzębiec był najmłodszym z pięciu braci, którzy tworzyli wówczas jeden z najważniejszych polskich rodów politycznych. Był to ród zupełnie nowy. Jego potęgę co zbudowali na dworach obu królów Zygmuntów bracia niepewnego rodu, Marcin i Piotr Zborowscy. Marcin zrobił błyskotliwą karierę, umiejętnie wspinał się po drabinie awansów, doszedł do stanowisk wojewodzińskich oraz jeszcze wyższego, kasztelana krakowskiego, ale zdobył też sławę warchoła i awanturnika. Podejrzewany był nawet o próbę zorganizowania zamachu stanu przeciwko Zygmuntowi Staremu. Piotr bywał kasztelanem i starostą, na dworze był cześnikiem i krajczym oraz marszałkiem dworu. Zmarł bezpotomnie, ale za to Marcin miał sześciu synów. Poza najstarszym, który wcześnie zmarł, pozostali zajmowali różne ważne stanowiska. W czasie elekcji Walezjusza Piotr był wojewodą sandomierskim, Jan hetmanem nadwornym i wielkopolskim posłem, Andrzej (jedyny wśród nich katolik, pozostali byli kalwinistami) miecznikiem koronnym, a Krzysztof i Samuel dopiero czekali na ważniejsze urzędy. Wszyscy bracia popierali Walezjusza i uważali się za wielce ważnych. Zatem gdy kopię Samuela podjął niejaki Janusz Karwat, niskiej rangi dworzanin kasztelana Jana Tęczyńskiego, magnat uznał to za śmiertelną obrazę: chudopachołek śmiał jego kopię podjąć!
Samuel wyzwał więc Jana Tęczyńskiego do walki. Ten nie miał ochoty walczyć z młodszym i silniejszym zabijaką, ale nie mógł okazać strachu. Zborowski szalał, Tęczyński zaś tłumaczył, że jego sługa samowolnie podjął kopię. W końcu, wyzywany, oświadczył, że jedzie po zbroję. Pojechał, marudził, w końcu Zborowski go dopadł. Rzucił się na Tęczyńskiego, wymachując czekanem na prawo i lewo. W tej dramatycznej chwili interweniował kasztelan przemyski Andrzej Wapowski. Zaszedł drogę Zborowskiemu, osłonił Tęczyńskiego. Zborowski uderzył: zalany krwią kasztelan padł na ziemię.
Wybuchła strzelanina, do Zborowskiego mierzono z arkebuzów, w końcu awanturnik uciekł i ukrył się w mieście. Wapowskiego podniesiono i odprowadzono, ponoć nawet do króla. Jan Tęczyński poszedł z nim, składając skargę i wspierając rannego. Jednak rana okazała się zbyt ciężka. Kilka dni po zajściu kasztelan zmarł. Tęczyński domagał się u króla sprawiedliwości, ukarania zabójcy. Taką zbrodnię popełnioną u boku króla karano gardłem lub infamią. Ale Henrykowi Walezjuszowi zabrakło odwagi, nie po raz ostatni w życiu. Zborowscy mocno go popierali, trzeba było się odwdzięczyć. Król wymyślił więc, że Samuel Zborowski zabił w afekcie. Skazał go na banicję.
Wygnany z Polski zabójca wybrał Siedmiogród, którego księciem był niejaki Stefan Batory. Jemu postanowił służyć. Bić się umiał, więc Węgier mile go widział. Tymczasem bracia banity robili karierę. Piotr został wojewodą krakowskim, Andrzej marszałkiem nadwornym, Krzysztof, który zresztą w chwili koronacji i zbrodni był za granicą, podczaszym koronnym. Tylko Jan nie zdążył awansować, bo w czerwcu 1574 r., po dziesięciu miesiącach panowania, Henryk Walezjusz porzucił koronę i uciekł do Francji.
Jan, któremu Walezjusz nic nie dał, głośno nawoływał do detronizacji uciekiniera. Nastąpiła ona dopiero w połowie 1575 r. i tym razem liczyło się dwóch kandydatów: cesarz Maksymilian II Habsburg i Stefan Batory. W tej skomplikowanej sytuacji Zborowscy podzielili się. Wojewoda krakowski Piotr i podczaszy koronny Krzysztof wspierali konsekwentnie cesarza Maksymiliana Habsburga. Po stronie Batorego opowiedzieli się marszałek nadworny Andrzej i Jan. Już w grudniu prymas Jakub Uchański ogłosił, że królem Polski wybrany został cesarz Maksymilian II. Tyle, że… bez elekcji! To nachalne wpychanie Austriaka na tron rozeźliło szlachtę i zdecydowaną przewagę zyskali zwolennicy królewny Anny Jagiellonki i Stefana Batorego jako króla iure uxoris – męża królowej. W lutym 1576 r. ogłoszono ich wybór. Już legalny.
