Było nas trzech, to znaczy dwóch, a on trzeci. Zgromadziliśmy się… przepraszam, spotkaliśmy się w umówionym miejscu. Raz jeszcze mieliśmy omówić, punkt po punkcie, szczegóły planu, którego nie mieliśmy. To znaczy wierzyliśmy, że damy radę. I to był plan.
Pierwsza przeszkoda to były drzwi i ustawiona tuż za nimi bramka. Zdawaliśmy sobie sprawę, że w takim stanie w jakim był, wzbudzi podejrzenia już na pierwszy rzut oka. Nawet jak się uda na bramce, to co dalej? Ustaliliśmy precyzyjnie, że dalej będziemy improwizować.
Zsynchronizowaliśmy zegarki. Spojrzeliśmy na niego, wyglądał marnie, bardzo marnie, wręcz cienko. No nie, tak się nie da. Postanowiliśmy go choć trochę wzmocnić, nadać odrobinę powagi, dystynkcji. Doszliśmy do wniosku, że dobrze będzie wypchać go trochę tu i tam. Pod ręką nie było siana czy waty za to walało się jakieś orzecznictwo. Nie nadawały się już do niczego lepszego.
Wyrokami SN nadbudowaliśmy mu ramiona i klatę. Wyroki TK wsadziliśmy w buty. Na niewiele się to zdało. Jego wizerunek jeszcze bardziej odstraszał, ale więcej nic się nie dało zrobić. ,,Damy radę!” dźwięczały nam w uszach własne słowa. Ruszyliśmy. Kolega szedł pierwszy. Miał zmylić czujność.
Nadzieje wzrosły, gdy na naszych oczach bez żadnych problemów przeszedł przez bramkę jeden zdrowo zakuty łeb, następnie wał z dwoma rezonującymi cymbałami, papierowy tygrys ze złotymi zębami, żyleta w miniówie i dwóch idiotów z żelazną konsekwencją na widoku. Za nimi jak gdyby nigdy nic wszedł uśmiechnięty prokurator z łańcuchem dowodów i pewien adwokat z argumentami pozbijanymi gwoździami. Oni mogą, to my też! Dobra nasza. Dla porządku dodam, że w tym czasie wyszedł jeden pełnomocnik ze świeżym, zakrwawionym opatrunkiem. Okazało się, że młody sędzia ciosał mu przez całą rozprawę kołki na głowie.
Kolega podszedł, otworzył ostentacyjnie teczkę w której miał dwa identyczne stalowe młotki i kilogramowy odważnik. Zaczął tłumaczyć, że młotki są mu potrzebne do wbijania do głowy wiedzy. Na pytanie dlaczego dwa – wyjaśnił, że jednym wbija prawo karne, a drugim cywilne. Poza tym sami przed chwilą wpuściliście tego z zakutym łbem, a do niego przemawia tylko młotek – dodał czujnie. Pokiwali głowami ze zrozumieniem. Następnie wyjaśnił, że odważnik przyniósł na wyraźne żądanie Temidy. Skarżyła się, że ma ostatnio problemy z odmierzaniem sprawiedliwości. Zarzucają jej, że przez ostatnie lata kantowała na wadze. Nie pomogło tłumaczenie, że ślepa …On ma nowy, nasz narodowy odważnik. Wzorzec z Sevre już nie obowiązuje. Teraz w obrocie będzie ten polski, przez polskich odlewników wykonany Kilogram+! Ma być więcej sprawiedliwości – to będzie! A jak by komuś było nadal za mało, to odlewnicy dogonią i dołożą…
Przemknąłem, w trakcie tej porywającej przemowy kolegi, ciągnąc za sobą słaniającego się towarzysza. Byłem w środku na sądowym korytarzu. Tak, dla niego to ratunek. Tutaj będzie miał dach nad głową, ciepełko i to przez kilka dobrych lat. Zajmą się nim dobrzy ludzie… Krótki skok i znalazłem się w dużej sali. Rozejrzałem się nerwowo po twarzach. Była wśród nich dobrotliwa twarz pani w podeszłym wieku. Postawiłem na nią. Ona się nad nim zlituje, nie odmówi. Trzeba ją wziąć z zaskoczenia. Podszedłem, wskazałem na niego i głosem kategoryczno-błagalnym wyszeptałem teatralnie: Pani go musi przyjąć... Podniosłem go, złożyłem przed nią i uciekłem. ,,PESEL, niech pan poda chociaż PESEL...” krzyczała za mną dobra samarytanka, ale ja byłem już przy drzwiach.
Minęło trochę czasu. Studiowałem pasjonującą opowieść prokuratora Piotrowicza zatytułowaną: „Jak nie oskarżać, wnosząc akt oskarżenia” załączoną do zbioru razem z WKP(b)*, gdy przypomniałem sobie o nim. Ciekawe co się z nim dzieje? Postanowiłem sprawdzić i sprawdziłem.
Wszedłem do sekretariatu. Poznałem od razu – niestety ona też. To już nie była dobrotliwa starsza pani. Spojrzała na mnie z mściwą satysfakcją. I dowiedziałem się parę rzeczy o sobie… Opowiem swoimi słowami.
Okazało się, że po tamtej akcji, jak pokazali mojego podrzutka przewodniczącemu, to aż go odrzuciło. Krzyczał, że trzeba odrzucić, bo on nawet organów nie ma. Przekonała go, że jednak ma tylko małe. Ubłagała, żeby spróbować ratować nieszczęśnika. Uzupełnić mu braki na ile się da i pchnąć do życia. W tym celu wystosowali do mnie wezwanie do usunięcia, ale wróciło z adnotacją ,,adresat nieznany’’. Spróbowali raz jeszcze z podobnym skutkiem. ,,Nie podjęto w terminie’’. Żebyś chociaż opłatę za jego przyjęcie uiścił… stosunkową. Zamurowało mnie.
Co tu się wyrabia, przecież to sąd… Płacić, stosunkową… z góry. Już miałem zacząć tłumaczyć, ale wszedł – właściwie wbiegł – bladozielony jegomość i błyskawicznie zniknął za drzwiami w głębi sekretariatu. To był przewodniczący. Ona gwałtownym ruchem nakazała milczenie. Zrobiła się zupełna cisza. Wsłuchiwaliśmy się wszyscy. Usłyszeliśmy jęki i stęki dobiegające z za drzwi. To się musiało tak skończyć – wyszeptała moja rozmówczyni. Poszedł na posiedzenie. Jednoosobowo oczywiście – no oczywiście potwierdziłem. Będzie zwracał… Idź i czekaj, jak zwróci, to ci doręczymy. To da się doręczyć, to co przewodniczący zwróci? ,,Damy radę…”- usłyszałem.
PS. Szanowni Państwo! Zachęcamy do wnoszenia pozwów za pośrednictwem naszej poczty elektronicznej! Rabat 18% !!! (tekst zawierał lokowanie produktu).
Jeżeli znajdziecie Państwo w niniejszym numerze głupszy, to ja zwrócę….
* sprawdźcie sobie w słownikach i przeczytajcie – przyda się Wam na pewno.