Polska świętość, Jasna Góra, leżała w zaborze rosyjskim. W czasie powstania styczniowego niektórzy zakonnicy ruszyli do walki. Kilku zginęło, kilku zesłano na Sybir. Ściągnęło to na klasztor wrogość zaborcy. Rosjanie, łamiąc prawo kanoniczne, ustanowili własne prawo ograniczające możliwość wstąpienia do zakonu. Nowicjat mógł podjąć tylko mężczyzna mający ukończone 24 lata, po odbyciu służby wojskowej i uzyskaniu zgody gubernatora oraz urzędnika ministerstwa spraw wewnętrznych. Śluby wieczyste miał prawo złożyć dopiero po ukończeniu lat 30. Za to nie musiał mieć wykształcenia, a klasztorom zakazano prowadzenia jakiejkolwiek edukacji. Cel był oczywisty: utrudniać wartościowym kandydatom wstępowanie do zakonu, za to wprowadzać tam ludzi na niskim poziomie moralnym i intelektualnym.
Od 1895 r. przeorem Jasnej Góry był Euzebiusz Rejman, lawirujący między dobrem zakonu a dobrymi stosunkami z władzami carskimi. Udało mu się przeprowadzić remonty zabytkowych budowli, natomiast jego uległość wobec Rosjan ściągała na niego niechęć polskich biskupów. Rejman szukał więc oparcia bezpośrednio w Rzymie, próbując tam umocnić swą pozycję i uniezależnić się od polskich przełożonych. Chwały mu to nie przyniosło.
24 października 1909 r. Polskę obiegła wstrząsająca wiadomość z Jasnej Góry: sprofanowano obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, dokonując kradzieży klejnotów. Nocą złodzieje wyłamali złote korony znad głów Matki Boskiej i Dzieciątka oraz zdarli z obrazu perłową sukienkę. Ukradli też wota złożone pod obrazem. Policja rozpoczęła śledztwo. Okazało się, że złodzieje przekradli się do kaplicy przez nieznane normalnym odwiedzającym klasztorne zakamarki, trasą bezpieczną i dogodną. Na miejscu kradzieży pozostała lina, po której można było zejść z balkonu do kaplicy, a znalezisko dowodziło, że sprawca musiał znać klasztor – zwykły zwiedzający nie mógł dostrzec żelaznego pręta, na którym umocowano linę, nie wiedziałby, że można w taki sposób dostać się do kaplicy. Tyle, że złodziej wcale nie musiał ową galeryjką wchodzić, ani wychodzić. Sprawa była niezwykle tajemnicza. Jasne było, że w kradzieży musiał uczestniczyć ktoś z klasztoru.
Kradzież spowodowała, że władze carskie cofnęły zezwolenie na zwiększenie liczebności paulinów, które wcześniej wytargował przeor Rejman. Odchorował on ciężko kradzież. Od razu zaczął zabiegać o ponowną koronację obrazu. Sytuację wykorzystał „dobry car”: Mikołaj II postanowił ofiarować nowe korony. Jednak przeor wyprosił je u właściwszej osoby, papieża Piusa X. 22 maja 1910 r. rekoronowano obraz, zdobiąc go też nową sukienką ufundowaną przez Polaków z Kielecczyzny. Wygłaszano przemówienia o charakterze politycznym, o kradzież oskarżano socjalistów, robotników. Krótko po koronacji, w czerwcu z funkcją przeora musiał się pożegnać Euzebiusz Rejman. A najgorsze miało dopiero nadejść.
24 lipca 1910 r. w pobliżu wsi Zawady, około 30 km od Częstochowy, jeden z mieszkańców znalazł w rowie z wodą dziwną skrzynię. Wezwano strażnika ziemskiego i wydobyto znalezisko. Była to ceratowa sofa zapakowana w plecioną matę. Na sofie znajdowały się zwłoki mężczyzny liczącego sobie około 30 lat, zawinięte w stare futro. Został on brutalnie zamordowany, zadano mu ciosy siekierą, a także duszono.
Sprawa zyskała ogromny rozgłos. Policja próbowała ustalić tożsamość zamordowanego, ale nikt taki w okolicy nie zaginął. Zbadano więc matę, w którą zawinięty był makabryczny pakunek. Znaleziono na niej oznakowanie wskazujące, że była ona opakowaniem przesyłki nadanej koleją. Naczelnik straży ziemskiej z Częstochowy Czernogołowkin poszedł tym tropem. Okazało się, że przesyłkę o takim numerze odebrał częstochowski kupiec Szmul Potok. Ten oświadczył, że matę sprzedał jakiemuś klientowi, który przyjechał do niego dorożką po kosze. A jeszcze więcej przypomniała sobie żona Potoka: człowiek, który kupił matę, szukał jak największego kosza. Kupił wielki kosz, którego od dawna nikt nie chciał. I mówił, że to dla klasztoru jasnogórskiego.