Wybór Batorego ucieszył też Samuela Zborowskiego. Mimo ciążącej na nim banicji ruszył do Polski w ślad za nowym królem. Ba, głosił, że król zapewnił mu nietykalność. Wydawałoby się, że po dwóch latach na dworze siedmiogrodzkim powinien był Stefana poznać i wiedzieć, że Batory to nie Walezy. Król Stefan po polsku nie mówił, ale zapewne ktoś mu buńczuczne teksty Zborowskiego na łacinę przetłumaczył. Dla Batorego prawo było prawem. O zdjęciu banicji nie było mowy.
Samuel Zborowski uciekł na Sicz Zaporoską, na kresy. Na czele Kozaków walczył w wojnie z Rosją, w czasie której Batory oblegał Psków. Ponoć nie osiągnął nic wielkiego. Gdy podpisano w 1582 r. rozejm w Jamie Zapolskim, król wyroku nadal nie zmienił. Wtedy warchoł pokazał prawdziwą twarz. Zaczął spiskować z Habsburgami, przechodząc na ich stronę. Przyłączył się do niego brat Krzysztof. Samuel z Kozakami ruszył na Turków, oczywiście bez zgody króla, który z sułtanem Muradem III pozostawał w pokoju; księstwo siedmiogrodzkie było lennem Turcji. Przy okazji spustoszył posiadłości kanclerza Jana Zamoyskiego. Sułtan zażądał ukarania winowajcy. Wiosną 1584 r., po owych wszystkich wyczynach, Zborowski ruszył w kierunku Piekar małopolskich, gdzie miał krewnych. Ale jednocześnie głosił, że idzie na Kraków, przeciwko tyranowi, jakim jest Stefan Batory! Wojewoda sieradzki Olbracht Łaski, znany wielbiciel alchemii, który zresztą niespecjalnie kochał Batorego, spełnił jednak swój obowiązek – ostrzegł lojalnie króla.
I Zborowski się doigrał. Jan Zamoyski, wielki kanclerz i najbliższy współpracownik Batorego, sięgnął po broń zardzewiałą i nieużywaną, a straszliwą: nakazał egzekucję wyroku Henryka Walezjusza z 1574 r. Banicja, kara wprawdzie niehańbiąca, obłożona była jednak jasnym rygorem: banita nie miał prawa powrócić do kraju pod groźbą kary śmierci, stawał się wyjęty spod prawa. Powszechnie było wiadome, że banici do kraju dyskretnie wracali, nikt ich nie ścigał, żyli niekiedy jawnie: przypomnieć można banitę Maćka Borkowica, który otwarcie składał wizyty królowi, póki znowu nie narozrabiał. Ale Samuel Zborowski narozrabiał niewąsko: poróżnił zaangażowanego w walki z Rosją króla z Turcją, spiskował z Habsburgami, podniósł rękę na dobra kanclerza Zamoyskiego… Na co właściwie liczył?
11 maja 1584 r. królewska straż na rozkaz Zamoyskiego ujęła Samuela Zborowskiego w Piekarach i osadziła w wieży wawelskiego zamku. Polecenie przeprowadzenia egzekucji otrzymali podstarości Wacław Urowiecki, krewny Zamoyskiego i młody sekretarz królewski Stanisław Żółkiewski, późniejszy hetman wielki. Zborowscy błyskawicznie poruszyli niebo i ziemię dla ratowania brata. Już tydzień po przewiezieniu więźnia do Krakowa zażądali, aby sprawę przekazać sejmowi. Wiadomo, że tam sprawa by się rozmyła. Ale Zamoyski wiedział, co robi, znał prawo doskonale: miał królewski wyrok Henryka Walezjusza, miał jego ewidentne złamanie, skutkujące śmiercią. Tylko król – czyli Batory – mógł to zmienić. Jednak ani król, ani Zamoyski nie ukrywali, że decyzja o egzekucji zapadła za pełną aprobatą króla, który określił sytuację słowami zapamiętanymi na wieki: Canis mortuus non mordet – martwy pies nie kąsa.
Jan Zamoyski próbował jeszcze śledztwa w sprawie spiskowania przeciwko królowi, ale nic nie wskórał, zdesperowany Samuel Zborowski milczał. 26 maja 1584 r. na dziedzińcu wawelskiego zamku Samuel Zborowski stanął przed katem. Jan Zamoyski dopiekł wrogowi w jeszcze jeden, dość nieładny sposób: odmówił skazańcowi posługi religijnej zgodnej z jego kalwińskim wyznaniem.
Kat ponoć uciekł, a Zborowskiego ściął jakiś hajduk, ciął na raty, nie był mistrzem małodobrym. Marszałek Andrzej Zborowski zabrał ciało brata i pochował w rodowych dobrach w Oleśnicy pod Staszowem.
