„Nie wierzę politykom, nie, nie wierzę politykom…” śpiewał Tomasz Lipiński z Tiltu w latach osiemdziesiątych. Były to czasy mroczne, kiedy obowiązywała zasada jednolitej władzy państwowej, a niezależność sądów pozostawała jedynie nic nie znaczącym zwrotem w Konstytucji PRL. Na straży „ludowej” sprawiedliwości mieli stać ławnicy ludowi, równi w prawie głosu sędziom. Dodatkową gwarancją dla rządzącej partii komunistycznej była możliwość odwołania nieprawomyślnego sędziego – na wniosek Ministra Sprawiedliwości, jeżeli sędzia nie dawał „rękojmi należytego wykonywania obowiązków sędziego.” Sąd Najwyższy składał się z sędziów powoływanych na pięcioletnie kadencje, co gwarantowało władzy, że powołani w jego skład będą cały czas pamiętać od kogo zależy ich dalszy los. Niezawisłość sędziowska pozostawała wówczas kwestią jedynie indywidualnego charakteru sędziów, każdy kto wydawał wyroki nie po myśli rządzącej partii, musiał liczyć się z tym, że może zostać odwołany z urzędu przez Radę Państwa. Na straży socjalistycznej wykładni prawa stały również wiążące dla wszystkich sądów wytyczne, które mógł wydawać Sąd Najwyższy.
Po odrzuceniu przez Polaków ustroju komunistycznego, w wyniku obrad Okrągłego Stołu powołano w 1989 r. Krajową Radę Sądownictwa, która miała stać na straży niezawisłości sędziowskiej i niezależności sądów. Na 24 członków Rady aż 16 musiało być sędziami, z czego 13 było wybieranych przez samych sędziów, a 3 to prezesi Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego. W tamtym też czasie odstąpiono od zasady kadencyjności sędziów Sądu Najwyższego i dokonano weryfikacji większości składu (z wygaszonej kadencji weszło na nowo do SN tylko 22 ze 120 sędziów). Pamiętając o doświadczeniach ustroju socjalistycznego, w Konstytucji z 1997 r. jako zasadę ustrojową zapisano trójpodział władz (deklarowany już w tzw. Małej Konstytucji z 1992 r.) i zakazano przynależności sędziów do partii politycznych. Jak widać świeża jeszcze była pamięć o tym jak polityka łamała sprawiedliwość i jak ważne jest ustrojowe zabezpieczenie sędziów przed wpływem polityków. Dokonano tego nie w interesie sędziów, lecz dla zabezpieczenia obywateli przed powrotem do czasów, kiedy jeden telefon sekretarza partii mógł spowodować zmianę sędziego na takiego, który zapewni wyrok oczekiwany przez tę partię.
Dziś słyszymy z ust polityków, że sędziowie nie mają mandatu demokratycznego, co jest oczywiście pustym i populistycznym hasłem, mającym usprawiedliwić wkroczenie polityki do sędziowskich gabinetów. Sędziowie są powoływani przez Prezydenta, mają więc taki sam mandat demokratyczny jak członkowie Rady Ministrów. Z ujawnionych już projektów i ogłoszonych planów Ministerstwa Sprawiedliwości wyłania się klarowny obraz tego, jak w kolejnych krokach sądy podporządkuje się władzy politycznej. W pierwszym kroku obywatele stracą Krajową Radę Sądownictwa, gdyż po uchwaleniu zmian polegających na jej podziale na dwa zgromadzenia i wyborze sędziów do KRS przez Sejm, organ ten stanie się równie fasadowy jak niezawisłość sędziów gwarantowana w Konstytucji PRL. Minister Sprawiedliwości proponuje, aby sędziów do KRS wybierali już nie sędziowie, ale Sejm i to po uprzedniej selekcji kandydatów przez Marszałka Sejmu. Prawo zgłaszania kandydatów mają mieć grupy posłów. Zastanawiam się, na jakim etapie swojej kariery zawodowej sędzia ma do czynienia z posłami, którzy mieliby go zgłosić. Skąd będą wyciągnięte kandydatury, może przyniesie je w teczce Minister Sprawiedliwości, tak jak ma to nieraz miejsce z projektami ustaw? Czy ktoś zabroni powołać w skład KRS gorliwie służących Ministrowi sędziów delegowanych do Ministerstwa? Jednak pomimo tego przemożnego wpływu na skład KRS, władza i tak nie do końca ufa w skuteczność tej metody, skoro przewiduje kolejny bezpiecznik. W końcu sędzia to sędzia, jeszcze by sprzeciwił się Ministrowi, więc nie można polegać tylko na doborze kadr. Tym drugim bezpiecznikiem jest podział Krajowej Rady Sądownictwa na dwa zgromadzenia. Zgodnie z projektem ustawy, wprowadzony będzie wymóg zgody obu zgromadzeń na podjęcie jakiejkolwiek uchwały. Skład zgromadzeń ukształtowano natomiast tak, aby politycy mieli większość w jednym z nich, czyli będą zawsze mogli zablokować uchwałę.
Kolejnym krokiem, który jeszcze nie ujrzał w pełni światła dziennego, jest wprowadzenie specjalnego sądownictwa dyscyplinarnego w postaci Izby Dyscyplinarnej w SN. Przygrywką dla tych zmian jest zmasowany wysyp w ostatnich dniach medialnych doniesień o sprawach dyscyplinarnych sędziów z kilku lat, który ma poniżyć sądy, obniżyć zaufanie do nich i wywołać fałszywe przekonanie, że sędziowie nie oczyszczają się z „czarnych owiec”. Jeżeli logika zmian zostanie utrzymana, skład „specjalnego sądu dla sędziów” będzie kształtowany przez rządzącą polityczną większość, tak aby zapewnić usuwanie z zawodu nieprawomyślnych sędziów.
I w ten oto sposób historia zatoczy koło, a piewcy odzyskiwania suwerenności gorliwie odbudują to,
co miało być już tylko gruzami historii.