Jak ukarać kogoś, kto odebrał sobie życie? Już samo pytanie wydaje się być absurdalne, a jednak, nie tak dawno, były na to pewne sposoby i – co gorsza – były one nierzadko stosowane, co współcześnie byłoby jednoznaczne z bezczeszczeniem zwłok. Być albo nie być? Lepiej jednak być, bo dopiero po śmierci można zostać źle potraktowanym.
Z historii wynika, że nie każdy mógł sobie pozwolić na decydowanie o swoim życiu bądź śmierci. Antyczne prawo greckie wprowadzało penalizację usiłowania aktu samobójstwa. W starożytnym Rzymie prawo do decydowania o własnym życiu, jak również śmierci było uwarunkowane statusem zajmowanym przez potencjalnego samobójcę, bowiem ludzie skazani na śmierć oraz niewolnicy byli pozbawieni tego ,,przywileju”, a oprócz nich prawo to nie przysługiwało również wolnym obywatelom, osobom niedołężnym i ciężko chorym. Utrzymało się to do końca XVIII w., gdy coraz częściej do głosu zaczęli dochodzić humanitaryści, którzy bazując na założeniu pełnej wolności jednostki ludzkiej, akcentowali także prawo do pełnego decydowania o własnej osobie i w sposób stanowczy, racjonalnie uzasadniony, domagali się zniesienia penalizacji samobójstwa.
Nie sposób odmówić fantazji Austriakom, którzy samobójców „karali” w wyjątkowo bestialski sposób. W swoim wachlarzu mieli m.in. spalenie zwłok osoby, która targnęła się na własne życie, powieszenie ciała denata czy łamanie kołem. Także austriacki kodeks, tzw. kodeks Józefina z 1787 r. przewidywał osadzenie osób usiłujących popełnić samobójstwo w więzieniu, by okazały żal i zmieniły swoje zachowanie.
Na naszym polskim, rodzimym podwórku było lepiej, choć niewiele, skoro ten absurd w ogóle funkcjonował. Tak zwany Kodeks 1778 roku wskazywał jako sankcję wobec samobójcy, powieszenie jego ciała na szubienicy lub przynajmniej jego mienia.
Zapewne już od pierwszych zdań nasuwa się pytanie – dlaczego tak robiono? Teorie są następujące: z jednej strony chodziło o przestrzeganie ustanowionego prawa, a z drugiej – po prostu bano się tych, którzy postanowili nie czekać na śmierć naturalną. Uważano wówczas, że jeżeli nie ukaże się zwłok samobójcy, zechce on wracać (z tych przerażających zaświatów) i będzie uprzykrzał życie swoim bliskim (a może i innym, którzy po samobójczej śmierci przeszli do porządku dziennego). Pochodzące z XVII i XVIII w. prawodawstwa: francuskie, pruskie, austriackie, szwedzkie nakazywały konfiskatę majątku samobójcy, a nawet unieważnienie jego testamentu, na co sam sobie „zasłużył” swoim śmiałym działaniem. Analizując poszczególne systemy prawne z XIX w., nie sposób nie zauważyć stopniowego odchodzenia od penalizacji usiłowania samobójstwa i „karania” zwłok samobójcy. Co niezwykle zaskakujące – w Anglii zniesiono karalność samobójstwa dopiero w 1961 r.!
Co kraj, to obyczaj, a Niemcy nigdy nie słynęli z delikatności. Ażeby nie wynosić zwłok samobójcy z domu (jeśli to tam postanowił odebrać sobie życie), ciało było wyrzucane przez okno, oczywiście pod osłoną nocy. Nie jest to tak inwazyjny sposób, jak we Francji, gdzie zalecano wyburzenie jednej ze ścian domu i wyrzucenie ciała samobójcy przez specjalnie powstały otwór.
Ciąg dalszy postępowania z ciałem samobójcy był gorszy – od pochówku byle gdzie i byle jak, aż do wyrzucenia zwłok na śmietnik. Często spotykane było palenie zwłok, wieszanie ich na szubienicy czy też wkładanie ich do beczki i topienie w rzekach lub bagnach. Zdarzały się i brutalniejszy metody – zwłaszcza, jeżeli samobójca miał na koncie inne przewinienia. Mógł wówczas „zasłużyć” nawet na łamanie kołem.
Jeśli samobójstwo nastąpiło poprzez powieszenie, niewielu było chętnych, by odciąć linę. Zazwyczaj czekano na miejscowego kata, czyli człowieka od czarnej roboty. Oprócz wcześniej wspomnianych metod pozbywania się zwłok, spotykane było również przeciąganie ich przez dziurę wykopaną pod progiem – czyniono to, by uniknąć „powrotu” tego, który odszedł niegodziwie. Po całym zajściu symbolicznie wymieniano drzwi i okna, a kiedy to nie skutkowało i zmarły wracał – nawet równano budynek z ziemią przy udziale okolicznej społeczności.
Na miejsce pochówku wleczono zwłoki w worku, przywiązane do końskiego ogona. Pochówek na poświęconej ziemi był wykluczony, a zatem tak przewożone zwłoki kierowano poza miasto, gdzie je palono bądź topiono. Z biegiem czasu sytuacja nieszczęśników nieco się poprawiła – rodzina mogła liczyć na cichy pogrzeb bez duchownego i miejsce na cmentarzu, którego nikt nie chciał. Lata potem wyznaczano na cmentarzach miejsca dla samobójców, przestępców czy nieochrzczonych dzieci.
W dzisiejszych czasach na szczęście już nikt nie myśli o penalizacji samobójstw, a wręcz są w Europie kodeksy, które o samobójstwach nie wspominają wcale. Samo w sobie pozostaje tragedią i nie budzi już pogardy, strachu czy odrazy. Być może oznacza to, że samobójstwa stały się tak powszechne, że nie budzą niepokoju, jak kiedyś, co jest smutnym wnioskiem, którego jednak nie da się uniknąć.