Zadumałem się. Nie powiem, żeby mi się to często zdarzało, ale jak już, to trzyma mnie długo. Czasami za długo. Zapomniałem nawet zostawić pod umówionym kamieniem tekst do poprzedniego numeru. Taki numer wyszedł. Tym razem mój stan uniesienia dotyczył problemu komercjalizacji i spowszednienia uroczystego charakteru świąt. Najbliższe to Wielkanoc. Wyłożę problem tradycji tych świąt.
Odkąd frakcja, a raczej sekta pisanek, za pośrednictwem tak zwanego 18% suwerena, przypisankowała sobie prawa do decydowania o wszystkim – sprawy wyglądają tak. Już okres przedświąteczny – mam tu na myśli niedzielę palmową i obyczaj budowania jak największej i najpiękniejszej palmy – sprowadzony został do banału. Nie ma sensu mierzyć się z palmą jaka odbiła pisankom. Jej wielkość jest niekwestionowana w całej Europie, USA, a nawet (a może przede wszystkim) w Izraelu. Wiadomo Wielkanoc, Jerozolima… tam żartów nie ma.
Kiedyś jednym z symboli Wielkanocy było jajo. W ten czas pozycja jajka gwałtownie szła do góry, by po świętach wrócić do szeregu. W epoce terroru pisanek jaja są na co dzień. Nieraz – kilka razy dziennie. Mnie to nie dziwi, bo przecież nie ma pisanek bez jaj. Chociaż pisanki, o których tu piszę, jak się okazało – to wyłącznie wydmuszki. Żadne nowe pisklę się z nich nie wykluje. Tylko dla porządku dodam, że trafiają się i zbuki. Właściwie to są pisanki-kraszanki. Ostrym rylcem zdobi je, według jednej sztancy, w swoim warsztacie na ulicy Nowogrodzkiej, samotny stary zawoskowany kogut. Ba! Nie tylko zdobi – on te wydmuszki sam wysiedział! Żadna kwoka, czy kwoczka nie była mu do tego potrzebna. Specjalizuje się w wydmuszkach, bo łatwo je zgnieść.
Idźmy dalej. Baranek Wielkanocny. Nasze baranki wstały z kolan i teraz to prawdziwe dorodne barany. Grasują po naszej łące patrząc, co by tu jeszcze skubnąć i jaką owieczkę… powiedzmy przystrzyc.
Zajączki. Z nimi sprawa jest prosta. Te pisankowe nie przynoszą dzieciom prezentów, nie chowają ich w zakamarkach lub w trawie. Kicają tam, gdzie najwięcej kapuścianych głów – bo taka ich natura.
Wielkanocne baby. Wśród pisanek na co dzień, nie tylko od święta, stół zdobią dorodne, przypudrowane i lukrowane, wazeliną puszyste baby z tytułami profesorskimi, chociaż z nocnymi prezesowskimi też (nie mylić z wieczorowymi magisterskimi). W większości zakalce. To wszystko codzienność pokropiona święconą wodą przy Wielkanocnym „Alleluja i do przodu”.
No właśnie święconka. Kiedyś to koszyczek z symboliczną zawartością. Przede wszystkim z prawdziwymi jajami. Dzisiaj „święconka” to dla mnie wrzask aborcyjny i wysyłanie Papieża do domu Ojca.
I jak i gdzie jaja poświęcić? Problem nie jest teoretyczny. Zadzwonił do mnie kolega, o podobnym jak mój stanie umysłu, z takim właśnie pytaniem. Załamany, przyznał, że jego już trzeci rok wody nie widziały. Doradziłem, żeby najpierw wymoczył w wywarze z cebuli, następnie jakiś wzorek delikatnie wydrapał, obrał z trzyletnich skorupek i będzie dobrze. To taki ersatz, ale zawsze coś Wielkanocnego. Nie wiem czy tak zrobił.
Teraz tradycja Drugiego Dnia Wielkiej Nocy. Wiadomo lanie wody. No, to prawdziwy żywioł drapanych wydmuszek. Właściwie to pisanki – wydmuszki lubią najbardziej! Chlust „reformą” sądownictwa, chlust Polską w ruinie, chlust tanim państwem z wysokimi premiami, chlust, chlust! Lanie wody to także nasz główny towar eksportowy. Ostatnio pisanki usiłowały przemycić go w „białej księdze” do Brukseli. No, ale tam nie przepadają za takimi obyczajami. Nie szkodzi – dla tych, którym się to nie podoba, tych w kraju i tych za granicą, pisanki mają taką odpowiedź: nie podoba wam się nasze lanie wody, no to mamy dla was wiadro pomyj – i chlust! A jak będzie mało to polejemy wodą z ciężkiego opancerzonego pojazdu kołowego. Co wolicie – lanie wody, czy polewanie wodą pod dużym ciśnieniem? Podobno doktor prawa ma w tej sprawie ogłosić referendum. Ustalają termin z kogucikiem na patyku.
A propos doktora. Ogłosił niedawno, że właściwie to jesteśmy pod zaborami od czternastu lat. Świeża wydmuszka we włoskim garniturze, ale za to z rozdzielnością majątkową, co sprytnie wkręciła się do sekty pisanek, oznajmiła w Monachium, że w 1968 r. też nas nie było (właściwie od 1944 do 1989) dodajmy do tego co najmniej „…8 lat poprzednich rządów Platformy i PSL…” – no, ale te lata pokrywają się z zaborami. Wychodzi 45+14 =59
lat zniewolenia. Panie doktorze prawa, nikt panu nie powiedział, że nie stulecie niepodległości należy obchodzić tylko okrągłą 41 rocznicę? Wybaczcie nie mogłem się powstrzymać. Miało być świątecznie.
Sami widzicie. Dzięki pisankom-wydmuszką święta mamy na co dzień.
Przyjdzie czas, gdy te wydmuszki, barany, zajączki, koguciki i baby same będą chować się po krzakach, dziuplach i norach, bo nie dzieci będą ich szukać. Tego sobie i im życzę. Alleluja i do tyłu.
Wam życzę, abyście przy świątecznym stole podzielili się sobą. To wystarczy. Wierzę, że to zrobiliście.