Niesmak po kongresie, który odczuwa po katowickim Kongresie Prawników Polskich Mecenas Bartłomiej Sochański i którego dokuczliwość opisał w ostatnim numerze In Gremio, wymaga krótkiego głosu polemisty. Spieszę zatem, by wypowiedzieć dla równowagi kilka myśli, które może przyniosą Autorowi złagodzenie wyrażonych ocen i przykrych przeżyć.
Wbrew zapatrywaniom wyrażonym w felietonie upominanie się przez uczestników Kongresu o pamięć o naszej Konstytucji było najwłaściwiej zaadresowane do przedstawiciela Prezydenta RP i Wiceministra Sprawiedliwości. Jednym z głównych zadań i zaszczytem dla polityków jest obrona reguł demokracji i Konstytucji. Nie ma także nic wstydliwego w tym, że ten najwyższy akt prawny uczestnicy spotkania mieli przy sobie w chwili, gdy dyskusja dotykała pryncypiów ustrojowych.
Bynajmniej nikt egzemplarzy Konstytucji nie rozdawał ukradkiem, jak konspiracyjnej bibuły, bo – jeśli mogę tu wyręczyć organizatorów w wyjaśnieniu motywów – przywiązanie do Konstytucji to powód do chluby, a nie dyskretnie ukrywana skłonność.
Autor ubolewa nad odrzuceniem zaproszenia uczestników Kongresu do dialogu, jakie mieli przedstawić zaproszeni goście wywodzący się z opcji rządzącej. O tym, jak wygląda dialog ze strony części zwolenników zmian w wymiarze sprawiedliwości mogliśmy przekonać się oglądając w pewną sierpniową noc przekaz z posiedzenia sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, pracującej nad jedną z ustaw reformujących sądownictwo. Zapewne w trosce, by ów dialog był bardziej intensywny jeden z posłów zabrał i zasłonił własnym ciałem mikrofon przewodniczącego.
Czytając felieton poszukiwałem również wyjaśnienia za jakie wzmiankowane afery w środowisku prawniczym uczestnicy Kongresu mieliby dokonać aktu zbiorowej ekspiacji. Nie znalazłem go, co kieruje moje myśli na przypuszczenia, że może chodzi o „afery” wyświetlone wreszcie opinii publicznej w ostatniej kampanii billboardowej. Są one rzeczywiście gigantyczne – choć w mojej ocenie rozmiarami wydatkowanych na sfinansowanie tego przedsięwzięcia publicznych środków.
Na marginesie trzeba przypomnieć, pomijając selektywność faktów w tych komunikatach, że na każdy opisany przypadek sądownictwo dokonało szybkiej i jednoznacznej reakcji.
Rzeczowej argumentacji, której oczekiwałby Autor, dlaczego lepsze jest obecne powoływanie sędziów we współdziałaniu środowiska sędziowskiego i politycznego, a nie tylko przez polityków, niech zadośćuczyni przypomnienie zapisów zawetowanej ustawy o Sądzie Najwyższym. Oczywiście, że lepiej, aby konkretny polityk pokazywał palcem, który z sędziów ma zostać w Sądzie Najwyższym i kto ma pełnić godność sędziego sądu powszechnego. Lepiej dla polityka – dla demokracji i państwa prawa to alegoria smutnej klęski.
Będziemy pewnie zdolni interesująco spierać się nad zagadnieniem, jak upostaciowić pojęcie suwerena. I, jeśli zgodzimy się, że jest nim Naród, to nie pomijajmy, że istnieje – jak to przywołał w ostatnim wywiadzie prof. Tomasz Koncewicz – suwerenność prawa, którym nie może być jedynie surowa, ideologicznie podbudowana wola aktualnej większości politycznej. W tej wrażliwej sferze znajdźmy równowagę, a nie jedynie takie hasła jak „suweren”, które mogą usprawiedliwiać nawet dyktat.
Zgadzam się, że polityka nie powinna zajmować prawników, a nawet w najmniejszej mierze nie powinna być udziałem sędziów. Zostawmy ją wytrawnym uczestnikom tej publicznej aktywności. Naszą troską jako prawników powinno jednak być, by doktryny prawne, którym ulegamy w codziennym stosowaniu prawa nie wypaczały samego jego pojęcia. Nie niszczyły celów, dla których prawo w nowożytnym kształcie istnieje: przeciwdziałaniu arbitralności i krzywdzie. Jedną z żywych emocji na Kongresie była właśnie obawa, że idziemy w kierunku, w którym stanowione prawo przestaje takie być. I warto o tym dyskutować, nawet na takim, przywołanym przez szanownego Autora, imieninowym spotkaniu w gronie przyjaciół.