Gdy Jan II Szalony Bez Ziemi doprowadził do upadku księstwo głogowsko-żagańskie, z Piastów Śląskich pozostały jeszcze cztery gałęzie i cztery księstwa. Trwał ród na Legnicy i Brzegu, potomkowie zamęczonego w Głogowie Henryka Brzuchatego. Dogorywała linia oświęcimska, dwaj książęta niemający następców. Blisko z nimi spokrewniony był Kazimierz II, książę cieszyński. Wreszcie istniało księstwo opolskie, którym rządzili dwaj bracia: Jan II zwany Dobrym i Mikołaj II, bohater niniejszej opowieści.
Był rok 1497. Jan II zbliżał się do czterdziestki, Mikołaj II był niewiele młodszy. Żaden z nich nie był żonaty. Formalnie Jan II panował w Opolu, a Mikołaj II w Niemodlinie, jednak w rzeczywistości rządzili całą ziemią wspólnie. Rządzili gospodarnie, księstwo rosło, kupili np. od książąt oświęcimskich Gliwice i Toszek. Królem Czech i Węgier był wtedy Władysław Jagiellończyk „Dobzse”, który po przedwczesnej śmierci Macieja Korwina w 1490 r. objął oba trony. Książęta opolscy wspierali Władysława jeszcze za życia Korwina, a nawet zostali z tego powodu uwięzieni przez Węgra, który za uwolnienie zdarł z nich spory okup. Namiestnikiem Śląska, noszącym tytuł starosty generalnego, Władysław mianował jednak księcia cieszyńskiego Kazimierza II. Urząd przynosił Kazimierzowi znaczne dochody, umożliwiające też kupowanie nowych ziem. Książę-starosta poczynał sobie dość śmiało, powszechnie zarzucano mu zdzierstwo i wyzysk. Niechętnym okiem patrzyli na cieszyńskiego krewniaka również obaj Piastowie opolscy.
Jednak Kazimierz II poważnie traktował również swoje obowiązki wobec króla Władysława. W 1496 r. poprosił króla o zwołanie zjazdu władców śląskich. Na zjeździe chciał doprowadzić do uchwalenia petycji do króla o zatwierdzenie wszystkich wcześniejszych przywilejów dla książąt śląskich. Chyba słusznie zakładał, że król odpowie „Dobrze”. Rozważyć też trzeba było, co robić w przypadku ataku tureckiego, którego się cały czas obawiano. Poza tym książę cieszyński niewątpliwie chciał się rozeznać, jakie plany mają Jan II i Mikołaj II. Bracia władali sporym obszarem, rośli w siłę i trzeba się było z nimi liczyć.
Na miejsce zjazdu obrano Nysę. Miasto było stolicą małego księstwa stanowiącego własność biskupów wrocławskich. Zapisał te ziemie biskupom w testamencie w 1290 r. Henryk IV Prawy, a jego decyzję potwierdził w 1333 r. Bolko II ziębicki. Dziewięć lat później Nysę ukradł król Czech Jan Luksemburski: oświadczył, że odtąd będzie ona ziemią czeską w rękach biskupów wrocławskich. Biskupom było wszystko jedno, bo nadal władali Nysą, a Piastów król o zdanie nie pytał. Od tego czasu Nysa i jej okolice funkcjonowały jako samodzielne państewko.
Zjazd król Władysław wyznaczył na początek 1497 r., ale sknocił sprawę, jak wszystko, czego się tknął: zimą nikomu nie chciało się wlec przez śniegi do Nysy i spotkanie nie doszło do skutku. Kazimierz II przeniósł je więc na czerwiec. Istotnie, w drugiej połowie czerwca uczestnicy zjazdu się zebrali. Prym wiódł sam Kazimierz II. Przybył książę ziębicki Henryk z Podiebradów (znamy go z opowieści o Janie II Szalonym, który dożywał wtedy swych dni w Wołowie) i jego brat Wiktoryn: obaj władali ziemiami po wygasłych liniach Piastów. Był gospodarz miasta, biskup wrocławski Jan Roth, delegat księcia Fryderyka I z Legnicy, a właściwie jego żony Ludmiły z Podiebradów, przedstawiciele miast (Wrocławia, Namysłowa) oraz Mikołaj II w imieniu swoim i brata. Obrady toczyły się w nyskim ratuszu.
