Nosiłem się z zamiarem, aby, w ramach zawodowej sympatii wobec strajkujących, zbojkotować ten felieton. Zostawiłbym wolną stronę (jako miejsce na kolorowanki) albo przepisałbym obszerny fragment z ustawy z dnia 23 maja 1991 r. o rozwiązywaniu sporów zbiorowych (ustawa ta jest bowiem również, w mniemaniu pracodawców, powszechnie przyjętym miejscem na kolorowanki). Ostatecznie zastosowałem strajk włoski, pisząc niniejszy felieton bardzo powoli. Jeśli więc akurat dopadła cię psia grypa, możesz oddać się równie powolnej lekturze.
Ułożyło nam się słusznych rozmiarów domino. Protesty policjantów zbiegły się z protestami lekarzy-rezydentów. Rezydenci wystartowali tuż przed nauczycielami. A przez nauczycieli wylecieli nam z głowy pocztowcy. O pracownikach poczty nie tak trudno zresztą było zapomnieć, skoro zabrakło sekretarzy sądowych do przygotowania korespondencji (a i tak w przedwigilijny piątek chyba każdy adwokat i radca prawny otrzymał zobowiązanie do wykonania w terminie siedmiu dni; ale to już należy zrzucić na karb bożonarodzeniowego cudu). Z poczucia międzygatunkowej solidarności na L4 wybrały się również dziki. Równie solidarnie zaś wszystkich chorujących przeznaczono do odstrzału. Dziki są jednak w o tyle lepszej sytuacji od pielęgniarzy czy protokolantów, że łatwiej im przezimować w lesie.
Wspomniane grupy zawodowe (oraz honorowych przedstawicieli królestwa zwierząt) łączy jedna wspólna cecha. Absolutnie wszyscy, których to nie dotyczy, wiedzą czemu przeznaczeni do odstrzału powinni zostać odstrzeleni.
W ramach dziennikarskiego researchu przeanalizowałem komentarze w Internecie i konkluzja jest ze wszech miar ponura. Wśród senatu polskich mediów społecznościowych dominuje jedna rada: „Nie podoba się pestis africana suum? To wyrwij kły, ogól się na zero i marsz do chlewu!”. Skądinąd, tej odważnej konstatacji towarzyszy przeczucie graniczące z pewnością, że nigdy się samemu podobnej rady nie otrzyma.
Nasza wiedza na tematy, w których się nie specjalizujemy, jest zerowa. Ba, zgodnie ze zjawiskiem Dunninga-Krugera, im mniej się na czymś znamy, tym mniej w nas świadomości, że niczego nie wiemy, a tym więcej przekonania o własnej nieomylności. Innymi słowy, im mniej wiemy, tym więcej nam się wydaje, że wiemy.
Wszystkich już zdążyłem zamęczyć dowodem anegdotycznym, jak to potencjalna klientka kancelarii adwokackiej nie chciała rozmawiać z moją znajomą (będącą naówczas praktykantką), bo przyszła do kancelarii spotkać się z osobą prawną. Śmiem podejrzewać, że wiedza tej hipotetycznej osoby bezprawnej na temat zarobków czy roli pracowników sądów oraz lekarzy-rezydentów cechuje się podobną miarodajnością.
Nie sposób jednak dziwić się temu społecznemu przypływowi wszechwiedzy, skoro rządzący już dawno stali się specjalistami z dziedziny spekulatywnej fizyki jądrowej i kwantowej. Idąc w ślady wielkich teoretyków, utworzyli nawet pojęcie: „wynagrodzenia wirtualnego”. Podobnie jak cząsteczki wirtualne, wynagrodzenie wirtualne namacalnie istnieje tylko w równaniach budżetowych i na paskach telewizji publicznej. Tymczasem w świecie rzeczywistym na paskach nauczycielek i rezydentek wirtualne „czwórki” z przodu w tajemniczy sposób zmieniają się w realne „dwójki” albo nawet w „jedynki”.
Można to wytłumaczyć tylko w jeden sposób.
Ewidentnie, „pensja obiecana” anihiluje się w zetknięciu z „pensją wirtualną” (tak zwaną anty-pensją) pozostawiając niewielką ilość pensji rzeczywistej i generując jednocześnie ogromne pokłady promieniowania energetycznego, wywołującego u napromieniowanych objawy grypopodobne.
Ostatecznie, to całkiem podnosząca na duchu wiadomość. Przyda nam się nadmiar energii, gdyż, przy obecnym stanie sympatii i świadomości wobec sytuacji dzików, listonoszy, policjantów, sekretarzy sądowych czy nauczycieli, pozostanie wyłącznie chorować na psią grypę do końca świata i o jeden dzień dłużej.