Czernogołowkin zaczął więc szukać śladów przewożenia jakiejś paki dorożką. Dorożkarz Stanisław Pawlak zeznał, że jego kolega Wincenty Pianko wiózł taką pakę z Częstochowy do Zawad. On sam jechał za jego dorożką i wiózł dwóch pasażerów: jednym był zakonnik, ojciec Damazy Macoch, drugim jakiś młodzieniec. W Rudnikach przesiedli się oni do dorożki Pianki i pojechali nią dalej z ową paką. Naczelnik aresztował Piankę, który wszystkiego się wypierał, a sam udał się do Euzebiusza Rejmana i wypytał go o sofę znalezioną ze zwłokami. Były przeor zaprzeczył, aby pochodziła z klasztoru. Ale policjant już nie uwierzył. Przesłuchał dalszych świadków, przycisnął dorożkarza i następnego dnia wiedział wszystko. Osobnikiem, który kupił kosz, był Stanisław Załóg, klasztorny sługa, który na Jasnej Górze usługiwał Macochowi.
Sofa i wszystkie rzeczy znalezione ze zwłokami pochodziły z klasztoru. Zamordowanym był Wacław Macoch, stryjeczny brat Damazego. W celi klasztornej Macocha znaleziono korespondencję Damazego z Heleną Macochową, żoną Wacława. Samego Macocha nie było w klasztorze już od pewnego czasu, wraz z Heleną przebywał w Warszawie. Tam został 3 października ostrzeżony telegramem wysłanym z Sieradza: „Kumcio niech wyjeżdża. Zagraża niebezpieczeństwo 31. Stach.” 31 – to był numer dorożki Pianki. Wszystko pasowało.
Rozpoczął się pościg. Stanisław Załóg zniknął na zawsze, oświadczywszy w klasztorze, że wyjeżdża do Ameryki. Helena Macochowa i Damazy Macoch wyjechali z Warszawy pociągiem i nie zdążyli odebrać telegramu. Macochowa została u siostry mieszkającej pod Miechowem i tam ją aresztowano. Damazy pojechał zaś do proboszcza w Niegowonicach, ubrany nie w zakonny habit, a sutannę. Wykorzystał fakt, że proboszcza wzywano do umierającego. Podjął się udzielić namaszczenia, oświadczając, że jest mu to po drodze, gdyż chce udać się do Olkusza. Tak też zrobił, udzielił namaszczenia choremu, a sam przy pomocy przemytników przedostał się do Austro-Węgier. W Trzebini wsiadł znowu do pociągu, by pojechać do Krakowa.
Tymczasem sprawa była już głośna i zdjęcia ściganego pojawiły się w gazetach. Kilka osób rozpoznało Macocha w Olkuszu i 6 października rano urzędnik miejski Marceli Testewicz udał się do Trzebini i tam na stacji wyśledził ściganego. Macoch uciekł do pociągu, a detektyw-amator ostrzegł konduktora i przekazał kolejowym telefonem wiadomość do Krakowa. Na krakowskim dworcu czekał komisarz Henryk Jasieński z miejscowej policji. Macoch nie stawiał oporu, a po zatrzymaniu opowiedział swoją historię.
Miał 36 lat, urodził się jako Kacper Macoch we wsi pod Kłobuckiem. Jego stryj, wójt, załatwił mu posadę pisarza gminnego, a potem Kacper wstąpił do niższego seminarium duchownego. Uczył się jednak słabo, nie nadawał się na księdza. Postanowił więc wstąpić do klasztoru na Jasnej Górze. W 1906 r. został przyjęty i już po czterech miesiącach wyświęcony pod imieniem Damazy. Jakim cudem? Zaliczono mu do nowicjatu naukę w seminarium. Uległy wobec władz przeor Rejman pozwolił na wyświęcenie.