Dramat rozpoczął się 26 czerwca. Sytuacja musiała być bardzo nerwowa, ale historycy nie odnotowali, o czym wtedy rozmawiano. Mikołaj II bardzo podejrzliwie odnosił się do Kazimierza II, obawiając się, że cieszyński książę spróbuje tradycyjną piastowską metodą go porwać albo też „w imieniu króla” aresztować. W pewnym momencie sekretarz Mikołaja II, niejaki Neuhäuser, coś księciu po cichu powiedział. Mikołaj II siedział jak na szpilkach. Zastanawiał się, czy przypadkiem nie będzie podjęta próba uwięzienia go. Nagle wszedł ktoś z dwoma listami i podał je Henrykowi z Podiebradów. Roztrzęsiony Mikołaj II oczami duszy widział już chyba rozkaz aresztowania. Zerwał się i wyrwał sztylet zza pasa.
Z krzykiem „Ty zdrajco!” rzucił się przy wszystkich, na Kazimierza II. Poderwali się dworzanie księcia cieszyńskiego, Mikołaj II machał sztyletem na oślep, zahaczył nim o ramię Kazimierza, skaleczył go przez szatę lekko w bark, próbował uderzyć w szyję, ale tylko drasnął w czoło. Dworzanie zdołali go odepchnąć i książę obrócił się w stronę biskupa Jana Rotha. Biskupa odciągnął Jan Bischofsheim, poseł księżnej Ludmiły. Mikołaj II miotał się jak oszalały, przerażony człowiek, jakby rzeczywiście ktoś dybał na jego życie. Jednak wszyscy stanęli murem przeciwko szalejącemu księciu, a starosta kłodzki Jan Pannwitz zdołał odważnie doskoczyć do niego i wyrwać mu sztylet. Książę rzucił do ucieczki, a jego dworzanie wybiegli za nim.
Mikołaj II wypadł z ratusza i ścigany przez zbrojnych, których poderwali już pozostali uczestnicy zjazdu, przebiegł przez rynek. Wbiegł do bazyliki św. św. Jakuba i Agnieszki, której wielką przebudowę, dokonaną na wzór katedry gnieźnieńskiej, niedawno (jak na średniowiecze, bo przed kilkudziesięciu laty) dokończono. Za księciem wbiegli do środka jego dworzanie. Ścigająca grupa zawahała się, kościoły uznawano przecież powszechnie za azyle. Jednak za chwilę na rynku pojawił się gospodarz bazyliki, Jan Roth z rozkazem: brać go! Zbrojni, otoczeni już przez nyski motłoch, wpadli więc do kościoła, w którym książę leżał krzyżem na stopniach głównego ołtarza. Omal nie zabili go na miejscu, księcia osłonił jego rycerz Jan Stosch, dźgnięty w plecy na szczęście przeżył. Ścigający pojmali Mikołaja II, wywlekli go w sieci i sznurach z kościoła i zamknęli w ratuszowym lochu. Aresztowano też cały orszak księcia, a przy okazji rozgrabiono jego mienie, w czym celowali ludzie Kazimierza II.
Kazimierz II i Jan Roth po krótkiej naradzie wpadli na szatański pomysł: oddadzą Mikołaja II pod ławniczy sąd miasta Nysy. Było to całkowite bezprawie. Mikołaj II był księciem krwi, mógł być sądzony wyłącznie przez sąd królewski. Przywilej ten formalnie potwierdził w 1435 r. dziadowi Mikołaja II cesarz Zygmunt Luksemburski. Być może zresztą sprawa była zaplanowaną prowokacją. W każdym razie sąd zwołano już na drugi dzień. Oczywiście wiadomo było z góry, po co go zwołano i jaki zapadnie wyrok. Szafot przygotowano, kat z mieczem czekał w pogotowiu.
