Siedziałem sobie przy kawie i czytałem kojący moją skołataną duszę artykuł mec. Sochańskiego zamieszczony w poprzednim numerze In Gremio. Sam tytuł – Niesmak po kongresie – mógł sugerować, że będzie to jakaś kryptoreklama specyfiku na zgagę albo inną niestrawność. Okazało się jednak inaczej. Apolityczny członek Prawa i Sprawiedliwości zajął się tym razem wyrafinowaną dziedziną sztuki, czyli muzyką. Usłyszał, zamiast hymnu, swoim wyczulonym na fałsz uchem, ledwo słyszalne murmurando w wykonaniu chóru i tysiąca uczestników kongresu. Jest to kolejny dowód szerokich zainteresowań artystycznych Pana Sochańskiego. Mieliśmy już fascynującą i błyskotliwą, historyczno-artystyczno-etnograficzną analizę okładek miesięcznika In Gremio zakończoną efektownymi wnioskami – to było coś! W ubiegłym roku, Sochański obszedł z tą swoją biegunkową analizą szczecińskie media (te wolne oczywiście) opowiadając o swym męczeństwie pisania tekstów do In Gremio, które w In Gremio publikował i publikuje. W radiu ujawnił dodatkowe traumatyczne przeżycia. Wyznał mianowicie, że jako młody człowiek był chyba wyprowadzony w pole przez cynicznych polityków. Ale tylko trochę. Mecenas uczciwie przyznał, że w wolnej Polsce dostał (razem z innymi prawnikami) kredyt zaufania i dlatego może wypowiadać się za innych. Stać go. Zresztą, też uczciwie wyznał, że kredytu nie spłacił (inni, za których się wypowiada też nie). Oczywiście spieszę z pomocą i doradzam zwrócić się do pewnego doktora prawa, specjalisty od pomocy w spłacie kredytów. Nie wiem tylko, czy on zna się na tej walucie w której mecenas dostał kredyt od wolnej Polski. Obawiam się, że obydwaj operują w innym systemie walutowym. Tę, z początków wolnej Polski wycofano z obiegu. W pole wyprowadziła go nieboszczka Unia Wolności o czym poinformował w wywiadzie kolportowanym na ulicach Szczecina w lipcu br., którego udzielił bezpłatnemu tygodnikowi SZCZECIN, (którego wydawcą jest, jak łatwo zgadnąć po tytule, spółka z Gryfic). Wywiad okraszony zdjęciem na którym mecenas patrzy czystym okiem człowieka, który wreszcie odnalazł swoją drogę po latach tułaczki po bezdrożach. Człowieka nabranego, który uwierzył w nierealne idee, prowadzonego przez wspomnianych cynicznych graczy po libertyńskich zamtuzach i innych przybytkach nierządu – z urzędem Prezydenta Miasta Szczecina włącznie. Ćwierć wieku mecenas błądził, a to kandydując do Europarlamentu z ramienia partii, której nazwy nikt dziś nie pamięta, a to ponownie na urząd Prezydenta Szczecina. Taką siłę rażenia miała wspomniana nieboszczka! Dopiero prorok z Nowogrodzkiej uleczył jego ślepotę. Teraz, w całej jaskrawości dojrzał prawdę, i – jak przystało na wiernego ucznia – głosi ją urbi et orbi. Mało tego, jak prawdziwy połykacz cudzych grzechów, wstydzi się za swoich kolegów i koleżanki, którzy uczestniczyli w lipcowych protestach. Na lewo i prawo spuszcza zasłony miłosierdzia i kurtyny milczenia. Czasami zgodzi się z Platonem, czasami z wyczuwalnym żalem wyzna, że nie miał okazji odmówić Brudzińskiemu. Czasami napisze donos na posłów. Zamartwia się za to nieustannie kondycją sędziów wykształconych za komuny. A propos, czy zwrócił Pan już swój dyplom ukończenia studiów w okresie słusznie minionym? Czy wyrzekł się Pan pełnionej w latach osiemdziesiątych funkcji wicedziekana w samorządzie radcowskim? A co z maturą w komunistycznej szkole? A może wykształcenie zdobył Pan na tajnych kompletach. Ile nazw ulic zmienił Pan będąc cztery lat Prezydentem Szczecina? Ilu żołnierzy wyklętych i zapomnianych przywrócił Pan wspólnej pamięci? Dlaczego nie zażądał Pan reparacji wojennych od państwa niemieckiego? Przecież jako Konsulowi Honorowemu Niemiec byłoby Panu łatwiej. A co z pomnikiem i z cmentarzem żołnierzy sowieckich… Zapomniałem, poniosło mnie przepraszam. Przecież miał Pan wykręcone ręce i zakneblowane usta przez cynicznych graczy politycznych.
Na kongresie nie udało się naszemu pokutnikowi wystąpić o sensownej porze, choć zgłaszał organizatorom chęć. Panie mecenasie, pisze Pan, że kongres to bezsens, niech się więc Pan nie dziwi, że nie było tam sensownej pory na wystąpienia takie jak pańskie. Nie podobała się Panu choreografia kongresu, to chodzenie, wstawanie i wychodzenie uczestników całkowicie nieprzemyślane, nie w tych momentach. To buczenie i klaskanie nie w takt. To mnie również nie dziwi, przecież Pan jest halabardnikiem w innym teatrze. Nie wiem nawet, czy halabardnikiem, bo z wypowiedzi wynika, że raczej halabardą, która albo przechodzi z rąk do rąk kolejnego statysty albo spoczywa w rekwizytorni.
Wyznał Pan w In Gremio Nr 104/2016: Muszę jednak zwrócić uwagę, że nie jesteśmy już In Gremio. I to jest trafna diagnoza. Pełna zgoda! Ma Pan wielki dar – przekonał mnie Pan swymi argumentami: nie jesteśmy razem. Lektura tekstów i wywiadów uświadomiła mi ten fakt. Dla Pana to oczywiście żadna strata, bo to, że nie jest Pan razem ze mną, nie oznacza, że nie jest Pan z kimś innym. Niech Pan tylko uważa, żeby znowu nie ocknął się na jakimś zadupiu.
P.S. Niedawno, na towarzyskim spotkaniu wśród kolegów prawników nikt nie zajmował się Panem Sochańskim. Niewdzięcznicy.