W kraju, a zwłaszcza w Krakowie szlachta wszczęła ferment, nazwany później piwem Zamoyskiego, które kanclerz nawarzył. Andrzej Zborowski z braćmi wniósł skargę do sejmu, nazywając egzekucję morderstwem i zagrożeniem wolności szlacheckiej. Grozili, że przywiozą na sejm zwłoki Samuela: Batory odpowiedział twardo, że każe je wtedy rzucić do Wisły rybom na pożarcie. Sejm, który rozpoczął obrady jesienią, sprawą Zborowskiego zajął się dopiero po Nowym Roku 1585 i skargę odrzucił. Mało tego: wskutek innej skargi, którą wniósł królewski instygator Andrzej Rzeczycki, sąd sejmowy uznał Krzysztofa Zborowskiego za winnego zdrady i skazał kolejnego z braci na banicję. Krzysztof, który sądzony był zaocznie, wyciągnął wnioski z losu Samuela. Wyniósł się do Wiednia, do Habsburgów, z którymi knuł przeciwko królowi. I nie próbował wracać: nawet gdy Zygmunt III Waza zdjął z niego po latach banicję, pozostał w Wiedniu.
Zborowscy, pognębieni i pohańbieni, nie zapomnieli krzywd. Niespodziewanie w sukurs przyszedł im złośliwy dla Polski los. W grudniu 1586 r. przedwcześnie zmarł Stefan Batory, ostatni polski król, który potrafił i chciał powstrzymać warcholstwo i samowolę magnatów. Andrzej Zborowski zaczął forsować na tron kandydaturę arcyksięcia Maksymiliana, syna cesarza. Próbował, wraz ze zwolennikami Habsburga, wprowadzić go zbrojnie na tron. 24 stycznia 1588 r. wojska Maksymiliana pobił pod Byczyną na Śląsku Jan Zamoyski – prawdziwe Nemezis rodu Zborowskich. Arcyksięcia wziął do niewoli i uwiózł do Zamościa. Królem Polski został Zygmunt III Waza, siostrzeniec wdowy po Batorym – Anny Jagiellonki, Jagiellon po kądzieli. Wspierała go ciotka, wspierał go Jan Zamoyski. Zygmunt okazał się królem niewielkich zasług i sławy, zastał Polskę mocarstwem, a zostawił słabe państwo z liberum veto, bezradne wobec samowoli szlachty. Zborowscy bowiem poszli dalej: w 1588 r. przeforsowali na sejmie koronacyjnym Zygmunta III prawo nazwane Lex Zborowski o crimen laesae majestatis. Pozbawiało ono króla prawa głosu w sprawie o zbrodnię obrazy majestatu, a więc również zdrady króla. Oskarżać mogli odtąd tylko posłowie na sejm. Może i mogli, ale wystarczyło wrzasnąć: veto! – i zdrajca uchodził bezkarnie. W dodatku ustawa Zborowskich zakazywała ścigać sprawców, jeśli schroniliby się w domu szlacheckim. Polska zaczynała stać nierządem. Tyle tylko, że w 1589 r. kolejny sejm ponownie odrzucił skargę dotyczącą egzekucji Samuela.
Wielu historyków jest dziś przekonanych, że gdyby nie egzekucja Samuela Zborowskiego, gdyby nie stanowcza postawa kanclerza (rozeźlonego też prywatnie, ale z punktu widzenia Rzeczypospolitej mającego słuszność), która ściągnęła na niego niechęć szlachty, historia Polski mogła potoczyć się inaczej. Być może po śmierci Stefana Batorego na tronie polskim nie zasiadłby przeciętniak, jakim był szwedzki królewicz, tylko wielki mąż stanu, niemal dziedzic poprzednika (mąż jego bratanicy) – król Jan II Zamoyski. Nie byłoby liberum veto, warcholstwa, a byłaby wielka, mocarstwowa Polska od morza do morza, bo właśnie w pierwszych latach panowania Wazy Rzeczpospolita Obojga Narodów osiągnęła największy w swej historii obszar. I nie byłoby rozbiorów. I drugiej wojny światowej, bo potężna Polska pobiłaby Hitlera w trzy dni. I jeszcze różnych rzeczy, które działy się później i dzieją nadal. Może żaden zbrodniarz nie wpłynął tak mocno na bieg wydarzeń w Polsce, jak – mimo woli – Samuel Zborowski.
Zabójstwo Wapowskiego zdołał sfotografować historyczny paparazzi, Jan Matejko. Jego obraz ukazujący zbrodnię, namalowany w 1861 r., zaginął już w 1894 r., a w 2012 r. niespodziewanie został odnaleziony w Ameryce Południowej i wrócił do Polski. Latem 2017 r. został kupiony na aukcji za najwyższą w historii polskiego rynku sztuki cenę ponad 3,6 mln zł (rekord ten przetrwał jednak tylko kilka miesięcy). Matejko zrobił też czarno-białe zdjęcie (rysunek) Samuela Zborowskiego prowadzonego na śmierć. Wehikuł czasu mistrza Jana i w tym przypadku działał bezbłędnie.