Proces toczył się po niemiecku. To był język urzędowy Nysy, w której biskupi wrocławscy od dawna osadzali niemieckojęzycznych mieszczan. Jan Roth przeszedł do historii jako jeden z pierwszych ideologów germanizacji Śląska. Chłopom kazał mówić po niemiecku pod groźbą wyrugowania ich z ziemi, specjalnym edyktem zakazał nadawania wyższych stanowisk duchownych kandydatom pochodzącym z Polski. Niektórzy historycy twierdzili, że Mikołaj II niemieckiego nie znał. Bardzo wątpliwe. Wprawdzie książęta opolscy posługiwali się głównie polskim i czeskim, które dopiero od stu kilkudziesięciu lat zaczęły się dostrzegalnie różnić, ale przecież matka Mikołaja, Magdalena z Brzegu, była Piastówną niemieckojęzyczną. Sekretarz księcia Neuhäuser też miał mało słowiańskie nazwisko… Zresztą Mikołaj II rozumiał, po co jest ten proces. Gotował się na śmierć.
Książę zażądał na wstępie – procesu przed sądem królewskim. Odmówiono. Zażądał więc spowiednika. Jan Roth posłał swojego biskupa pomocniczego, Henryka Folsztejna, który znał też język polski, bo studiował w Krakowie. Mikołaj II nie mógł liczyć na pomoc brata, który nawet jeśli dowiedziałby się o dramacie, nie zdążyłby przybyć z pomocą. Spisał testament, ponoć po niemiecku, ale zachował się też jego tekst w mieszanym polsko-czeskim. Książę uczynił między innymi znaczne zapisy dla dwojga młodych, Franciszka i Agnieszki, którzy zapewne byli jego dziećmi z nieprawego łoża. Potem zaś zaprowadzono go na rynek, gdzie toczył się dalej proces.
Kazimierz II i Henryk z Podiebradów formalnie oskarżyli Mikołaja II o usiłowanie zabójstwa i domagali się kary śmierci. Proces przebiegł błyskawicznie, przy okazji ujawniono listy, które otrzymał książę Henryk: nie miały nic wspólnego z Mikołajem II. Pewnie dużo do powiedzenia mieliby biegli psychiatrzy, ale czasy były trochę nie te. Nie minęła nawet doba od szaleńczego zamachu, gdy sąd ogłosił wyrok. Mikołaja II poprowadzono prosto na szafot, ku uciesze gawiedzi, dla której egzekucje były główną rozrywką. Prowadzony na stracenie, miał pono zawołać: „O Nyso, czyż dlatego moi przodkowie darowali cię kościołowi, byś mi teraz życie wydzierała?”. Powtarzane to zdanie jest legendą, gdyż Nysy nie ofiarowali kościołowi przodkowie Mikołaja II: książę wywodził się z linii opolskiej, a Nysę biskupom dali książęta linii wrocławsko-legnickiej.

w dniu 27 czerwca 1497 r. (według rysunku Juliusza Kossaka)
Mikołaj II zaległ krzyżem na szafocie, wstał i odsłonił szyję, z trudem zgarnął długie włosy w czapkę. Krzyknął „Jezus!”, a kat machnął mieczem. Fantazja dziejopisów dołożyła do dramatu scenę kładzenia szyi na pniu, co nie było to możliwe: ścięcia mieczem dokonywano na skazańcu klęczącym, w pozycji pionowej, a pień służył tylko do ścinania toporem. Głowa i ciało opadły na szafot: był 27 czerwca 1497 r. Zwłoki księcia zaniesiono do kościoła, z którego dzień wcześniej go wywleczono i przez dwa dni na obłudne polecenie Jana Rotha odprawiano modły. Potem trumnę odwieziono do Opola. Jan II według legendy rozkazał zamurować bramę miejską, którą wwieziono ciało jego brata. Mikołaj II został pochowany w kościele św. Anny, a jego grób zachował się do dziś, odnowiony w 1958 r. i opisany nową inskrypcją.