Zaraz po aresztowaniu Macocha w Krakowie do klasztoru wpadła policja. Szukano broni, materiałów wybuchowych, ulotek. Dla wszystkich stało się oczywiste, że Macoch był agentem carskiej ochrany, który miał dokonać prowokacji, aby uderzyć w częstochowski klasztor. Sam Macoch do tego się nie przyznał, ujawniał inne fakty. W 1907 r. spowiadał Helenę Krzyżanowską z Łodzi, porzuconą przez uwodziciela. Odwiódł ją od samobójczych zamiarów… i sam uwiódł. Wkrótce już miał mnóstwo pieniędzy. Zafundował kochance luksusowe mieszkanie
w Warszawie, stroje, klejnoty, spłacił długi jej ojca, opuszczając klasztor odbył z nią trzy podróże po Europie, żył jak książę. W chwili aresztowania kochanka Macocha była bardzo bogatą kobietą.
Skąd ubogi sługa boży miał tyle pieniędzy? Kradł je w klasztorze. Jego wspólnikami byli dwaj zakonnicy, Bazyli Olesiński i Izydor Starczewski, też zadziwiająco szybko wyświęceni. Olesińskiego Macoch złapał kiedyś na kradzieży i odtąd kolega był mu posłuszny. Cała trójka była bardzo niezadowolona z faktu, że w 1907 r. z inicjatywy ojca Piusa Przeździeckiego wprowadzono w klasztorze wspólną kasę: wcześniej każdy ksiądz brał dla siebie pieniądze za msze, które odprawiał. Dorobili sobie klucze i kradli, co popadło: datki na msze, ofiary od pątników, pieniądze ze skarbca i niemal na pewno dokonali kradzieży koron i pereł z obrazu Matki Boskiej, choć do tego akurat się nie przyznali. Ale tylko oni mogli obrabować święty obraz w taki sposób, jak tego dokonano.
Przeor Rejman wiedział o hulaszczym trybie życia Macocha, domyślał się, że ten może coś kraść, ale pozwalał mu na wszystko. Macoch był jego informatorem, a jednocześnie naciskał go groźbami, że władze mogą zamknąć klasztor. Prawdopodobnie przeor po prostu bał się Macocha, orientując się, że jest to carski agent. Tymczasem Macoch postanowił uregulować pozycję swojej kochanki. Najpierw udzielił jej ślubu z… Kacprem Macochem, czyli samym sobą sprzed nowicjatu. Kilkanaście dni później „uśmiercił” Kacpra Macocha, wystawiając świadectwo zgonu. Potem zaczął szukać dla kochanki nowego „męża”, bo była w ciąży. Ojciec ani brat rozpustnego zakonnika nie zgodzili się. Zgodził się natomiast Wacław Macoch, stryjeczny brat. Damazy wyprawił młodej parze wesele. Było to miesiąc przed zbrodnią.
Wacław Macoch przybył na Jasną Górę na zaproszenie Damazego. Ten zamordował kuzyna we własnej celi. Uderzył śpiącego siekierą, którą dwa tygodnie wcześniej wziął do celi. Następnie udzielił konającemu rozgrzeszenia, po czym dodusił. Do kosza, który kupił Załóg, zwłoki nie weszły, zapakował je więc na sofę i wywiózł do Zawad wspólnie z Załogiem i Pianką. Dorożkarzowi kazał przysiąc na Matkę Boską, że ten będzie milczał.

Macocha przekazano z Krakowa do Rosji. Śledztwo trwało aż półtora roku. W lutym 1912 r. w Piotrkowie Trybunalskim rozpoczął się proces, na który widzowie i dziennikarze – również z zagranicy – walili drzwiami i oknami. Wydano 150 kart wstępu. Damazy Macoch oskarżony był o zabójstwo, kradzieże pieniędzy na szkodę klasztoru (9.000 rubli wspólnie z Izydorem Starczewskim ze skarbca, a 5.000 rubli wspólnie z Bazylim Olesińskim z celi zmarłego kustosza skarbu, którego następcą został zresztą… Olesiński) oraz fałszowanie dokumentów. Starczewski i Olesiński – o owe kradzieże, a Starczewski też o zacieranie śladów zabójstwa (to on wysłał telegram podpisany swym chrzestnym imieniem „Stach”, na wszelki wypadek jadąc w tym celu do Sieradza). Helena Macochowa o paserstwo, posługiwanie się fałszywymi dokumentami i zacieranie śladów zbrodni. Wincenty Pianko – o pomoc w usunięciu zwłok i niezawiadomienie o zabójstwie, kolega Starczewskiego Józef Pertkiewicz o dorabianie kluczy do klasztornych pomieszczeń, Lucjan Cyganowski o sfałszowanie pieczęci do podrobienia dokumentów, a Józef Błasikowski, sługa klasztorny, o pomoc w ukryciu zwłok. Dowodów na kradzież koron zabrakło. Oskarżali dwaj polscy prokuratorzy, Katranowski z Piotrkowa i Niedźwiecki z Warszawy. Macocha bronił z urzędu adw. Dobrosław Kleyna, a Macochowej – obrońca z wyboru, adw. Kazimierz Korwin-Piotrowski, który zrzekł się wynagrodzenia na rzecz klasztoru. Starczewskiego bronił młody Kazimierz Rudnicki, którego wielkie dni miały dopiero nadejść. Ale sądzili Rosjanie, przewodniczył prezes Wołkow. I to okazało się kluczowe.
