Porozmawiajmy o trudnym słowie. Brzmi ono „legitymizacja”. Otóż, legitymizacja służy do wpuszczania ludzi do różnych miejsc. Dla przykładu, moja skromna osoba legitymizowana jest autorytetem redaktor naczelnej miesięcznika “In Gremio”. Wola ludu lub boża łaska legitymizowały kolejno: Dyrektoriat Republiki Francuskiej, Pierwszego Konsula Francji Napoleona Bonaparte, Cesarza Francuzów Napoleona I, a wreszcie – Króla Francji Ludwika XVIII (zależnie od tego, co uznał za stosowne premier vel minister vel biskup Charles-Maurice de Talleyrand-Périgord). Wreszcie, dobrze dobrane buty i odpowiedni poziom trzeźwości legitymizują Twój wstęp do klubu; alternatywnie – śliwę pod okiem autorstwa postawnego bramkarza.
Jak więc łatwo zauważyć, nie jest sztuką dokonać legitymizacji osoby czy idei. Wszak, niewielkiej grupie trzymającej krzyż celtycki i zamawiającej pięć piw udało się niedawno uzyskać legitymizację ze strony dwustu tysięcy osób i samego Pana Prezydenta. Chapeau bas.
W tegorocznym warszawskim Marszu Niepodległości przytłaczającą większość uczestników stanowili ludzie tacy jak Ty czy ja. Szliśmy za rękę z ukochaną, z dzieckiem. Ułamek zaledwie w tym patriotycznym tłumie stanowiły organizacje skrajne: neofaszyści z Polski, Węgier, Słowacji i Włoch. Oni szli z hasłami: „Nie czerwona, nie tęczowa, tylko Polska narodowa!”, „Biała Europa braterskich narodów” czy „Wielka Polska katolicka”. Szli, trzymając w ręku krzyże celtyckie i wymachując płonącą flagą Unii Europejskiej.
Jednakże, co podkreślam, większość stanowili zwykli ludzie. Być może Ty również byłaś na “Marszu Niepodległości”, bo chciałaś okazać dumę z bycia Polką.
Tymczasem, fakty są nieubłagane.
Po pierwsze, organizatorami „Marszu Niepodległości” są między innymi członkowie Organizacji Narodowo-Radykalnej. ONR-owcy uważają się za spadkobierców dorobku Romana Dmowskiego – nacjonalisty i antysemity, chwalącego politykę Mussoliniego i Hitlera. Samo Stowarzyszenie Marsz Niepodległości brało udział chociażby w skandowaniu pod Pałacem Prezydenckim hasła: „zdejmij jarmułkę, podpisz ustawę”.
Po drugie, radykalnie prawicowym elementem na „Marszu Niepodległości” nie są ludzie z przypadku. Ulicami Warszawy pod własnymi flagami i w zwartej kolumnie szli działacze, którzy sami siebie nazywają faszystami. Na przykład Roberto Fiore, członek włoskiej partii Forza Nuova, która opowiada się m.in. za zniesieniem kapitalizmu. Roberto Fiore został ongiś skazany za członkostwo w organizacji terrorystycznej – Nuclei Armati Rivoluzionari, odpowiedzialnej za śmierć co najmniej kilkudziesięciu osób w zamachach terrorystycznych. Roberto Fiore, działacz organizacji terrorystycznej został zaproszony na Marsz Niepodległości przez jego organizatorów. Roberto Fiore, działacz organizacji terrorystycznej, szedł w tym samym Marszu co Ty i Twoje dziecko.
Po trzecie, uczestnictwo faszystów w Marszu Niepodległości stanowiło powód do krótkiego, acz głębokiego zaniepokojenia również dla Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Ostatecznie jednak zaniepokojenie nie przeszkodziło Panu Prezydentowi porozumieć się z organizatorami Marszu Niepodległości. Jak? Cóż, posługując się wyświechtaną analogią – oni brali od nas zboże, a w zamian za to my wysyłaliśmy im węgiel.
Bardzo duża grupa ludzi może bez trudu legitymizować i normalizować niemal każde zachowanie. Bierne uczestnictwo w “Marszu Niepodległości” w towarzystwie wyżej wymienionych organizacji, stanowi milczącą akceptację ich ideologii, haseł oraz poglądów. Nie wierzysz? Zapytaj socjologa. Przykro mi, nie ja ustalam zasady.
Ufam, że zachowanie milczącej większości było wybrukowane dobrymi chęciami. Osoby te uczyniły to, co dla nich było na daną chwilę dobrem, gdyż nie zdawały sobie sprawy, że czyniąc dobro można równocześnie zasiać ziarno zła i użyźnić dla niego ziemię.
Mówiąc jednak śmiertelnie poważnie, każde wydarzenie, na którym „narodowcy” mogą przejść bezpiecznie wśród „zwykłych ludzi” i miarkować zachowanie tłumu, to dla tych pierwszych reklama i legitymizacja ze strony milczącej większości. To znak, że zawsze znajdą się osoby chroniące radykałów za pomocą najstraszliwszej z broni – bierności. Tegoroczny „Marsz Niepodległości” pokazuje, że z tłumu gotowa jest wychynąć osoba, która, miast pomóc skrzywdzonemu, rzuci na obronę swojej bezczynności: „Ja niczego złego nie widziałem, bo rodzice z wózkiem i biało-czerwonymi flagami mi zasłaniali” albo „Ale większość ludzi w tłumie nie biła”.
I wobec tłumu owa osoba będzie mogła wziąć wodę i umywać ręce. Bo przecież nie czytała Maxa Webera ani Edmunde’a Burke’a, nie słyszała o Wiktorze Emanuelu III, Paulu von Hindenburgu czy papieżu Piusie XI i nie mogła wiedzieć, że legitymizacja przychodzi bez wysiłku. Wystarczy tylko w zasadzie niczego nie robić.