Jan II wystąpił oczywiście ze skargą do króla Władysława. Trudno jednak było oczekiwać, że gnuśny „Dobzse” cokolwiek stanowczego zrobi. Władysław wyraził swoje niezadowolenie Kazimierzowi II i nakazał mu oddać Janowi II zrabowany majątek Mikołaja. Na więcej nie było go stać. Mało tego, zapewnił Jana II, który już poderwał swe wojsko do ataku na Cieszyn, że jeśli spróbuje zaatakować zabójcę brata, on sam weźmie swego wiernego starostę w obronę. I tak to Jan II doszedł „królewskiej sprawiedliwości”.
Śmierć Mikołaja II miała istotny skutek, oczywisty dla wszystkich, w tym dla króla. Mikołaj II miał tylko lewołóżkowe dzieci, bo nie wiadomo czemu nie był żonaty. O Janie II dobrze poinformowane wróble na dachu zaś ćwierkały, że dzieci mieć nie może. Wiadomo więc było, że wskutek nyskiej zbrodni dynastia opolska wygaśnie i do przejęcia pozostanie spore księstwo. Jan II Dobry istotnie się nie ożenił, ale brata przeżył o 35 lat. Kazimierz II, który dybał na Opole, nie doczekał. Księstwo Jan II zapisał zaś Jerzemu Hohenzollernowi, synowi margrabiego Ansbach i siostry „Króla Dobrze” Zofii Jagiellonki. Jerzy, inicjator wyboru swego brata Albrechta na wielkiego mistrza Krzyżaków (to oni składali Hołd Pruski) skutecznie wkradł się w łaski starzejącego się samotnie Jana II, a potem z testamentem w ręku wytargował księstwo od ówczesnego króla Ferdynanda Habsburga. Potomkowie drani, którzy doprowadzili do ścięcia Mikołaja II, nie zyskali nic, a Opolszczyzna miała odtąd przechodzić z rąk do rąk przez całe stulecia.
Mikołaj II po 1945 r. był przez polskich „historyków”, opisujących „Ziemie Odzyskane”, ukazywany jako obrońca polskości, który oddał życie w walce z naporem niemieckim. Były to brednie: Mikołaj II myślał o swoim księstwie, a nie o Polsce, w Nysie ewidentnie pomieszało mu się w głowie, a książęta, którzy doprowadzili do zgładzenia go, byli powiązani z Czechami, a nie z Niemcami. Gdyby wiedzieli, że Opole dostanie się Hohenzollernowi, zapewne nie doszłoby do egzekucji. Niemniej propagandowa tablica pamiątkowa została w 1966 r. uroczyście wmurowana na rynku w Nysie. Dziś nikt nie udaje, że Mikołajem II kierował polski patriotyzm. Niewątpliwie jednak porywczy książę padł ofiarą błyskawicznie zorganizowanego bezprawia.
Pozostały też… dwa miecze, którym przypisuje się rolę narzędzia słynnej egzekucji. Jeden jest w muzeum w Nysie i słabo przypomina miecz katowski, drugi wywieziony został do Hohenzollernmuseum w Berlinie. Był jeszcze trzeci, przechowywany w zamku w Izbicku pod Opolem: zaginął podczas zawieruchy wojennej w 1945 r. A głowa była jedna…
Po śmierci Jana II Dobrego Piastowie zasiadali już tylko na dwóch śląskich tronach, w Cieszynie oraz w Legnicy i Brzegu. Nie zaszły tam już wydarzenia godne upamiętnienia w kryminalnej historii Polski. Męska linia cieszyńska wygasła w roku 1625, legnicko-brzeska w 1675. A w Wigilię Bożego Narodzenia 1707 r. we Wrocławiu zmarła w wieku 55 lat Karolina, księżniczka legnicko-brzeska, ostatnia na świecie Piastówna. W Polsce walczyli wtedy o tron August II Mocny i Stanisław Leszczyński. Nikt nie zauważył, że oto wygasła na niedalekim Dolnym Śląsku dynastia, bez której Polski by pewnikiem nie było. A gdyby po śmierci Kazimierza Wielkiego inna gałąź Piastów zasiadła na polskim tronie? Może panowaliby do dziś…