Podobno to mistrz Antoni Słonimski twierdził, że w Polsce są dwa rodzaje stręczycieli: pierwsi namawiają do nierządu, a drudzy do rządu. Ja się boję. Naprawdę się boję. Oni mnie będą namawiać. Nie wiem tylko którzy. Zresztą, nie wiem też, czy dzisiaj to jakaś różnica. Dlatego się boję. A wszystko przez moją dobrą wolę włączenia się w reformę.
Jakiś czas temu przedstawiłem szeroki wachlarz propozycji naprawy wymiaru sprawiedliwości (In Gremio Nr 103). Wśród nich była możliwość sądzenia w formie obwoźnej. Wybaczcie, że przypomnę: sądzenie to stosowanie prawa. Nie przypuszczałem, że myśl ta zostanie błyskawicznie i twórczo rozwinięta przez najwyższe czynniki spod znaku broszki i drabinki.
W styczniu zobaczyłem w telewizorze migawkę z Sejmu (z ostrożności sprawdźcie, co to za instytucja, bo może się wam tylko wydawać, że wiecie), a tam tajemnicze, solidnie okute czarne skrzynie. Okazało się, że znajdują się w nich przenośne urządzenia do głosowania. „To na wypadek, gdyby trzeba było głosować w formie obwoźnej…” – oznajmił jeden z prawodawców.
Zaniemówiłem. Prawo można nie tylko stosować, ale i stanowić w zaproponowany przeze mnie sposób! Trochę żałuję, że sam na to nie wpadłem – ale oni wpadli. Teraz wiecie dlaczego się boję. To tylko kwestia czasu i jak nic dowiedzą się, kto był pomysłodawcą tak znakomitego rozwiązania i zapukają do mnie z propozycją objęcia rządowej posady. Oczekując tego, pracuję ciężko nad dalszymi ulepszeniami.
Wymyśliłem teleskopową laskę marszałkowską. Po złożeniu mieści się w kieszeni. W każdej chwili i obojętnie gdzie, będzie można z niej skorzystać. Dodatkowo proponuję, także w formie składanej, łatwej w transporcie, tablicę do ogłaszania wyników głosowania. Zrobiona jest z lekkiej sklejki, na której wypalone na trwale jest: Za 231 głosów, przeciw (powiedzmy) 100, wstrzymało się (to obojętne) np. 32. Po co ta droga elektronika. Alternatywnie, na wypadek gdyby te propozycje okazały się zbyt śmiałe, pomyślałem o SMS-ach. Po co jakieś dodatkowe urządzenia. Każdy ma telefon. Kliknie ZA lub PRZECIW albo WSTRZYMUJE i załatwione (opłata według taryfy operatora – partia zapłaci). Zapaliłem się nawet i zacząłem drążyć temat, gdy jeden z mądrzejszych wyśmiał mnie. Przecież to już jest, jest. Mają to dopracowane do perfekcji. Z Żoliborza idzie jeden SMS „wyślij do wszystkich”. Drugi idzie do marszałka ‚Puknij”, trzeci do doktora prawa „Podpisz”- i zrobione! Zawstydził mnie. Właściwie, to się nie ma co wysilać, trzeba spokojnie czekać. Może jednak mnie oszczędzą i dadzą radę sami? Tego się postanowiłem trzymać.
Przez kilka dni nic się nie działo. Ot, życie. Wszystko normalnie. Budżet uchwalony bez poprawek i podpisany (podobno w dzień!), gimnazja do likwidacji, miesięcznica odbyta, nowy kraj odkryty, trzech sędziów TK do wywalenia…No i tu paradoks: są jeszcze sędziowie TK, ale czy istnieje TK? Na pewno istnieje pani Przyłębska – to wystarczy. Wre wytężona praca.
Wracałem z rozprawy na której skład sądzący dowiedział się od strony, że przepisy, o których oni mówią, już nie obowiązują i to jest pewna informacja, bo tak powiedzieli rano w radiu. On nie zamierza brać udziału w tych ekscesach, szczególnie, że w radiu powiedzieli, że tego sądu też już nie ma albo za chwilę nie będzie – albo jakoś tak.
Kochany panie… zaczął pojednawczo Przewodniczący. No i wystarczyło. „Kochany pan” natychmiast wykluczył sędziego, a właściwie wszystkich ze składu, zrobił nam zdjęcia, poinformował, że umieści je w internecie i oświadczył: Nie będę się z byle kim zadawał i jak wrócę, to ma was tu nie być. Dokończę rozprawę bez waszego udziału. Do niczego nie jesteście potrzebni – komuniści i złodzieje! Wyszedł trzaskając drzwiami.
No to co, po ciasteczku? – zaproponował nieco melancholijnie Przewodniczący. Następnie wysłał protokolantkę po radio, wyrzucając jednocześnie kodeks przez otwarte okno.
– I po kawie – podchwyciłem wyciągając termos. I jak zwykli sędziowie ze zwykłymi (czytaj: zblatowani) przedstawicielami korporacji, dbających wyłącznie o własny interes – wypiliśmy, zagryźliśmy i każdy poszedł korumpować się dalej sam.
No więc wracam z tej rozprawy w całkiem dobrym nastroju. Wstąpiłem do kiosku z gazetami po papierosy… Nagle z bramy wyskoczył jeden. To ty jesteś ten reformator, i nie czekając na moją odpowiedź – no to zapraszamy… i bez dalszych wstępów psiknął mi w oczy gazem łzawiącego porozumienia. Doskoczyło dwóch. Na dłoni jednego błysnął kastet dialogu. Pociemniało mi w oczach, kolana mi się ugięły. Jeden wyjął z za pazuchy kij bejsbolowy dobra wspólnego, ozdobiony symbolem Polski Walczącej i przetrącił mi golenie. Dobrze okutym butem naszej racji stanu zainkasowałem pod żebra. Na nerkach poczułem ciosy dobrej zmiany – i jeszcze raz dla dobra zwykłych Polaków i jeszcze za żołnierzy wyklętych. Teraz w tył głowy troską o Ojczyznę. Wyrywali mnie z rąk cynicznych graczy politycznych i wiadomych sił obcęgami patriotyzmu. Dźwignią solidarności pomagali mi wstać z kolan, łamiąc przy tym ręce. Teraz poszła w ruch siekiera miłosierdzia, którą zamierzali mnie połączyć, bo podobno jestem podzielony…
– Kupujesz pan, czy gazety oglądać pan przyszedłeś? Usłyszałem głos sprzedawcy. Ocknąłem się i zobaczyłem obok znajomą twarz prokuratora. A poza tym, co słychać… zapytał słodko, mierząc mnie wzrokiem jak producent trumien rychłego klienta.
Mówię wam: rzućcie palenie. Musicie żyć… dla demokracji.