Wołkow zadbał o właściwy przebieg procesu, a to, co robił, nie pozostawiało wątpliwości co do faktów. Usunął i ukrył kilkanaście stron sporządzonego przez Polaków aktu oskarżenia. Uchylał wszelkie pytania, które mogłyby ujawnić powiązania Macocha z carską ochraną. Gdy ktokolwiek próbował choćby trącić o ten temat, sędzia odbierał mu głos. A przecież niejasny był motyw zabójstwa. Jednak wypłynął on na procesie, mimo wysiłków sędziego i samego Macocha, który pytany o to, odpowiadał wykrętnie i nie na temat. Wacław Macoch po prostu szantażował Damazego, żądając więcej pieniędzy za rolę figuranta. Groził mu ujawnieniem „takich rzeczy, o których nawet nie myślicie”. Zeznał to jeden ze świadków, a także obciążany przez Macocha Bazyli Olesiński. Zanim sędzia Wołkow im przerwał, było jasne, że Macoch był carskim agentem. Nawet rosyjskie gazety pisały o ukrywaniu jakichś tajemnic w czasie procesu. Pius Przeździecki, niezłomny zakonnik, jako świadek wprost powiedział o infiltracji klasztoru i prowokacjach. Władze carskie groźbą uwięzienia zmusiły go do emigracji. Przeździecki wyjechał do Krakowa, został przeorem klasztoru na Skałce, a na Jasną Górę powrócił już w niepodległej Polsce, by zostać generałem zakonu paulinów.
Prokuratorzy i obrońcy wygłosili znakomite przemówienia. Macochowa uroczyście oddała klasztorowi jasnogórskiemu posiadane sumy, a jej siostra wraz z mężem drogocenne prezenty, jakie od niej otrzymali. A kim był Damazy Macoch, dowiódł wyrok. Za brutalne zabójstwo, za które w tamtym okresie niemal zawsze trafiało się na szubienicę, Damazy Macoch dostał tylko dwanaście lat więzienia. Pięć lat dostał Starczewski, dwa i pół roku Olesiński, dwa lata Macochowa, a rok więzienia za dorabianie kluczy z odcisków Pertkiewicz. Pianko dostał cztery miesiące aresztu, a Cyganowski, który podrobił dla Macocha pieczęć, siedem dni. Błasikowskiego uniewinniono wobec ustalenia, że nie wiedział, co znajduje się w wynoszonej z klasztoru pace.
Zbrodnia Macocha była kompromitacją i tragedią jasnogórskiego klasztoru. Rozgłos sprawy był olbrzymi, pisały o niej gazety całej Europy. Wydano monografię o procesie, pisano książki. W Krakowie o Macochu pisał satyryk Boy-Żeleński, w Warszawie układano o nim podwórkowe ballady. W okresie PRL powstały powieści „Tajemnica białego habitu” Henryka Syski i „Odpocznij po biegu” Władysława Terleckiego, obie o antykościelnej wymowie, stosownie do czasów komunizmu.
Damazy Macoch w więzieniu oddał się pokucie. Budził zainteresowanie odwiedzających, w tym dziennikarzy. Podkreślał, że słusznie odbywa karę i że gdyby miał zawisnąć na szubienicy, też byłoby to słuszne. Szybko zachorował na typową dla złych warunków gruźlicę płuc i węzłów chłonnych, skrofulozę. Znosił cierpienia jako pokutę i skruszony zmarł 6 września 1916 r., prosząc o pochowanie na cmentarnej ścieżce, by jego niegodny grób deptali przechodnie. Pochowany został jednak zwyczajnie na cmentarzu w Piotrkowie. Jego grób z inskrypcją „wielki grzesznik i wielki pokutnik prosi o modlitwę” zachował się do dzisiaj, a sala, w której był sądzony, nadal nosi nieoficjalną nazwę „sali Macocha”.